— Jest! — oznajmił tryumfalnie bosmanmat Weintraub, wybijając Ginger z rozmyślań.
Reszta odsunęła się od toru, porucznik Wolcott uruchomiła napęd i przy wtórze wiwatów zmęczonych ludzi zasobnik wjechał na koniec kolejki.
— Zostało jeszcze osiem, z czego dwa nasze — oświadczył Weintraub, i manewrując dyszami, ustawił się twarzą do Ginger. — Następny będzie za jakieś pięć minut, Ging. Damy ludziom chwilę odpoczynku, a ty mogłabyś sprawdzić, jak im idzie ładowanie numeru dwadzieścia cztery, dobrze?
— Jasne! — technicznie rzecz biorąc, była jego przełożoną, ale Weintraub był specjalistą rakietowcem przeszkolonym do obsługi toru numer trzy, więc rozsądniej było jemu zostawić kierowanie operacją.
Poza tym dzięki temu, miała okazję trochę polatać, a nie używała silnika plecakowego skafandra od początku tej wachty. Pomachała pozostałym, doszła do wrót ładunkowych i sprawdziła na ekranie HUD wyświetlanym na wewnętrznej powierzchni wizjera, gdzie znajduje się zasobnik numer dwadzieścia cztery. Okazało się, że o dziewięć kilometrów na kursie 039.
Odczepiła podeszwy butów od kadłuba i unosiła się chwilę swobodnie w przestrzeni, przyglądając się błękitnobiałej Sidemore, na orbicie której krążył Wayfarer. A potem spojrzała na gwiazdy — w przeciwieństwie do wielu lubiła przestrzeń i widok czerni usianej punkcikami gwiazd zawsze budził w niej podziw. Ogrom wszechświata był czymś uspokajającym i dającym jej specyficzne poczucie prywatności połączonej z pełną podziwu radością, że ma okazję obserwować dzieło stworzenia najprawdopodobniej z punktu widzenia Pana Boga.
Ponieważ jednak nie była tu wyłącznie po to, by podziwiać widoki, wycentrowała kwadracik znajdujący się na środku ekranu dokładnie na radiolatarnię zasobnika dwadzieścia cztery (doczepioną po przyholowaniu) i zablokowała namiar. Dzięki temu komputer silnika plecakowego był w stanie działać jako autopilot. Sam silnik plecakowy był doczepiany do skafandra i przedłużał czas kontrolowanego poruszania się w próżni, bo silniczki manewrowe skafandrów zaprojektowano z myślą o krótkotrwałym użyciu na małych dystansach, czyli na odległość, gdzie widziało się cel, do którego się zmierzało. Ginger lubiła dłuższe przeloty, dlatego ta wycieczka tak ją ucieszyła. Uśmiechnęła się radośnie i uruchomiła silnik plecakowy.
I w tym momencie wszystko dostało szału.
Z chwilą odpalenia silnika ten dał pełen ciąg, nadając jej przyspieszenie używane wyłącznie w sytuacjach awaryjnych. Nawet nie mogła krzyknąć, tak ją rozpłaszczyło przeciążenie. Odruchowo wymacała przycisk ręcznego wyłącznika systemu, wcisnęła… i nic się nie wydarzyło. Nie to jednak było najgorsze. Oprócz dysz głównych włączyły się także dysze manewrowe, dzięki czemu wywinęła dzikiego kozła i poleciała w zupełnie innym kierunku, niż chciała. Wykonując zwariowane piruety, oddalała się od okrętu nie tyle prosto, ile ku zewnętrznej części układu planetarnego. W ciągu pierwszych dwóch sekund straciła orientację, a potem zmysł równowagi i jedynie największym wysiłkiem woli zdołała nie zwymiotować do hełmu. Jedynie przypadek zrządził, że awaria nastąpiła, kiedy zwrócona była plecami do okrętu; gdyby było odwrotnie, już byłaby martwa po walnięciu w kadłub z siłą, która połamałaby jej wszystkie kości.
Na dłuższą metę stanowiło to niewielką pociechę, gdyż przegrała walkę z chorobą lokomocyjną, na którą nigdy w życiu nie cierpiała. Tym razem jednak, nadmiar wrażeń pokonał błędnik i sama zrobiła to, co dotąd wywoływało u niej jedynie pełne rozbawienia współczucie, gdy obserwowała, jak inni się męczą. Jedynie dzięki ćwiczeniom, których, jak sądziła dotychczas, nigdy nie będzie potrzebować, nie udusiła się własnymi wymiocinami, a w przerwie paroksyzmów zdołała nacisnąć przycisk awaryjnego kanału łączności.
