Выбрать главу

— Uwaga! Uwaga cały pochodzący z Masady personel bazy! — Głos w słuchawkach mówił z obcym akcentem, jakiego Harris nigdy dotąd nie słyszał, ale nie to spowodowało, że zbladł jak ściana: głos był bowiem kobiecy i niezwykle rzeczowy: — Mówi kapitan Susan Hibson z Royal Manticoran Marine Corps. Zajęliśmy centrum dowodzenia bazy i kontrolujemy wszystkie grodzie i śluzy, jak mieliście właśnie okazję się przekonać. Kontrolujemy także kamery i sensory na terenie bazy oraz system podtrzymujący życie. Rzućcie broń i poddajcie się albo go wyłączymy.

— Słodki Boże! — jęknął ktoś.

Harris z trudem przełknął ślinę.

— C… co robimy, panie pułkowniku? — spytał jego zastępca znajdujący się po drugiej stronie grodzi.

Słysząc bliski paniki głos, Harris westchnął i oznajmił ciężko:

— Jest tylko jedna rzecz, którą możemy zrobić. Rzućcie broń, chłopcy! Przegraliśmy.

ROZDZIAŁ XXVI

Kuter wylądował wśród ruin hangaru i po rampie zeszła wysoka, zgrabna postać w skafandrze próżniowym z dystynkcjami kapitana Królewskiej Marynarki. Czekająca u podnóża rampy drużyna opancerzonych marines sprezentowała broń.

— Sierżant Talon, druga drużyna, trzeci pluton, kompania A, ma’am — przedstawiła się dowodząca podoficer.

— Witam, sierżancie. — Honor oddała honory i spojrzała przez ramię na pilota.

Ponieważ żadna z jednostek pokładowych jej krążownika nie wróciła jeszcze z operacji desantowej, zarekwirowała drugi kuter Troubadoura — McKeon miał zbyt wiele zajęć związanych z usuwaniem uszkodzeń i naprawami po bitwie, by móc jej to uniemożliwić, wymyślając jakiś sensowny pretekst. Widać było, że najchętniej by jej go po prostu nie dał i zakazał ryzykownej, a całkowicie zbędnej wyprawy na księżyc, ale to ona była starsza stopniem. Nie mogąc zatrzymać jej na górze, zrobił, co mógł, by zapewnić jej bezpieczeństwo: stąd drużyna marines i przydział porucznika Tremaine’a na jej pilota i osobistą ochronę. Honor zgodziła się dla świętego spokoju i z rozbawieniem obserwowała porucznika schodzącego w ślad za nią po rampie, z ciężkim karabinem plazmowym na ramieniu.

Wewnątrz bazy grupy obrońców nadal stawiały opór — były odizolowane od siebie i niezbyt duże, ale za to liczne, toteż nie sposób było wykluczyć, że po drodze znajdą się w tarapatach. Dlatego miała broń i dlatego Ramirez nie protestował, tylko przydzielił jej pełną drużynę w zbrojach. Mimo wszystko wybór broni dokonany przez Tremaine’a wydał jej się nieco przesadzony.

— Scotty, naprawdę nie potrzebuję kolejnej niańki.

— Nie, ma’am. Naturalnie, że pani nie potrzebuje niańki — zgodził się posłusznie, sprawdzając, czy zasilacz jest w pełni załadowany.

— Zostaw przynajmniej tę armatę! — zaproponowała i wyjaśniła, widząc jego zranioną minę: — Nie jest pan marine, poruczniku, i może pan tym zrobić komuś krzywdę.

— O to właśnie chodzi, ma’am — rozpromienił się Scotty. — Proszę się nie martwić, wiem, jak się z tego strzela. Westchnęła ciężko i spróbowała jeszcze raz:

— Scotty…

— Ma’am, stary obedrze mnie ze skóry, jeżeli pani się coś stanie — przerwał jej radośnie i dodał, spoglądając z szerokim uśmiechem na ponurą panią sierżant: — Bez obrazy, sierżancie, ale komandor McKeon bywa czasami ździebko uparty i mało podatny na logiczne argumenty.

Talon przyjrzała się niechętnie plazmówce, parsknęła i spojrzała pytająco na Honor.

— Jest pani gotowa, ma’am?

— Jestem — odparła zwięźle Honor, rezygnując z prób spacyfikowania nadgorliwej ochrony osobistej.

