— Rozumiem. — Matthews spojrzał na Honor i ponownie przeniósł wzrok na Ramireza: — Jak możemy panu pomóc w zdobyciu bazy, majorze?
— Zdaję sobie sprawę, że pańscy ludzie nie są ani odpowiednio wyszkoleni, ani wyposażeni, a wasze skafandry próżniowe są znacznie delikatniejsze od standardowego wyposażenia marines. Dlatego nie mogę wykorzystać ich do wzmocnienia ataku. Spowodowałoby to niepotrzebne, a duże straty. Ma pan jednak sporo ludzi do dyspozycji i chciałbym użyć ich jako dywersji, sir.
— Jako czego?!
— Dywersji, sir. Chciałbym wykorzystać pinasy i kutry z pańskich okrętów do przeprowadzenia dużych i głośnych ataków pozorowanych przy obu pozostałych wejściach. Nasze pinasy są przystosowane do roli jednostek wsparcia naziemnego i dwie z nich zapewnią pańskim ludziom odpowiednią siłę ognia przed rozpoczęciem pozorowanego ataku, by przekonać obrońców, że to prawdziwe uderzenie. Spowoduje to koncentrację ich głównych sił w pobliżu obu wejść, a ponieważ mój atak zacznie się piętnaście minut po rozpoczęciu desantów, zdążą spokojnie zająć stanowiska. Zanim zorientują się, gdzie nastąpiło rzeczywiste uderzenie, i przegrupują siły, będziemy już głęboko we wnętrzu bazy, a w walce na bliską odległość zbroje są naprawdę skuteczne, toteż opancerzeni marines będą torować drogę pozostałym.
— Rozumiem. — Matthews zastanawiał się przez chwilę i niespodziewanie uśmiechnął. — Uprzedzam, majorze, że spora część moich ludzi będzie poważnie rozczarowana. W czasie ostatniej wojny miało miejsce kilkanaście abordaży i radziliśmy sobie całkiem nieźle, toteż sądzę, że rola widzów może ich zirytować. Ma pan jednakże całkowitą rację co do różnic w wyszkoleniu i w sprzęcie, a bezsensem jest niepotrzebnie tracić ludzi. Zrobią, co do nich należy, nie ma obawy, choć z drugiej strony czas jest w tej chwili ważniejszy od ludzi. Grayson jest bezbronny, a jeńcy nie będą mieli kombinezonów próżniowych: jeśli w czasie walki ich cele zostaną zdehermetyzowane, zginą. Co gorsza, obrońcy mogą wykorzystać ich jako zakładników, jeśli będą mieli czas na myślenie, więc może lepiej, że zginie trochę moich ludzi, jeśli przyspieszy to zdobycie bazy.
— Miałby pan rację, sir, gdyby nie dwie rzeczy — odparła cicho Honor. — Wasze frachtowce rozmieściły już satelity zwiadowcze, a tak Troubadour, jak i Apollo mają sprawne sensory grawitacyjne, toteż w razie powrotu tego krążownika zostaniemy uprzedzeni wystarczająco wcześnie, by Troubadour i Fearless zdążyły go przechwycić, zwłaszcza że najprawdopodobniej będzie się kierował właśnie tutaj. Co się zaś tyczy ryzyka dla jeńców: obecność pańskich ludzi niczego nie zmieni, a obawiam się, że im dłużej jeńcy pozostaną w rękach fanatyków, tym mniejsze są szanse, że przeżyją. Nasze informacje w tej kwestii są dość ograniczone, ale zupełnie jednoznaczne. I pomimo niskiej samooceny majora Ramireza mam pełne zaufanie do jego planu i jego ludzi. Jestem przekonana, że zaproponowane przez niego rozwiązanie jest najlepsze, i za pana zgodą chciałabym rozpocząć przygotowania.
— Moją zgodą? — Matthews uśmiechnął się prawie smutno. — Oczywiście, że się zgadzam, kapitan Harrington. I będę się modlił, żeby wam się udało.
ROZDZIAŁ XXV
Kapitan wojsk lądowych Wiernych Williams spacerował tam i z powrotem po swoim gabinecie, żując dolną wargę. Stanowisko zawdzięczał w znacznej mierze pobożności, która teraz była powodem jego wściekłości, bo nieszczęście na nich wszystkich sprowadziła kobieta. Na dodatek, obojętnie jak bardzo starał się temu zaprzeczyć, oprócz wściekłości czuł strach. Strach o siebie i o Dzieło Boże. Admirał Heretyków kurwiący się dla tej nierządnicy szatana przestał domagać się kapitulacji, a to oznaczało tylko jedno — że gotowi są przejść do bardziej konkretnych działań.
