Выбрать главу

— Tak, ma’am. Rozumiem. — Ramirez wziął głęboki oddech i dodał z pogardą: — To ścierwa i zboczone skurwysyny, jeden zabił sanitariusza, który próbował go opatrzyć, ale jednak jeńcy. Postaram się o tym pamiętać, ma’am.

— Proszę spróbować. — Położyła mu dłoń na opancerzonym ramieniu i uśmiechnęła się.

— Spróbuję, ma’am — powtórzył i wskazał na ekran, na którym widać było plan bazy. — Pokażę pani, gdzie jesteśmy… otóż kontrolujemy trzy górne poziomy, a jeden pluton z kompanii kapitan Hibson siedzi w siłowni na piątym poziomie, pilnując, żeby te ścierwa nie wysadziły reaktora. Części poziomów cztery i pięć są nadal w rękach najbardziej fanatycznych członków garnizonu. Niektórzy wiedzą, jak ręcznie otworzyć drzwi, mogą się więc przemieszczać i zbierać w większe grupy oporu. Specjaliści wypożyczeni przez admirała Matthewsa siedzą przy komputerach i twierdzą, że coś z nich wyciągną. Niestety, z tego co dotąd zdołaliśmy się dowiedzieć, nasi ludzie przetrzymywani są gdzieś na poziomie czwartym.

— Jeszcze nie zdołaliście ustalić ich miejsca pobytu? Dlaczego?

— Bo ci, których dotąd pytaliśmy, nie wiedzą, a oficerów, jak pani widzi, nie ma tu zbyt wielu. To bydle ocknęło się dopiero przed chwilą, a na uczciwe przesłuchanie nie mieliśmy dotąd czasu. Natomiast wszyscy, których pytaliśmy dotąd, są dziwnie wystraszeni, słysząc, o co chodzi. W połączeniu z informacjami komandora Theismana nie wygląda to dobrze. Zaraz się do nich weźmiemy na serio, jeńcy czy nie, i jeśli pani woli, proszę poczekać na korytarzu, bo…

Urwał, gdyż porucznik marines, nie w zbroi, tylko w skafandrze, wprowadził kolejnego jeńca w oficerskim mundurze. Jeniec wyglądał na zmęczonego, ale mniej przestraszonego od pozostałych.

— To jest pułkownik Harris, dowódca obrony bazy, sir… ma’am — zameldował porucznik, strzelając obcasami.

— Aha — ucieszył się Ramirez, spoglądając na jeńca z ciekawością. — Jestem major Ramirez, Royal Manticoran Marine Corps, a to jest kapitan Harrington z Królewskiej Marynarki.

Harris drgnął. Słysząc nazwisko Honor, zmrużył oczy, przyglądając się jej z odrazą, choć nie była pewna, czy z powodu uszkodzeń twarzy, czy dlatego, że jest oficerem. Po chwili skinął głową w oszczędnym pozdrowieniu.

— Pozwoli pan, że pogratuluję rozkazu kapitulacji — dodał Ramirez. — Uratował pan w ten sposób życie większości swoich ludzi.

Harris ponownie ostro skinął głową, nadal bez słowa, ale na jego twarzy widać było ulgę, że nie musi słuchać głosu kobiety.

— Tym niemniej mamy pewien problem — kontynuował Ramirez. — Część pańskich ludzi nadal stawia opór na poziomach cztery i pięć. Nie są w stanie nas powstrzymać, bo nie mają czym i sporo z nich zginie, gdy zaczniemy na serio oczyszczać bazę. Byłbym zobowiązany, gdyby polecił im pan złożyć broń, dopóki jeszcze są w stanie to zrobić.

— To nic nie da — powiedział cicho, lecz spokojnie Harris, nie kryjąc żalu. — Wszyscy, którzy chcieli posłuchać mojego rozkazu, już to zrobili, majorze. Ci zdecydowali się walczyć dalej i moje słowa nic w ich postanowieniu nie zmienią.

— W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak wezwać ciężką broń wsparcia — ocenił Ramirez, przyglądając się uważnie twarzy Harrisa.

Ta stężała, a potem zmieniła się w obojętną maskę.

— Nie robiłbym tego na pańskim miejscu, majorze — powiedział spokojnie, wskazując palcem rejon na planie. — Tu są przetrzymywani jeńcy z waszego okrętu.

— Harris, ty jebany zdrajco!

Honor odwróciła się gwałtownie — toczący pianę Williams wił się w uścisku pancernego marine, wywrzaskując inwektywy pod adresem Harrisa i jego przodków. Tym razem nie odezwała się, gdy marine strzelił go w pysk z wolnej ręki, Williams stracił parę zębów i przytomność. Zapanowała cisza.

