Odpowiedziała mu pełna osłupienia cisza. A potem ktoś zaczął bić brawo — najpierw były to pojedyncze oklaski, ale szybko dołączył do nich ktoś drugi, a potem trzeci i po paru sekundach aplauz odbił się echem od sufitu. Matthew Simonds także klaskał mimo świadomości, że Huggins definitywnie zajął jego miejsce jako następcy brata. Wszedł tu, wiedząc, że są zgubieni, teraz wiedział, że był w błędzie. Pozwolił, by ogarnęło go zwątpienie, zapomniał, że jest narzędziem w ręku Boga. Nadszedł czas wielkiej próby — Bóg postanowił wypróbować Wiarę swego ludu i jedynie Huggins był w stanie rozpoznać, że Pan dał im równocześnie okazję odnowić się w wierze po Drugim Upadku!
Spojrzał w oczy Hugginsa, wstał i skłonił się, akceptując zmianę układu sił. Nawet to, że jakaś część jego świadomości podpowiadała, że pomysł Hugginsa był w istocie nieuzasadnionym ryzykiem, że stawiali wszystko na jedną kartę — albo zwyciężą, albo zginą — nie miało znaczenia.
Desperacja okazała się silniejsza od rozsądku, a trzeciego wyjścia nie było. Nie do przyjęcia była także świadomość, że swym postępowaniem zawiedli Boga i skazali na zagładę Wiarę.
I w sumie do tego właśnie wszystko się sprowadzało.
ROZDZIAŁ XXVIII
— Lecisz do domu, Mailing — powiedziała cicho Honor, ściskając lekko dłoń leżącej kobiety przy wtórze uspokajającego mruczenia Nimitza.
Mailing Jackson zdołała się delikatnie uśmiechnąć — ale nie był to uczciwy uśmiech i Honor zmusiła się do lepszego, mając nadzieję, że specjaliści na Manticore zdołają jakoś poskładać psychikę dziewczyny do mniej więcej normalnego stanu. Po czym przestała się uśmiechać i rozejrzała się po zatłoczonej izbie chorych. Najbliższe łóżko, obstawione aparaturą medyczną, zajmowała Mercedes Brigham — nadal była nieprzytomna, ale oddychała równo i spokojnie, a Fritz Montoya twierdził, że choć jej stan nadal jest poważny, przestał być krytyczny.
Puściła dłoń Jackson i odwróciła się, prawie wpadając na porucznik chirurg Wendy Gwynn — izba chorych HMS Apollo była niewielka w porównaniu z tą, którą dysponował Fearless, i pełna rannych. Pacjenci leżeli również w mesie oficerskiej i prawie każdej nadającej się do tego celu hermetycznej kabinie lekkiego krążownika. Gwynn w drodze powrotnej będzie miała pełne ręce roboty, ale przynajmniej ranni zostaną bezpiecznie odesłani do domu i przeżyją.
— Proszę się nimi opiekować, pani doktor — powiedziała, zdając sobie sprawę, że wygłasza niepotrzebny frazes.
— Na pewno, ma’am. Przyrzekam.
— Dziękuję — mruknęła cicho Honor i wyszła, zanim tamta zdążyła spostrzec łzy w jej zdrowym oku.
W korytarzu Honor wzięła głęboki oddech i wyprostowała protestujące plecy, na co Nimitz miauknął z wyrzutem. Nie spała od momentu wstania z łóżka po zranieniu i była zmęczona, co zdecydowanie nie podobało się treecatowi. Podobnie jak jej depresja, na którą nie bardzo miała czas zwracać uwagę. Honor wiedziała, że ledwie zaśnie zaczną ją dręczyć koszmary. Wiedziała też, że nie tylko poczucie obowiązku trzyma ją na nogach tak długo. Nimitz miauknął powtórnie, tym razem z większym wyrzutem, pogłaskała go więc przepraszająco i skierowała się ku windzie jadącej na mostek.
Komandor porucznik Prevost miała lewą rękę w plastokoście i na temblaku, a poruszała się, kulejąc i krzywiąc przy każdym kroku, lecz rozkazy wydawała jak zawsze krótkie i zdecydowane. Nie była jedyną ranną pełniącą służbę — wszyscy mogący chodzić pełnili wachty. Ponad połowa załogi HMS Apollo została zabita lub ciężko ranna, a z oficerów przytomni i mobilni pozostali tylko: Alice Truman, jej zastępca komandor porucznik Prevost i pierwszy mechanik komandor porucznik Hackmore.
