Выбрать главу

— Znajdźcie sobie broń — polecił, wskazując zakrwawione pistolety maszynowe leżące przy trupach. Nie czekając, aż wykonają polecenie, włączył komunikator. — Young, tu Bryan, jaka jest wasza sytuacja?

— Mam trzydziestu dwóch ludzi, w tym porucznika Wardena, sir — rozległ się głos Younga na tle kanonady. — Ciężki ogień z 1-15 i 1-17. 1-16 odcięty na wysokości windy, ale wysadziłem kostnicę, nim zdołali tam wejść.

Bryan zacisnął wargi — zbrojownia była odcięta od reszty okrętu, tak więc jego ludzie nie zdołają już do niej dotrzeć. A fakt, że Young zmuszony był zniszczyć magazyn skafandrów, tak pancernych, jak i zwykłych, zwany kostnicą, oznaczał, że pozostali będą musieli walczyć bez żadnej osłony przed kulami.

— Weźcie, ile zdołacie, broni i amunicji i dołączcie do mnie — polecił chrapliwie. — I niech pan nie zapomni o pożegnalnym prezencie, kapitanie.

— Nie zapomnę, sir.

Alfredo Yu płynął głową do przodu nad drabinką inspekcyjną, odpychając się od czasu do czasu od jej szczebli. Ten sposób poruszania się w kabinie windy zapewniał kołnierz antygrawitacyjny nałożony w pasie — ludzie DeGeorge’a ukryli po kilkanaście takich kołnierzy pod podłogą każdej z wind na jego rozkaz, zanim okręt dotarł pierwszy raz do systemu Endicott. Była to chwalebna ostrożność, bo dzięki niej mogli w tej chwili swobodnie się poruszać i to z rannym w nogę. Valentine nadal był przytomny, ale coraz słabszy — musiał używać obu rąk, by odpychać się od szczebli; powoli, ale stopniowo się wykrwawiał, o czym świadczyła coraz ciemniejsza barwa nogawki spodni.

Yu dotarł do końca rozgałęzienia, sprawdził oznaczenia i skierował się w prawo. Tunele pogrążone były w półmroku i bolały go oczy od wypatrywania oznaczeń, ale ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, była latarka, której promień z daleka zdradzałby ich obecność każdemu, kto tylko zajrzałby…

Z przodu coś szczęknęło — dał znak pozostałym, by zaczekali, i powoli ruszył przed siebie w absolutnej ciszy. Lewą dłonią sunął wzdłuż szczebli, w prawej trzymał kolbę pulsera. Coś się poruszyło, więc lewą ręką złapał się szczebla, a prawą uniósł broń. Prawie nacisnął spust, gdy zauważył, że trzej znajdujący się przed nim ludzie nie noszą mundurów piechoty i nie są uzbrojeni. Powoli podpłynął bliżej i jeden z nich zauważył go, alarmując pozostałych. Wszyscy obejrzeli się nerwowo i po chwili na ich twarzach odmalowała się wyraźna ulga, gdy go rozpoznali.

— Jak dobrze, że to pan, sir — szepnął ten z naszywkami pomocnika bosmańskiego. — Kierowaliśmy się ku pokładowi hangarowemu, gdy mało nie wleźlim im w łapy, sir. Otworzyli, takie syny, drzwi do windy na korytarzu 3-9-1.

— Ot, cwaniaczki — mruknął Yu, zatrzymując się i czekając, aż DeGeorge podholuje Valentine’a. — Wiesz, Evans, ilu ich tam siedzi?

— Może z pól tuzina, sir. Niewielu, ale mają broń, a my…

— Jasne. Jim, daj Evansowi pulser i kołnierz — polecił Yu.

Valentine przy pomocy DeGeorge’a wykonał polecenie.

— Musimy oczyścić trasę, bo nie dość, że gnojki ją blokują, to wyłapią wszystkich korzystających z tej trasy — wyjaśnił Yu. — Sam, trzymaj się tylnej ściany szybu, ja będę się trzymał prawej, a Evans lewej.

Poczekał, aż pomocnik bosmański kiwnął głową, potwierdzając, że zrozumiał polecenie.

— Uważajcie na mnie: kiedy dam znak, skaczemy i strzelamy do wszystkiego, co się rusza. Przy odrobinie szczęścia załatwimy ich, nim się zorientują. Jasne?

— Aye, aye, sir — szepnął Evans. DeGeorge po prostu skinął głową.

— Dobrze, to bierzemy się do dzieła! — polecił Yu.

