Выбрать главу
* * *

Pierwszym krokiem było wysłanie grupy abordażowej na pokład statku remontowego. Przebiegło to sprawniej, niż Honor zakładała. Pinasy Scotty’ego dostarczyły na pokład kompanię Marines w pełnych zbrojach pod osobistym dowództwem Susan Hibson, a całą operację ubezpieczały dwa kutry Jacquelyn Harmon. Załoga była pod wrażeniem ponurych i uzbrojonych po zęby Marines i nikt nie próbował stawiać im oporu. Pierwsze sprawdzenie potwierdziło, że ta ruchoma stocznia remontowa była tak wolna, jak się Honor spodziewała — jej maksymalne przyspieszenie wynosiło sto trzydzieści siedem kilometrów na sekundę kwadrat. Nie była też w żaden sposób uzbrojona — nie posiadała nawet obrony antyrakietowej, więc stanowiła łatwy cel dla pojedynczej nawet rakiety. I załoga miała tego pełną świadomość.

Spora część załogi powitała zresztą Marines jak zbawców i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, bowiem ponad jedną trzecią tejże stanowili przymusowo zatrudnieni członkowie załóg zdobytych frachtowców, w przytłaczającej zresztą większości poddani Korony. Dostali propozycję nie do odrzucenia: praca albo śmierć. Niewiele wśród nich było kobiet, a gdy Susan Hibson dowiedziała się dlaczego, wszyscy piraci po jednym spojrzeniu na nią ustępowali jej z drogi. Przed daniem swoim podkomendnym wolnej ręki powstrzymywała ją tylko jedna rzecz — wiedziała, co zamierzała kapitan Honor Harrington.

Kiedy Marines zabezpieczyli statek i przewieźli uwolnionych więźniów na Wayfarera, przystąpiono do niszczenia systemów łączności. Ludzie Harolda Tschu, pilnowani przez Marines i w towarzystwie ciężko spoconych piratów, przeszli przez sekcję łączności niczym tornado, wymontowując niektóre elementy, a rozbijając większość. Zostawiono dwa sprawne odbiorniki i jeden nadajnik małej mocy, by Warnecke mógł się kontaktować z załogą podczas pobytu na promie. Wymógł na Honor pewną zmianę: zamiast radiostacji małej mocy on i jego ludzie mieli mieć do dyspozycji systemy łączności skafandrów próżniowych, w które będą ubrani. Miały one większy zasięg niż pięćset kilometrów, ale nie na tyle, by to coś zmieniało. Załoga naturalnie będzie w stanie naprawić zniszczenia — w końcu był to statek remontowy, ale nie prędzej niż w ciągu dwóch dni, a chodziło przecież o to, by nie dysponowali łącznością dalekiego zasięgu przez godziny.

Hibson następnie wycofała swoich ludzi, pozostawiając jedynie pluton na pokładzie hangarowym, gdzie przeszukiwali każdy przylatujący z Sidemore prom, sprawdzając, czy Warnecke nie próbuje przemycić na pokład radiostacji w częściach. Ponieważ na planecie wydawał się panować spokój, garnizon nie mógł wiedzieć, co się święci — inaczej o miejsce na statku remontowym wybuchłby tak zacięty bój, jakiego jeszcze na Sidemore nie widziano.

Warnecke mógł zginąć w trakcie przelotu z planety na statek i byłoby to najprostsze rozwiązanie — wystarczyłoby jedno trafienie z działa laserowego któregokolwiek z kutrów — dowiedziałby się, że został ostrzelany, gdy prom zostałby zniszczony i nie było szansy by zdążył cokolwiek nacisnąć. Istniało jednak zbyt duże ryzyko, że zabezpieczył się w klasyczny i nadal skuteczny sposób, czyli „przyciskiem umarlaka”. Jego zasada była prosta: jak długo pozostawał wciśnięty, detonacji nie było, wywoływało ją puszczenie przycisku, co następowało w chwili śmierci albo gdy detonator został zniszczony. Sposób był prosty i na pewno mu znany, więc nie było sensu ryzykować, tym bardziej że istniało inne, co prawda bardziej skomplikowane, ale za to pewniejsze rozwiązanie. Dodatkową komplikacją skutecznie eliminującą tę możliwość było to, że nie wiedzieli, którym promem miał lecieć. Jakoś ten temat nigdy nie wyszedł z jego strony w negocjacjach, a Honor na wszelki wypadek wolała mu nie podpowiadać innych rozwiązań.

