Выбрать главу

— Dobra robota! — pochwalił Yu. Zadowolony Evans zsunął się do szybu windy z resztą granatów.

— Znalazła się jeszcze dwójka naszych, sir — odezwał się ktoś z tyłu.

Yu przytaknął ruchem głowy — nie licząc przejść z rejonu zakwaterowania marines, była to najprostsza i najkrótsza droga na pokład hangarowy, toteż większość załogi, tak z dziobu, jak z rufy, którym udało się uniknąć śmierci czy niewoli, będzie jej używać. Tak więc trzeba ją będzie utrzymać otwartą, zwłaszcza tu, gdzie żołnierze już raz próbowali urządzić zasadzkę.

— Sam, wybierzcie z Evansem trzech ludzi i zostańcie tu — polecił. — Musicie utrzymać pozycję, żeby nasi mogli korzystać z szybu. My sprawdzimy, jaka jest sytuacja na pokładzie hangarowym.

— Jasne, skipper — zgodził się DeGeorge.

— Kto ma komunikator? Zgłosiło się dwóch ludzi.

— Granger, daj swój intendentowi — polecił Yu i odczekał, aż DeGeorge przypnie go do lewego nadgarstka. — Nie odbijemy okrętu, jeśli Bryan nie zgromadził wystarczającej liczby ludzi. Jeżeli będę mógł, Sam, przyślę ci paru marines do pomocy. Jeżeli nie, czekaj na mój sygnał, a potem najszybciej jak będziesz w stanie dotrzyj z ludźmi na pokład hangarowy. Jasne?

— Jasne, skipper — powtórzył spokojnie DeGeorge.

— Dobrze. — Yu klepnął go w ramię i ruszył w drogę.

— Majorze Bryan, jest kapitan!

Bryan spojrzał z ulgą na Yu wydostającego się przy pomocy marine z otwartych drzwi do szybu windy. W ślad za nim na pokład wyszło kilkunastu ludzi, w tym dwóch niosących na pół przytomnego komandora Valentine’a. Bryan strzelił obcasami i już miał się zameldować, gdy Yu powstrzymał go gestem. Kapitan szybkim spojrzeniem obrzucił pokład hangarowy, zacisnął usta i spytał cicho:

— To wszyscy?

Bryan skinął głową.

Wyglądało na to, że Yu ma ochotę splunąć na pokład, lecz opanował się, wyprostował ramiona i podszedł do najbliższej konsoli komputera. Wybrał na ekranie kombinację osobistego kodu i mruknął coś pod nosem. Dla zaglądającego mu przez ramię majora dane na ekranie były czystym nonsensem, ale Yu wyglądał na zadowolonego.

— Przynajmniej to się udało — ocenił z satysfakcją.

— Sir? — odezwał się uprzejmie Bryan.

— Komandor Manning zdołał wyłączyć cały system komputerowy na mostku — wyjaśnił Yu. — Dopóki tego nie naprawią, a zejdzie im na to naprawdę sporo czasu, nie będą w stanie ani manewrować, ani użyć broni. Wszystko jest zablokowane.

Widząc rozjaśniony wzrok Bryana, spytał po chwili:

— Przygotowaliście pinasy do startu?

— Tak jest, sir.

— To dobrze. — Yu przygryzł dolną wargę i dodał po namyśle: — Obawiam się, że będziemy musieli zostawić na pokładzie cholernie dużo ludzi, majorze.

— Też tak sądzę — przyznał posępnie Bryan. — Jak pan myśli, sir, co szaleńcy chcą z nimi zrobić?

— Aż boję się zastanawiać, majorze. A najgorsze jest to, że nie jesteśmy w stanie im przeszkodzić w dowolnym wykorzystaniu okrętu. Wszystko, co w tej chwili możemy zrobić, to zabrać z pokładu jak najwięcej naszych ludzi.

— Jak to nie możecie dostać się na pokład hangarowy?! — ryknął Simonds.

Prężący się przed nim brygadzista ledwie powstrzymał się przed nerwowym oblizaniem ust.

— Próbowaliśmy! Naprawdę! — zapewnił. — Ale mają tam za dużo ludzi. Pułkownik Nesbitt ocenia, że przynajmniej trzystu.

— Idiota! Na pokładzie było ich mniej niż sześciuset, a prawie dwie trzecie załatwiliśmy albo złapaliśmy. Powiedz Nesbitowi, żeby się wziął do roboty! Ten półgłówek Hart zastrzelił Manninga i jeżeli Yu także nam się wymknie…

Zapadła wymowna cisza, w której wyraźnie było słychać, jak brygadier nerwowo przełyka ślinę.

— Ilu? — spytał Yu.

— Stu sześćdziesięciu, sir — odparł ciężko Bryan.

W twarzy Yu nie drgnął ani jeden miesień, ale w oczach wyraźnie widać było ból. Znaczyło to, że mniej niż jedna trzecia załogi zdołała się uratować — od prawie piętnastu minut nie zjawił się już nikt, za to żołnierze zaczęli używać miotaczy ognia i granatników.