Kapitan Young jako ostatni wydostał się na pokład hangarowy. Nim jego grupa dotarła tu ze zbrojowni, rozmaitymi przejściami technicznymi i innymi pomysłowymi drogami przybyło piętnastu ludzi. W większości nie mieli broni — jedynie paru posiadało pistolety maszynowe odebrane zabitym po drodze żołnierzom. Young i jego ludzie przynieśli tyle uzbrojenia, że starczyło garłaczy dla wszystkich obecnych, a na pokładzie leżała jeszcze sympatyczna kupka na zapas. Ładunki, które Young uzbroił przed opuszczeniem zbrojowni, dawały gwarancję, że przeciwnicy nie będą dysponowali podobnie nowoczesnym uzbrojeniem.

Major Bryan był zadowolony, choć nie absolutnie szczęśliwy — łącznie miał około siedemdziesięciu ludzi, co oznaczało, że pokład hangarowy zdoła utrzymać przez dość długi czas, natomiast o atakowaniu nie było mowy. Co prawda, jak dotąd nie pojawił się żaden z oficerów krążownika.

— Aparaty tlenowe rozdzielone, sir — zameldował sierżant Towers.

Bryan chrząknął z zadowoleniem — pokład hangarowy standardowo wyposażony był w szafki zawierające olbrzymią ilość aparatów tlenowych na wypadek awaryjnej utraty hermetyczności. Rozdanie ich oznaczało, że przeciwnikowi nic nie da ani wypompowanie z pokładu powietrza, ani wpuszczenie gazu systemem wentylacyjnym.

Dwaj podoficerowie z załogi unieruchomili zaś awaryjny system dokowania, dzięki czemu nie można było również rozhermetyzować pokładu. Marines opanowali korytarz aż do grodzi ze śluzą awaryjną, co pozwalało na kontrolowanie tak głównego wejścia, jak i wylotów wind na pokład. Te ostatnie jednak nie działały, gdyż odcięto im zasilanie.

— Rozkazy, sir? — spytał cicho Young i Bryan skrzywił się odruchowo: chciałby kontratakować, a wiedział, że wiele nie zdziała, mając siedemdziesięciu ludzi.

— Na razie utrzymać pozycje — odparł równie cicho. — I przygotować do startu pinasy.

Pinasy były najszybszymi jednostkami pokładowymi i posiadały uzbrojenie, choć w tej chwili nie miały podwieszonego zewnętrznego w stylu rakiet. Były jednakże znacznie wolniejsze od krążownika, a jego uzbrojenie pokładowe mogło je roznieść na atomy bez trudu jednym trafieniem. Young wiedział o tym równie dobrze jak Bryan, ale bez słowa komentarza skinął potakująco.

— Tak jest, sir.

Szczebel wyślizgiwał się ze spoconych rąk Yu. Kapitan miał przyspieszony puls, jako że ten typ walki nie należał do jego ulubionych, ale nikt inny nie był w stanie jej poprowadzić. Sprawdził, czy Evans i DeGeorge są na miejscach, wziął głęboki oddech i skinął głową.

Wszyscy trzej odepchnęli się z całych sił. Yu w locie obrócił się na bok, trzymając broń w oburącz, i gdy dostrzegł otwarte drzwi windy, nacisnął spust. Znajdujący się najbliżej włazu żołnierz zauważył go i otworzył usta do ostrzegawczego krzyku, gdy strzałki rozerwały mu pierś. Obok z jękiem odezwały się dwa inne pulsery i korytarz w pobliżu drzwi spłynął krwią czekających w zasadzce żołnierzy. Nie było czasu na staranne celowanie, ale strzałki miały taką siłę rażenia, że i tak były groźne.

Yu zaczepił stopą o szczebel i odrzut pulsera pchnął go w pobliże ściany, oparł się łokciem o próg otworu, i teraz już celując, oczyścił korytarz aż do załomu.

Gdy na zewnątrz ucichły wrzaski, stwierdził, że Evans i DeGeorge znajdują się obok, także z bronią gotową do strzału.

— Evans, spróbuj zebrać ich broń — polecił Yu — będziemy cię osłaniać.

— Aye, aye, sir.

Podoficer sprawdził, czy ktoś na korytarzu się rusza, potem podciągnął się, wydostał na górę, i przesuwając się na czworakach, zaczął ściągać ku sobie pistolety maszynowe, przekazując je kolejno DeGeorge’owi. Tymczasem dołączyli do nich pozostali. DeGeorge uzbroił ich kolejno i ostrzelał narożnik, zza którego próbował wyjrzeć żołnierz. Ktoś z zabitych miał przy sobie granaty, toteż Evans ze złośliwym i pełnym satysfakcji uśmiechem posłał jeden w tamtą stronę. Przerażone krzyki świadczyły, że granat dotarł do celu, a w następnej sekundzie uciszyła je eksplozja.