Talon dała znak i pierwsza sekcja wysunęła się na szpicę, a sekcja kaprala Liggita została nieco z tyłu jako tylna straż. Talon i trzecia sekcja dołączyli do Honor i Tremaine’a, przebierającego szybko nogami, by nadążyć za Honor, sunącą długimi krokami.

Obserwujący go kapral Liggit zachichotał radośnie.

— Co pana tak śmieszy, panie kapralu? — spytał któryś z podkomendnych na częstotliwości sekcji.

— On. — Liggit wskazał Tremaine’a zmuszonego właśnie przejść w galop.

— Dlaczego?

— Bo byłem swego czasu instruktorem strzelania na wyspie Saganami i przypadkiem wiem, że wystrzelał sobie Strzelca Wyborowego z karabinu plazmowego — odparł radośnie Liggit.

Pytająca spojrzała na niego z niedowierzaniem, po czym sama wybuchnęła śmiechem.

— Nadal uważam, że rozsądniej byłoby poczekać z przylotem, ma’am — oświadczył na powitanie Ramirez, średnio zachwycony widokiem Honor wchodzącej do kantyny, która stała się obozem jenieckim. — Wszędzie jeszcze bronią się grupki idiotów strzelających do wszystkiego, co się rusza. A o poziomie tych kretynów najlepiej świadczy fakt, że trzech moich ludzi zginęło rozerwanych granatami w samobójczych atakach tych ”poddających się” wariatów.

— Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, majorze — odparła, przekładając hełm pod lewą pachę i rozglądając się uważnie.

O tym, że Ramirez nie przesadzał, świadczyły tak ilość uzbrojonych Marines, jak i fakt, że wszyscy, łącznie z ludźmi sierżant Talon trzymali broń odbezpieczoną i gotową do strzału. Tremaine także przestał się radośnie uśmiechać i trzymał palec na spuście karabinu wycelowanego bardziej w jeńców niż w podłogę.

— Niestety, majorze Ramirez, nie wiem, ile mamy czasu — dodała cicho i posępnie. — A chcę znaleźć ocalałych z Madrigala. Jeżeli będziemy musieli się stąd niespodziewanie wycofać, chcę, żeby szli z nami.

— Rozumiem, ma’am. — Ramirez bez dalszych komentarzy wskazał na nie całkiem świeżo wyglądającego oficera.

— Kapitan Williams, dowódca bazy. Prawa strona głowy i twarzy Williamsa była prawie równie poobijana i spuchnięta jak lewa część twarzy Honor, mundur zaś poszarpany i brudny, zupełnie jakby ktoś wytarł nim podłogę. Druga połowa twarzy miała natomiast napięty i dziki wyraz.

— Kapitanie Williams — powiedziała uprzejmie — chciałabym…

Przerwała, gdyż napluł jej w twarz.

Trafił w lewy policzek, toteż nic nie poczuła i przez moment nie mogła uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło. Major Ramirez nie miał takich wątpliwości — lewą ręką złapał za klapy munduru Williamsa i wspomagany przez serwomechanizmy zbroi bez trudu uniósł go i rąbnął plecami o ścianę, aż echo poszło. Prawą zaś, zaciśniętą w pięść, wyprowadził cios…

— Majorze! — Głos Honor brzmiał niczym bicz i w ostatniej sekundzie Ramirez zdołał nieco zmienić trajektorię ciosu: pancerna pięść z hukiem uderzyła w ścianę tuż obok głowy Williamsa, wyłupując w niej spore wgłębienie i posyłając na bok odłamki skały.

— Przepraszam, ma’am. — Ramirez puścił przerażonego i podduszonego jeńca, który osunął się po ścianie na podłogę, gorączkowo łapiąc powietrze.

Ramirez obtarł dłonie o oporządzenie, jakby właśnie bił się z gównem i próbował usunąć ślady, a Talon podała Honor serwetkę z podajnika stojącego na najbliższym stoliku. Honor starannie wytarła twarz, spoglądając na Williamsa, krwawiącego ze świeżych rozcięć po skalnych odłamkach na twarzy i zastanawiając się, czy tak naprawdę zdaje sobie sprawę, jak bliski był śmierci.

— Rozumiem pańskie uczucia, majorze — powiedziała cicho — ale to nasz jeniec. Pozostali również.