— Sam? — spytał, unosząc komunikator.

— Słucham, sir?

— Zbierajcie się. Czas ruszyć w drogę.

— Co zrobili?!

— Odlecieli pinasami — powtórzył bezradnie oficer. — A… a zaraz potem w zbrojowni i na pokładzie hangarowym eksplodowały ładunki wybuchowe. Zbrojownia została całkowicie zniszczona, pokład trudno powiedzieć, bo jest zdehermetyzowany.

Simonds zgrzytnął zębami, jakimś cudem powstrzymując się przed uduszeniem go, i odwrócił się gwałtownie do porucznika Harta.

— Co z komputerami? — warknął.

— Na… nadal próbujemy ustalić, co się stało. — Z oczu Harta bił strach. — Wygląda na jakieś zabezpieczenie i…

— Oczywiście, że to zabezpieczenie! — prychnął Simonds.

— W końcu je obejdziemy — obiecał blady Hart. — Musimy tylko kolejno sprawdzić oprogramowanie. Chyba że…

— Chyba że co?

— Chyba że to blokada sprzętowa. Jeżeli to wmontowane zabezpieczenie, będziemy musieli wyśledzić połączenie aż do włącznika. A bez komandora Valentine’a…

— Nie tłumacz się głupio, cymbale! — wrzasnął Simonds. — Gdybyś bez sensu nie zastrzelił Manninga, zmusilibyśmy go do powiedzenia, co zrobił!

— Ale… nawet nie wiemy, że to on! Chodzi mi…

— Idiota! — Simonds uderzył go na odlew w twarz i polecił brygadierowi: — Zamknąć go za zdradę Wiary!

Kapitan Yu siedział w fotelu drugiego pilota, patrząc na pozostający za rufą okręt. Jego okręt. Cisza panująca w przedziale desantowym pinasy świadczyła, że nie tylko on żegnał się z krążownikiem. Podobnie jak pozostali, czuł wielką ulgę, że udało im się przeżyć, ale radość tłumił wstyd — zbyt wielu swoich ludzi musieli zostawić własnemu losowi, a świadomość, że nie mieli wyboru, była niewielkim pocieszeniem.

Podświadomie żałował, że mu się udało — to był jego okręt i jego ludzie, a on ich zawiódł. Zawiódł też swój rząd i przełożonych, ale Ludowa Republika Haven, podobnie jak Ludowa Marynarka, nie budziły jego osobistych emocji i nawet świadomość, że to jego obwinią za fiasko całej operacji, nie miała takiego znaczenia jak to, że pozostawił większość podwładnych. Wiedział, że nie mógł postąpić inaczej — musiał uratować tylu, ilu był w stanie, ale niewiele to zmieniło.

Westchnął i zajął się mapą systemu planetarnego. Gdzieś tu znajdowała się kryjówka, w której mogli bezpiecznie doczekać przybycia posiłków wezwanych przez ambasadora. Musiał tylko znaleźć odpowiednie miejsce.

ROZDZIAŁ XXXI

Honor odkroiła kolejny niewielki kawałek steku i włożyła do ust. Jak się ostatnio przekonała, jedzenie było monumentalnym zgoła problemem, kiedy funkcjonowała tylko połowa twarzy. Lewa strona była całkowicie bezużyteczna, a na dodatek pożywienie przejawiało upokarzającą tendencję do spływania z lewego kącika ust, o czym przekonywała się dopiero, gdy lądowało ono na mundurze lub na stole. W ciągu ostatnich paru dni poczyniła w tej kwestii spore postępy, jednakże nie na tyle duże, by ryzykować spożywanie posiłku przy świadkach. Zmartwienia związane z posiłkami stanowiły przynajmniej w pewnym sensie rutynową rozrywkę w porównaniu z innymi. Od odlotu Apollo upłynęło pięć dni całkowitego spokoju i bezczynności, zżerających nerwy. Jeżeli fanatycy z Masady zamierzali jeszcze czegoś spróbować, a jak powiedziała Venizelosowi, była przekonana, że spróbują, jakkolwiek by to nie było idiotyczne, musieli to zrobić wkrótce. Ku swemu szczeremu zdumieniu, była w stanie myśleć o tym prawie spokojnie, denerwowało ją tylko oczekiwanie. Osiągnęła stan pewnej równowagi, mając świadomość, że podjęła decyzję i teraz pozostało jedynie rozegrać wszystko najlepiej, jak potrafi, kiedy nadejdzie czas. Pogodzenie się z tym, co nieuniknione, spowodowało, iż żal, poczucie winy, nienawiść i strach zbladły, stały się mało realne. Wiedziała, że ten stan długo nie potrwa i jest to jedynie reakcja obronna organizmu na przedłużające się oczekiwanie, ale cieszyła się z niej.