— Proszę kontynuować, pułkowniku — powiedziała cicho.

Harris drgnął jak uderzony, słysząc jej głos, ale ponownie wskazał na plan i powiedział, ignorując ją zupełnie:

— Tutaj są przetrzymywani, majorze, i na pana miejscu zrobiłbym wszystko, by tam dotrzeć jak najszybciej. Albo jeszcze prędzej.

— Może by się pani jednak cofnęła, ma’am?! — warknęła sierżant Talon, za wszelką cenę starając się nie stracić resztek samokontroli.

Korytarzem snuł się dym, a w przodzie słychać było wybuchy granatów, terkot broni maszynowej i wizg pulserów.

— Nie cofnęłabym się, sierżancie — odparła ostro, także próbując nad sobą panować, Honor.

Wiedziała doskonale, że nie powinno jej tu być — walka piechoty nie była jej specjalnością, ale tam, w przodzie, przed marines kapitan Hobson, uwięziono jej ludzi.

— Jeżeli się pani coś stanie, major mi nogi z dupy powyrywa — warknęła Talon i dodała po dłuższej chwili: — Że się tak niepolitycznie wyrażę, ma’am.

— Nic mi się nie stanie — zapewniła ją Honor. Scotty Tremaine, słysząc to, wzniósł oczy do nieba. A raczej do sufitu.

— Nie… — zaczęła Talon i umilkła, bowiem kanonada przybrała na sile, by nagle umilknąć. — Przebili się do korytarza 7-17… I tym razem zechce pani łaskawie pozostać cały czas ze mną, ma’am!

— Dobrze, sierżancie — zgodziła się potulnie Honor.

Ruszyli przez dym i rumowisko, mijając ciała leżące w kałużach krwi. Krwią zresztą zbryzgane były podziurawione pociskami ściany, a miejscami także i sufit. Kilka trupów i paru rannych to byli marines, bowiem pomimo tego, że broń, jaką dysponowali obrońcy, nie była w stanie przebić zbroi, ci tutaj mieli dość czasu na przygotowanie i głupie pomysły. Do tych ostatnich należeli samobójcy obwieszeni ładunkami wybuchowymi i ukryci w niszach czy innych naturalnych przeszkodach, pełniących rolę ruchomych pól minowych. Jeżeli taki fanatyk doszedł wystarczająco blisko, nawet zbroja nie do końca neutralizowała siłę wybuchu. Przytłaczająca większość trupów należała jednak do obrońców, jako że po kilku ofiarach ze swej strony marines strzelali już do wszystkiego, co się ruszało, nawet kiedy już przestało się ruszać.

Honor obchodziła właśnie kilka trupów leżących na kupie, gdy z przodu nadbiegł jakiś porucznik i zatrzymał się przed nią z sykiem serwomotorów.

— Wyrazy szacunku od majora Ramireza, ma’am, wraz z prośbą, by pani do niego dołączyła jak najszybciej… Znaleźliśmy jeńców, ma’am… — wyrecytował nieswoim głosem.

Honor chciała go zapytać o stan odnalezionych, ugryzła się jednak w język i skinęła potakująco głową, ruszając prawie biegiem. Tym razem sierżant Talon nie protestowała — posłała sekcję przodem, by oczyścili drogę, a gdy Honor potknęła się o kolejnego nieboszczyka, złapała ją oburącz i bez słowa pognała korytarzem tak szybko, jak na to pozwalały warunki. Kapral Liggit zrobił to samo ze Scottym i ściany korytarza zlały się dla obojga w szare pasma.

Talon zatrzymała się i postawiła Honor na ziemi, gdy znaleźli się na czymś w rodzaju placyku. Był on pełen dziwnie nieruchomych i milczących marines, którzy rozstąpili się przed nią bez słowa. Za sobą słyszała kroki Tremaine’a i był to odgłos w okolicy. Kolejny górujący nad nią marine w pancernym skafandrze nie ustąpił z drogi, lecz odwrócił się — był to Ramirez, z kamienną twarzą, rozszerzonymi nozdrzami i czystym mordem w oczach.

Za jego plecami widać było otwarte drzwi z żelaznych sztab, a tuż za nimi — parę sanitariuszy klęczących w kałuży krwi i gorączkowo ratujących mężczyznę w podartym i brudnym mundurze podoficera Royal Manticoran Navy. Obok niego leżał trup oficera w mundurze sił zbrojnych Masady. Nie został zastrzelony — miał ukręconą i urwaną głowę leżącą zresztą w pobliżu. Pancerne ręce stojącego najbliżej niego marine były ubabrane po łokcie we krwi.