Выбрать главу

Steilman zbladł. Nie ze strachu, lecz z wściekłości — i zerwał się błyskawicznie na nogi. Aubrey upuścił widelec i zrobił to samo. Ledwie stanął, cofnął się, ale ani na moment nie przestał uważnie obserwować przeciwnika. Już nie uśmiechał się złośliwie — twarz wykrzywiał mu grymas nienawiści. Steilman otrząsnął się niczym rozwścieczony byk.

— Masz niewyparzoną gębę, Gówniarz. Ktoś powinien ci ją zamknąć!

— Ja tylko mówię, co myślę. — Aubrey zmusił się do zachowania spokojnego tonu. — Ale tak się składa, że wszyscy tak myślą, nie? A kiedy Snowforth i Coulter zaczną sypać, a tym razem zaczną, cala załoga dowie się, że to prawda. I wszyscy będą wiedzieli, że wielki groźny Randy Steilman nie miał dość jaj i odwagi, by samemu rozliczyć się z kobietą. Czego się bałeś? Że ci tak dokopie jak bosman parę lat temu?

Steilman był biały z wściekłości. Jedyne, czego chciał, to zmiażdżyć tego bezczelnego smarkacza. Był zbyt rozjuszony, by myśleć i zdać sobie sprawę z tego, że obecnych jest kilkunastu świadków, ale nawet gdyby to zauważył, niczego by to nie zmieniło. Wiedział tylko, że nie skończył jeszcze z Wandermanem i że tym razem ten nie tylko będzie krwawił, ale skomlał o litość. Chciał go skopać do nieprzytomności i nawet mu do głowy nie przyszło, że Wanderman celowo go rozwścieczył i podpuścił.

Al Stennis obserwował z przerażeniem rozwój wydarzeń — w przeciwieństwie do Steilmana zachował trzeźwość umysłu i wiedział, co się stanie, kiedy ten zada pierwszy cios. Wanderman nie wykonał żadnego gestu, który można by uznać za atak, ba — nawet nie groził mu słownie. Jeśli Steilman zaatakuje go przy tylu świadkach i po takich ostrzeżeniach, jakie już dostał, wynik może być tylko jeden: natychmiast wyląduje w pace, gdzie będzie tkwił do końca misji, a to mogło łatwo doprowadzić do odkrycia całego ich planu dezercji, zwłaszcza że Coulter i Snowforth też wtedy tak szybko nie wyjdą na wolność. A najgorsze było to, że nic nie mógł zrobić. Mógł tylko siedzieć i z przerażeniem patrzeć, jak wszystko się sypie.

Steilman tymczasem ryknął wściekle i skoczył z żądzą mordu w oczach, sięgając ku szyi Aubreya. Ryk zmienił się w jęk bólu, gdy precyzyjnie wymierzony kopniak trafił go w brzuch. Siła ciosu posłała go w tył, na dwa puste krzesła, które rozwalił na plastikowe fragmenty. Błyskawicznie pozbierał się na czworaki, ale odzyskanie oddechu zajęło mu trochę czasu, a zrozumienie, co się stało, jeszcze więcej. Nie wstając, skoczył ponownie, tym razem celując w kolana przeciwnika. Drugi kopniak, tym razem z półobrotu, trafił go w twarz, nim zdążył się na dobre unieść, i ponownie posłał na podłogę. Teraz krzyknął z bólu wywołanego przez złamany nos i wybite dwa zęby. Wypluł je i krew, przyglądając się krwawym szczątkom na podłodze z furią i osłupieniem.

Illyushin zerwał się z dzikim warkotem i ruszył ku Wandermanowi. Po drugim kroku zamilkł jednak i znieruchomiał równie gwałtownie, jak się poruszył, bowiem na jego karku znalazła się czyjaś dłoń o chwycie imadła, a druga złapała go za prawą rękę i wykręciła tak, że grzbietem dłoni dotknął łopatki. Równocześnie czyjeś kolano oparło się o jego kręgosłup, a głęboki, zimny głos oznajmił prosto w ucho prawie z czułością:

— Trzymaj się od tego z daleka albo ci kark przetrącę.

Illyushin zbladł gwałtownie — z bólu i z przerażenia: rozpoznał głos Harknessa i ani przez sekundę nie wątpił, że ten dotrzyma słowa.

Nikt zresztą na nich nie zwrócił uwagi — wszyscy z napięciem obserwowali pojedynek Aubreya i Steilmana, tym bardziej że ten ostatni zdążył się już pozbierać na nogi. Wyglądał strasznie — twarz zalana krwią z nosa i rozciętych warg, którą rozmazał, próbując wytrzeć rękawem, i wykrzywiona we wściekłym grymasie sprawiała upiorne wrażenie.

