Выбрать главу

— A potem znowu nas zgwałcili — powiedziała spokojnie Mailing, spoglądając na nią szklistymi oczyma. — I znowu… i jeszcze raz… i powiedzieli, że to miłe, że ich dowódca dał im nas do zabawy…

Umilkła, zamknęła oczy i zachrapała cicho. Honor ostrożnie ułożyła ją na noszach, otuliła delikatnie kocem i wstała.

— Opiekujcie się nią dobrze — powiedziała, patrząc przez łzy na starszą sanitariuszkę.

Zapłakana kobieta przytaknęła w milczeniu.

A Honor otarła łzy i odwróciła się ku drzwiom. Wychodząc z celi, wyjęła z kabury broń i sprawdziła magazynek.

Major Ramirez czekał w tym samym miejscu przy zakręcie korytarza.

— Co mam zrobić z…? — zaczął na jej widok i umilkł, bowiem minęła go bez słowa z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu.

Jedynie prawy kącik ust drgał jej jak żywe stworzenie.

No i trzymała w dłoni pulser.

— Kapitan Harrington? — zrobił krok i złapał ją za ramię.

Spojrzała na niego i powiedziała niezwykle wyraźnie i dobitnie:

— Zejdź mi pan z drogi! Proszę przeszukać ten rejon. Znaleźć wszystkich naszych ludzi i ewakuować ich na okręty. Ze strażnikami może pan zrobić, co pan zechce.

— Ale…

— Otrzymał pan rozkazy, majorze — powiedziała spokojnie lodowatym tonem i uwolniła się z jego uchwytu, ruszając miarowym krokiem w głąb korytarza.

Ramirez spoglądał bezradnie w ślad za nią.

Marines na placu przed celami rozpierzchli się na jej widok, robiąc pospiesznie przejście, choć nawet na żadnego nie spojrzała. Po prostu szła przed siebie. Sierżant Talon i jej drużyna ruszyli za nią, ale powstrzymała ich zdecydowanym gestem, nie zwalniając kroku.

Porucznik Tremaine przyglądał się temu, przygryzając wargę. Wiedział już, kogo i w jakim stanie znalazła, i w pierwszym momencie nie chciał w to uwierzyć. Uwierzył, gdy zobaczył nieprzytomną i zmasakrowaną komandor Brigham na noszach. Jego wściekłość była większa niż wściekłość marines, bowiem dobrze znał Mercedes Brigham. By nie rzec, bardzo dobrze.

Honor chciała być sama. Dobrze. Rozkazała wszystkim, by zostawili ją samą. Też dobrze. Była kapitanem i miała do tego prawo. Ale Scotty Tremaine widział wyraz jej twarzy. I wiedział, co powinien zrobić.

Odstawił pod ścianę karabin plazmowy i pospieszył za nią.

Honor wspięła się na przysypane gruzem schody, ignorując zasapany oddech kogoś, kto od dłuższej chwili próbował ją dogonić. Nie miało dla niej znaczenia, kto to był. Nic nie miało znaczenia. Pokonała schody błyskawicznie dzięki swym długim nogom i niskiej sile grawitacji księżyca, a spotykani od czasu do czasu marines ustępowali jej z drogi. Jej jedyne zdrowe oko pałało niczym roztopiona stal.

Przeszła przez ostatni korytarz, wpatrując się w drzwi kantyny. Ktoś za nią wołał, ale głos był odległy i nierealny. A przede wszystkim nieistotny, więc go zignorowała i przestąpiła próg zatłoczonego pomieszczenia. Jakiś oficer zasalutował i cofnął się, widząc wyraz jej twarzy. Minęła go, jakby w ogóle nie istniał, przeszukując wzrokiem zgromadzonych, aż znalazła twarz, której szukała.

Williams uniósł głowę, czując na sobie jej spojrzenie, i zbladł. Ruszyła ku niemu, roztrącając stojących. Wołający ją głos stał się głośniejszy, ale nadal nie zwracała nań uwagi. Williams spróbował się wyśliznąć, więc złapała go lewą ręką za włosy i rąbnęła tyłem głowy o najbliższą ścianę. Zawył i próbował coś powiedzieć, ale nie chciała nawet słuchać, a co dopiero zrozumieć. Uniosła prawą rękę, przytknęła mu wylot lufy do czoła i zaczęła naciskać spust.

Ktoś uwiesił się jej ramienia i szarpnął gwałtownie, przez co pocisk z pulsera, zamiast rozwalić łeb Williamsa, wybił sporą dziurę w suficie. Bez słowa spróbowała się uwolnić, ale ten ktoś trzymał jej rękę desperacko i krzyczał coś do ucha. A w następnej chwili dołączyli do niego inni, odciągając od Williamsa i krzycząc. Williams padł na kolana, rzygając i płacząc równocześnie. Nie mogła się uwolnić, bo trzymających ją rąk było za dużo, i w końcu opadła na kolana. Ktoś wydarł jej broń z dłoni, a ktoś inny złapał za głowę i zmusił do obrócenia w bok.