Nie wiedział tylko jakich i to właśnie mroziło mu krew w żyłach. Gdyby ta dziwka nie wróciła do systemu planetarnego, w którym ani ona, ani ta druga kurwa — jej królowa — nie miały nic do szukania, Wierni ukończyliby już Dzieło Boże. Ale ona wróciła, a wraz z nią te przeklęte okręty, które zniszczyły wszystko, czym Wierni dysponowali w przestrzeni, poza Virtue i Thunder of God, i to w ciągu ledwie dwóch dni. Sprzeciwiła się Woli Bożej. Kobiety postępowały tak od zawsze. Williams klął, aż powietrze jęczało.
Jako dowódca bazy na księżycu Blackbird wiedział o Machabeuszu i znał prawdziwe plany. Często zresztą zastanawiał się, czy Starsi nie byli przepadkiem zbyt sprytni. Choć z drugiej strony od dziesięcioleci kultywowali Machabeusza, a siły bezpieczeństwa Heretyków niczego nie podejrzewały, co było nieomylnym znakiem, iż Bóg był z nimi. A potem ci bezbożnicy z Haven dali im ostatni element niezbędny do stworzenia kryzysu potrzebnego Machabeuszowi. Stanowiło to koronny dowód łaski Pańskiej, bo jakże inaczej można wytłumaczyć sposobność użycia pogan przeciw Heretykom?
A mimo to wątpił, szczególnie w koszmarach, które nawiedzały go od czasu operacji „Jerycho”, a zwłaszcza od powrotu tej latającej ladacznicy. Czyżby jego brak Wiary spowodował, że Bóg się od nich odwrócił? Byłby to on tym, który pozwolił temu szatańskiemu pomiotowi i jej okrętom zniweczyć Dzieło Boże? Te noce wątpliwości były jeszcze gorsze od pierwotnych — wiedział, że grzeszy śmiertelnie, a mimo to nie mógł przestać. Nawet nocne modły i pokuty nic nie pomogły. Odkryły jednak przed nim inną prawdę — służebnice Szatana trzeba było ukarać przykładnie, a on zaniedbał się w obowiązkach. Ukarał je więc czym prędzej, mając nadzieję, że odwróci w ten sposób Gniew Boży od Wiernych.
I zawiódł raz jeszcze. Bóg odwrócił się od nich — bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że Thunder of God nie wrócił na czas, by zniszczyć ten szatański pomiot, a rakiety z bazy nie zdołały trafić choćby jednego marnego dozorowca? Odpowiedź była tylko jedna, toteż modlił się gorączkowo, by Bóg wejrzał znów łaskawie na swój lud i uratował go od niechybnej zguby.
— Covington melduje gotowość, panie majorze.
— Dziękuję, Gunny. — Thomas Ramirez spojrzał na stojącą w wejściu do pełnej marines pinasy sierżant major Babcock i spytał: — A my jesteśmy gotowi?
— Jesteśmy, sir. — Szare oczy spoglądały spokojnie z otwartego wizjera hełmu pełnej zasilanej zbroi. — Broń sprawdzona, kompanie kapitan Hibson i pluton dowodzenia w zbrojach gotowe do desantu, sir.
— Dobrze, Gunny. — mruknął Ramirez, dziękując w duchu losowi, że poprzednim przydziałem Susan Hibson był ciężki batalion szturmowy: miała tam okazję do perfekcji wyćwiczyć to, co dziś będzie robiła na serio, i dlatego też mianował ją dowódcą kompanii szturmowej HMS Fearless w dniu, w którym zjawiła się na pokładzie. — Kapralu, proszę połączyć mnie z Covingtonem.
— Tak jest, sir.
W słuchawkach hełmu bipnęło i Ramirez znalazł się w sieci zewnętrznej łączności.
— Covington, tu Ramrod, jak mnie słyszysz?
— Ramrod, tu Covington, głośno i wyraźnie.
— Covington, rozpocznijcie desant. Powtarzam: rozpocznijcie desant.