— Za to cię, gówniarz, zabiję! — oznajmił. — Urwę ci łeb i naszczam do środka!

— Jasne — burknął Aubrey lekceważąco.

Czuł dzikie bicie serca i pot u nasady włosów. I bał się, bał się, bo wiedział, jak źle może się to dla niego skończyć, ale pracował nad tym strachem. Używał go tak, jak nauczyli go Harkness i Hallowell — pozwalał, by strach wyostrzył mu zmysły, lecz nie pozwalał, by kierował jego postępowaniem. Był skupiony i skoncentrowany w sposób, którego Steilman nie byłby w stanie zrozumieć — i czekał.

Steilman tym razem zaatakował ostrożniej, trzymając zaciśniętą prawą pięść blisko, a wyciągając lewą, by złapać i przyciągnąć przeciwnika, lecz ta ostrożność stanowiła jedynie cieniutką warstwę, pod którą wrzała wściekłość. Mimo tego, co się stało, tak naprawdę nie pojmował, jak bardzo Wanderman się zmienił. Głównie dlatego, że rozsądek nie nadążał u niego za emocjami. Oberwał, ale był wytrzymały i nawet do głowy mu nie przyszło, że mógłby przegrać. Gówniarz miał szczęście i tyle, a doskonale pamiętał jego przerażenie, gdy go stłukł za pierwszym razem. I wiedział — nie sądził, lecz wiedział — że tym razem będzie tak samo. Ryknął ochryple i zabrał się za to.

A Aubrey Wanderman przestał się bać. Już nie wątpił — pamiętał wszystko, czego go Gunny nauczył, i wiedział, że Steilman nadal może go pokonać, ale tylko jeśli pozwoli mu na to swoją głupotą. Pamiętał też, co Gunny powiedział mu o doprowadzaniu spraw do końca, i z lodowatym błyskiem w oku wyszedł na spotkanie przeciwnika. Prawym przedramieniem odtrącił jego lewą rękę, a gdy Steilman zadał prawą cios, lewa ręka Aubreya trafiła go w nadgarstek, wybijając z linii tak, że potężne uderzenie trafiło w próżnię. Natomiast prawa ręka Aubreya kontynuowała półkolisty ruch, dzięki któremu sparowała lewą rękę przeciwnika i złapała go za kark. A potem pociągnęła ku sobie i w dół, wykorzystując dotychczasowy impet ataku Steilmana. Dzięki temu jego twarz zetknęła się z podwójną siłą z precyzyjnie a energicznie uniesionym kolanem Aubreya.

Steilman zatoczył się, wyjąc z bólu i odruchowo łapiąc się oburącz za twarz.

W korytarzu rozległ się ciężki tupot i do jadalni wpadło dwóch rosłych Marines z czarnymi opaskami okrętowej policji na prawych przedramionach. Powstrzymała ich uniesiona dłoń Sally MacBride. Żaden nie odezwał się słowem, zdołali także zachować kamienne twarze, ale kiedy dotarło do nich, co się dzieje, ich oczy rozjaśnił blask czystej satysfakcji.

Steilman nadal trzymał się za twarz, odsłaniając resztę ciała, z czego Aubrey nie omieszkał skorzystać. Prawy hak wyprowadzony z półprzysiadu i wsparty całą masą jego ciała trafił przeciwnika w krocze z siłą kafara. Steilman zaskomlał, pochylając się do przodu. W tym momencie kant lewej dłoni Aubreya rąbnął go w prawy policzek, łamiąc kości i odrzucając głowę w bok. Wytrzeszczone i pełne bólu oczy Steilmana jeszcze nie zarejestrowały w pełni, co się stało, gdy idealnie wymierzony kopniak trafił go w prawe kolano.

Rzepka została zmiażdżona z prawie słyszalnym trzaskiem, wiązadła popękały jak sparciała guma i Steilman, kwicząc cienko z bólu, zwalił się na pokład z nienaturalnie wygiętą nogą. Przez ból przebijała się tylko jedna myśl — nawet smarkacza nie dotknął. A ten nie tylko go zlał i skopał — przede wszystkim go zniszczył i na dodatek zrobił to tak, że wyglądało to na łatwiznę. Ta świadomość piekła jak rozżarzone żelazo.

— To za mnie i za Ginger Lewis — oznajmił Aubrey Wanderman. — Mam nadzieję, że ci się, wszarzu, podobało. Bo mnie bardzo.

I dopiero gdy zrobił krok do tyłu, Sally MacBride dała znak Marines.

ROZDZIAŁ XXXV