Łącznie potrzebnych było piętnaście kursów promów, by przewieźć wszystkich. Warnecke przyleciał czwartym, który od razu zacumował na kadłubie dziewięćdziesiąt metrów od jednej ze śluz osobowych. W ten sposób prom był zabezpieczony tak przed próbą odbicia ze strony załogi, jak i odłączeniem ładunku, który został przytwierdzony do jego kadłuba w ten sposób, że Honor cały czas widziała go przez jedno z okien. Przez inne widać było zewnętrzne drzwi śluzy. Załoga przyglądała się zakładaniu ładunku, ale nie próbowała interweniować, więc wszystko przebiegło spokojnie.

Przygotowania zostały ukończone.

* * *

— Pani zwariowała, milady! — oznajmił z przekonaniem LaFollet, gdy kuter zbliżał się do promu. — To największe szaleństwo, jakie pani kiedykolwiek zrobiła, a ma pani już spore osiągnięcia!

— Andrew, uznajmy, że to moja fanaberia, i bądź łaskaw już więcej nie truć, dobrze? — zaproponowała uprzejmie Honor i LaFollet zaskoczony tak formą, jak i treścią jej wypowiedzi umilkł na dobre, pozwalając jej skupić się na obserwowaniu manewrów pilota.

Wiedziała, że LaFollet przeciwny jest całemu pomysłowi i nawet mogła go zrozumieć, ale był to jedyny sposób, by uniemożliwić maniakowi kolejne masowe morderstwo, a równocześnie wymierzyć mu sprawiedliwą karę. Zaczepy zewnętrznych kołnierzy śluz promu i kutra zetknęły się z metalicznym szczękiem, toteż odwróciła się od okna, by przyjrzeć się krytycznie swoim „oficerom” — była to ostatnia okazja, by zauważyć jakieś uchybienia, nim dostrzeże je przeciwnik.

Bowiem towarzyszyli jej wyłącznie jej osobiści gwardziści — co do tego od samego początku nie było żadnej dyskusji. I dlatego James Candless i Simon Mattingly ubrani byli w czarnozłote uniformy Royal Manticoran Navy, starannie dopasowane, tak by wyglądały jak szyte na miarę. Candless był komandorem, Mattingly porucznikiem, a LaFollet miał na sobie uniform podporucznika Royal Manticoran Marine Corps, ponieważ nie mógłby się pozbyć graysońskiego akcentu. Candless doskonale opanował ostrą wymowę rodem ze Sphinxa. Mattingly mógłby uchodzić za urodzonego na Gryphonie, ale LaFolleta zdradzało każde słowo. Co prawda istniała niewielka szansa, by Warnecke czy któryś z jego ludzi się w tym zorientował, ale najczęściej wpada się na szczegółach. Ponieważ Korpus przyjmował ochotników urodzonych poza granicami Królestwa, jeśli w chwili wstępowania posiadali jego obywatelstwo, akcent LaFolleta nie stanowił problemu.

Zapaliło się zielone światło, wewnętrzne drzwi śluzy otworzyły się i Honor powiedziała cicho:

— No cóż, panowie, bierzemy się do roboty.

LaFollet wydał pomruk, którego nie powstydziłby się poirytowany kodiak max, a Honor posadziła sobie Nimitza na ramieniu. Długo zastanawiała się, czy nie zostawić go na okręcie, ale treecat miał w tej sprawie własne zdanie, które przedstawił jej jasno i wyraźnie. To jedno nie powstrzymałoby jej, ale Nimitz udowodnił już swoją przydatność w podobnych sytuacjach. Treecaty były zbyt małe i zbyt słabo znane, by ktoś obcy mógł zdać sobie sprawę z tego, jak potrafią być niebezpieczne, a umiejętność odczytywania emocji w tym przypadku mogła decydować o życiu lub śmierci. Sadzając go na ramieniu, czuła, że jest gotów do akcji, napięty niczym sprężyna, i raz jeszcze zaakceptowała w myślach konieczność czekania. Wyczuła jego zgodę, ale wiedziała, że jest ona warunkowa — jeśli ktokolwiek jej zagrozi, Nimitz zacznie działać; była to reakcja instynktowna i musiała się z tym pogodzić. Wytłumaczyła mu, co zamierza, i najrozsądniej było zdać się na jego ocenę sytuacji, jako że to on, jako empata, pierwszy będzie wiedział o niebezpieczeństwie.