— Skipper! Nie możesz! — Scotty Tremaine trzymał oburącz jej głowę tak, by musiała patrzeć na jego twarz. Po jego policzkach płynęły łzy. — Proszę! Nie możesz zastrzelić tego skurwiela bez sądu!

Przyglądała mu się nieco zaskoczona, nie bardzo rozumiejąc, co ma do tego wszystkiego jakiś sąd.

— Proszę! — powtórzył. — Jeżeli zastrzelisz jeńca bez sądu, Admiralicja… Nie może pani zastrzelić gnoja bez sądu, obojętne, jak na to zasługuje, ma’am.

— Ona nie może — rozległ się głos o temperaturze płynnego tlenu i Honor zaczęła wracać świadomość na widok admirała Matthewsa, który mówił dalej, wolno i wyraźnie, wiedząc, że musi do niej dotrzeć. — Przybyłem, gdy tylko się dowiedziałem, co odkryliście. Porucznik ma rację: nie może go pani zastrzelić od ręki.

Spojrzała mu głęboko w oczy i coś w niej pękło na widok jego bólu, wstydu i wściekłości.

— Ale? — wycharczała przez zaciśnięte gardło. Matthews spojrzał z pogardą na łkającego oficera.

— Ale ja mogę. Nie bez sądu. Zapewniam panią, że tak on, jak i reszta zwyrodnialców, których złapiemy żywych, staną przed sądem. Będą mieli naprawdę sprawiedliwy proces, a zaraz po nim ich powiesimy. Takie sadystyczne ścierwo jak on nie zasługuje na to, by marnować na niego kule. Daję pani na to moje oficerskie słowo i przysięgam na honor całej Marynarki Graysona.

ROZDZIAŁ XXVII

Honor Harrington siedziała przy oknie w nastroju równie mrocznym, co przestrzeń za płytą z przezroczystego armoplastu. Podobnie czuli się pozostali siedzący przy stole — admirał Matthews, Alice Truman i Alistair McKeon.

Dziewiętnastu. Dziewiętnastu członków załogi HMS Madrigal odbili żywych. Liczba ta przełamała posłuszeństwo wobec rozkazów komandora Theismana. W bazie danych na Blackbirdzie nie było żadnych informacji o jakichkolwiek jeńcach, ale to właśnie Theisman zdejmował ich z wraku, więc doskonale wiedział, ilu uratował. A uratował pięćdziesięciu trzech, z czego dwadzieścia sześć to były kobiety. Wśród dziewiętnastki uratowanych jedynie Mailing Jackson i Mercedes Brigham były płci żeńskiej, a Fritz Montoya był blady z wściekłości, gdy relacjonował obrażenia wewnętrzne i złamania kości komandor Brigham.

Theisman był obecny przy tej relacji, czego Honor osobiście dopilnowała.

— Przysięgam, że nie wiedziałem, jak źle to naprawdę wygląda, ma’am — wykrztusił, gdy odzyskał głos. — Proszę mi wierzyć. Wiedziałem, że ich biją i robią różne rzeczy, ale… nawet gdybym chciał, nie mogłem nic zrobić… a naprawdę nie wiedziałem, że jest aż tak źle.

Mówił szczerze i udowodnił to. Honor w pierwszej chwili chciała go znienawidzić, gdy dowiedziała się od bosmana z Madrigala, że to rakieta z salwy wystrzelonej przez Theismana zabiła admirała Courvosiera, ale nie potrafiła, widząc jego reakcję.

— Wierzę panu, komandorze — powiedziała spokojnie i spytała. — Jest pan gotów zeznawać w tej sprawie przed graysońskim sądem? Nikt nie będzie pana pytał o powody „emigracji” na Masadę, mam w tej sprawie obietnicę admirała Matthewsa, ale niewielu prawdziwych mieszkańców tej planety zechce dobrowolnie zeznawać przeciwko Williamsowi i reszcie.

Tę „resztę” stanowiło dwóch strażników z bloku więziennego — wzięto ich do niewoli, zanim znaleziono jeńców. Pozostali zginęli w walce albo w czasie próby ucieczki, jak głosiła oficjalna wersja. Honor nie wnikała w szczegóły, podobnie jak nie pytała Ramireza, jakim cudem tak szybko dysponował pełną listą winnych — od zastępcy Williamsa po szeregowych strażników z bloku więziennego.