— Jesteś gotowa do odlotu, Alice? — spytała Honor.
— Jestem, ma’am, choć wolałabym… — Truman urwała, wzruszyła ramionami i rozejrzała się bezradnie po wyglądającym jak pobojowisko mostku.
Stanowiska taktyczne i astrogacyjne były ruiną, w ścianie widać było załataną dziurę, a wszędzie ślady osmaleń. I nie był to efekt bezpośredniego trafienia, lecz eksplozji wtórnej. Która wystarczyła, by zabić komandora porucznika Ambersona, porucznik Androunoskin i całą obsadę stanowiska nawigacyjnego. Bezpośrednie trafienie prawdopodobnie wybiłoby obsadę mostka do nogi.
— Też wolałabym, żebyś została, mając w pełni sprawny okręt — przyznała Honor. — Chciałabym ci dać więcej sanitariuszy, bo porucznik Gwynn będzie ich naprawdę potrzebował, ale…
Teraz sama wzruszyła ramionami, a Truman pokiwała ze zrozumieniem głową — jeśli Troubadour i Fearless będą musiały walczyć z Thunder of God, lekarze i sanitariusze na obu okrętach będą mieli bardziej niż pełne ręce roboty.
— Powodzenia, skipper — powiedziała cicho.
— Nawzajem. — Honor uścisnęła jej rękę, poprawiła beret i dodała: — Masz mój raport… I… i powiedz im, że próbowaliśmy.
— Rozumiem, ma’am.
— Wiem. — Honor skinęła głową, odwróciła się i wyszła, kierując się do windy.
Dziesięć minut później Honor stała na mostku HMS Fearless, obserwując na ekranie wizualnym, jak HMS Apollo schodzi z orbity Blackbirda. Dopiero teraz, na spokojnie, mogła ocenić, jak zmasakrowane zostały burty lekkiego krążownika, ale okręt leciał już z pięćset g i to w tej chwili było najważniejsze. Zrobiła wszystko, co mogła, by wezwać pomoc, ale miała od dawna zakorzenioną świadomość, że odsiecz, jeżeli jest naprawdę potrzebna, zjawia się z zasady zbyt późno.
Odwróciła się od ekranu, czując muskuły napinające się pod ciężarem Nimitza, więc wyprostowała się, przełączając obraz na zbliżenie powierzchni księżyca. W rogu ekranu migotały ostatnie sekundy odliczania i gdy wyświetliły się same zera, na powierzchni wykwitł bezgłośnie oślepiająco biały kwiat wybuchu. Widokowi temu towarzyszył pełen satysfakcji pomruk załogi. Powiększająca się eksplozja pochłonęła całą bazę, likwidując wszelki po niej ślad. Obserwowała z zadowoleniem, jak rozwiewa się dym, ukazując imponujący krater, i pogłaskała Nimitza.
— Steve, odlatujemy — powiedziała, nie odwracając wzroku od ekranu.
Księżyc zaczął się zmniejszać, do burty zaś zbliżył się Troubadour, zajmując ustaloną wcześniej pozycję, i oba okręty skierowały się w stronę Graysona. Wszystko, co pozostało z jej pierwszej eskadry, było w końcu razem. Myśl ta wywołała jedynie zgorzknienie i smutek. Bez dwóch zdań — była zmęczona.
— Jak nasze połączenie z Troubadourem, Joyce? — spytała.
— Solidne i bez zakłóceń pod warunkiem, że nie oddalimy się zbytnio od siebie, ma’am.
— Doskonale. — Przyjrzała się Metzinger, zastanawiając się, co zrobić: była dobrym oficerem i na pewno da jej znać, jeśli pojawią się jakiekolwiek problemy, ale Fearless miał uszkodzone sensory grawitacyjne i nie mógł odbierać transmisji sond.
Jej okręt był jednooki tak jak ona i bez Troubadoura…
Spojrzała na chronometr i podjęła decyzję — koszmary czy nie, jeśli będzie padać na nos ze zmęczenia, nikomu na nic się nie przyda, a wręcz przeciwnie. Wstała, splotła dłonie na plecach i pomaszerowała w stronę windy.
Oficerem wachtowym był Andreas Venizelos, ale wstał bez słowa i poszedł w ślad za nią. Gdy doszła do drzwi windy, odwróciła się i spojrzała nań wyczekująco.
— Wszystko w porządku, skipper? — spytał cicho. — Wygląda pani na bardzo zmęczoną.
Tak w głosie, jak i w spojrzeniu Venizelosa była autentyczna troska.