— Mayday! Mayday! Awaria skafandra! — wykrztusiła. — Tu… tu Blue Szesnaście!… Jestem… Jezu, nie wiem, gdzie jestem!…
Wstrząsnął nią kolejny spazm, który przeszedł w konwulsje wypróżnionego żołądka.
— Mayday! — wrzasnęła rozpaczliwie. Odpowiedziała jej tylko cisza.
— Ki czort? — zdumiał się Scotty Tremaine, który właśnie przejął wachtę od porucznik Justice, na widok radarowego śladu oddalającego się od okrętu dziwacznym kursem.
Sprawdził, co na ten temat wiedzą komputery — okazało się, że nic, co zastanowiło go poważniej. Częstotliwość alarmowa była pusta, więc to nie był wypadek, ale z drugiej strony nie miał pojęcia, co to w ogóle mogło być… Zaznaczył obiekt kursorem, koncentrując na nim uwagę radaru i komputera, i przełączył się na częstotliwość ogólną, czyli wszystkich skafandrów próżniowych.
— Tu kontrola lotów — oznajmił zwięźle. — Mam niezidentyfikowany obiekt oddalający się z przyspieszeniem trzydzieści pięć g. Wszyscy dowódcy sekcji, sprawdzić obecność i meldować natychmiast.
Następnie przygryzł wargę i czekał.
Nie musiał czekać długo — potwierdzenia sypnęły się z miłą szybkością. Odhaczał każdego zgłaszającego się na spisie widocznym na ekranie komputera. Kiedy meldunki przestały napływać, nadal nie miał jednego zgłoszenia.
— Blue Szesnaście! Blue Szesnaście, nie mam stanu twojej sekcji. Zgłoś się, Blue Szesnaście.
Odpowiedziała mu cisza. A potem odezwał się głos.
— Kontrola, tu Yellow Trzy. Wysłałem Blue Szesnaście, żeby sprawdziła zasobnik dwadzieścia cztery. Było to ze trzy, cztery minuty temu.
Tremaine poczuł na plecach coś lodowatego i natychmiast przełączył się na pokład hangarowy.
— Człowiek za burtą! — warknął. — Kontrola lotów ogłasza alarm „Człowiek za burtą”! Dyżurna pinasa natychmiast start!
Zaskoczone potwierdzenie jeszcze nie przebrzmiało, gdy Scotty przełączył się na sekcję astronawigacyjną.
— Ullerman, astronawigacja — usłyszał.
— Tremaine, kontrola lotów. Mam człowieka za burtą oddalającego się od okrętu z przyspieszeniem trzydzieści pięć g. Przesłałem wam ze trzy minuty temu obraz radarowy. Dyżurna pinasa właśnie wystartowała, prowadźcie ją, tylko nie zgubcie rozbitka, błagam!
— Zrozumiałem!
Tremaine wrócił do ekranu swojego radaru — było to urządzenie bliskiego zasięgu znacznie słabsze od głównych radarów i rozbitek był na nim już ledwie widoczny. Za to pinasa całkiem dobrze. Leciała na silnikach manewrowych, by oddalić się od okrętu na bezpieczną odległość, ale trzymała kurs na rozbitka, który właśnie zniknął mu z ekranu. Jeżeli w astro go zgubią, pinasa nie miała szans odszukać go pokładowym radarem. A wtedy jedynym wybawieniem dla biedaka, a raczej biedaczki, byłaby jak najszybsza śmierć…
— Jesteś pewien, Harry? — spytała cicho Honor.
— Absolutnie. — Komandor porucznik Tschu zgrzytnął zębami. — Jakiś sukinsyn zrobił to celowo! Próbował upozorować to na ogólną awarię całego systemu silnika plecakowego, ale chciał być za sprytny. Pogrzebał też przy systemie łączności, który również „nawalił”, tylko że ten system nie jest częścią plecaka, a kombinezonu, a dwie awarie tej skali równocześnie po prostu się nie zdarzają. Poza tym, żeby mieć pewność, podłączył komputer plecaka do komputera skafandra, czego przypadkiem nie da się wytłumaczyć. Chodziło mu o usunięcie śladów i rzeczywiście — komputer plecaka jest tylko kupą spalonych obwodów, ale nie do końca zdołał pociągnąć za sobą komputer skafandra. Udało mi się odkryć w plikach wykonawczych resztki polecenia kierującego wszystkie transmisje z kanału łączności skafandra do komputera plecaka. Takiego polecenia nie ma w oprogramowaniu, gdyż komputer plecaka i moduł łączności nie mają ze sobą normalnie połączenia, bo to nie ma sensu. To nie była awaria sprzętu ani oprogramowania. Ktoś zadał sobie trochę trudu, by tak to wyglądało, ale to była świadoma próba morderstwa, skipper.