Co gorsza, Hauptman, który dotąd mógł jedynie podejrzewać, jakie rozkazy naprawdę otrzymał dowódca niszczyciela, widząc okręt stojący bezczynnie na orbicie i czekający na niego, dowiedział się, jak one brzmią. I natychmiast zdecydował się to wykorzystać. Zrobił to, ledwie dotarli do New Berlin. Tym razem nie przeciągnął pobytu — zrobił coś gorszego.
Zastał w systemie trzy swoje frachtowce czekające na utworzenie następnego konwoju. Ponieważ frachtowce nie zarabiają, nie latając, postanowił temu zaradzić. Transport międzyplanetarny jest tani w porównaniu do planetarnego w przeliczeniu na koszty przewozu tony ładunku. Standardowy frachtowiec może przewieźć cztery do pięciu milionów ton ładunku, a dzięki napędowi antygrawitacyjnemu i impellerom opuszczenie studni grawitacyjnej planety nie jest ani długotrwałe, ani kosztowne. Natomiast bezczynne czekanie na orbicie kosztuje prawie tyle samo co przelot międzysystemowy, toteż żaden właściciel nie lubi sytuacji, kiedy jego statki nie są w ciągłym ruchu.
Naturalnie, biorąc pod uwagę sytuację w Konfederacji, tylko idiota chciałby, by latały one samodzielnie i bez eskorty tam, gdzie nie musiały, i choć krążenie po orbicie zmniejszało dochody, to nie aż tak, jak utrata całego statku, załogi i ładunku. Mając do dyspozycji niszczyciel i widząc trzy marnujące czas frachtowce, Hauptman postanowił zmniejszyć straty i nakazał ich kapitanom, by towarzyszyli Artemis w drodze do Sachsen.
Usher tak na dobrą sprawę powinien się tego po nim spodziewać, co nie zmieniało faktu, że nadal nie mógł tego przełknąć. Hawkwing i Artemis mogły bez trudu podróżować w paśmie zeta z prędkością względną zero koma siedem prędkości światła, czyli praktycznie dwa tysiące pięćset razy szybciej niż światło. Podróż z New Berlin do Sachsen trwałaby trzy tygodnie albo piętnaście dni subiektywnych. Mając jednak do towarzystwa frachtowce, nie były w stanie skorzystać z wyższego pasma niż delta, czyli ze względnej prędkości wynoszącej zero koma pięć lorentza, przez co podróż trwała czterdzieści osiem standardowych dni, a czterdzieści trzy pokładowe.
Już samo wydłużenie czasu przelotu byłoby wystarczająco irytujące, ale Ushera do furii doprowadzało co innego — Hauptman skutecznie manipulował nim i używał jego okrętu do własnych celów. I pewnie był jeszcze z tego zadowolony. A on, dowodzący Królewskim Okrętem, nie mógł nic na to poradzić.
Hawkwing zajmował pozycję z lewej strony improwizowanego konwoju na wysokości trzeciego z czterech lecących w kolumnie statków, gdyż ta pozycja pozwalała mu najskuteczniej przechwycić każde zagrożenie. Trzecim statkiem był zresztą Artemis, za jego rufą leciał Markham, a całość wyglądała i zachowywała się denerwująco kompetentnie. Ushera, obserwującego na ekranie taktycznym fotela wlokące się frachtowce, denerwowało zresztą prawie wszystko, co miało najmniejszy nawet związek z Hauptmanem.
Wiedział, że magnat od dziesięcioleci toczył wojny z Admiralicją w najrozmaitszych kwestiach i najczęściej je przegrywał, toteż teraz musiał być niezwykle „dumny”, że udało mu się zmusić Królewską Marynarkę choćby do chwilowego zwiększenia liczby okrętów eskortowych w obszarze Konfederacji. A najgorsze było to, że tym razem nawet nie musiał gęby otwierać — bez próśb, gróźb czy rozmowy postawił na swoim, zachowując się niczym nieodpowiedzialny gówniarz, pewien, że ktoś i tak o niego zadba. A reszta była już tylko konsekwencją. Usher nawet nie był w stanie zaprotestować, bowiem oficjalnie w ogóle nie eskortował Artemis, czyli Hauptmana.
Przyglądał się nieżyczliwie ekranowi przez kolejnych parę minut i niespodziewanie poweselał. Uśmiechnął się złośliwie i wybrał numer na klawiaturze łączności fotela.
— Pierwszy oficer, komandor Alicia Marcos — rozległo się prawie natychmiast w głośniczkach.
Usher odchylił oparcie fotela, i nie przestając się uśmiechać z mściwą satysfakcją, powiedział:
— Przepraszam, że ci przeszkadzam, kiedy nie jesteś na służbie, ale właśnie coś mi przyszło do głowy.
— Co? — spytała ostrożnie. Znała go aż za dobrze po długim okresie wspólnej służby.
— Coś — odrzekł, uśmiechając się radośnie. — Skoro mamy tyle wolnego czasu, a do tego jesteśmy między falami, nie sądzisz, że należałoby go jakoś sensownie wykorzystać?
— Na co konkretnie, sir? — spytała jeszcze ostrożniej.
— Dobrze, że zapytałaś. Może wzięłabyś Eda i przedyskutowalibyśmy to w sali odpraw?
— Kapitan na mostek! Powtarzam: kapitan wzywana na mostek!
Margaret Fuchien podskoczyła, rozlewając kawę na swój dyżurny wyjściowy mundur, zaskoczona niespodziewanym wezwaniem płynącym z głośników. Zerwała się z krzesła, i nie zważając na zaskoczone spojrzenia pasażerów spożywających śniadanie, pobiegła do windy.
— Kapitan wzywana na mostek! — rozległo się ponownie. Fuchien zaklęła pod nosem, hamując przed drzwiami windy. Rozkazy, które w tej kwestii wydała na początku rejsu, były zupełnie jasne — jedynie realne zagrożenie i to bliskie mogło być powodem takich wezwań siejących niepokój wśród pasażerów. Na pokładzie było dość stewardów, by przekazać jej dyskretnie wiadomość w każdych innych okolicznościach. Drzwi windy otworzyły się, wpadła do środka i wcisnęła guzik interkomu.
— Kapitan wzy…
— Tu kapitan, wyłącz do cholery to wezwanie! — warknęła i głośnik umilkł w pół słowa. — Tak już lepiej! Co jest?
— Jesteśmy atakowani, ma’am! — w głosie drugiego oficera słychać było panikę.
— Atakowani?! — Fuchien wytrzeszczyła oczy, ale po sekundzie otrząsnęła się. — Przez kogo i ilu ich jest?
— Jeszcze nie wiemy — głos porucznika Donevskiego brzmiał spokojniej, najwyraźniej zaczynał odzyskiwać panowanie nad sobą. — Wiemy tylko, że Hawkwing ogłosił alarm, podał nowy kurs dla konwoju i zrobił zwrot na lewą burtę.
— Cholera! — mruknęła Fuchien.
Miło byłoby, gdyby Usher poinformował ją o rodzaju zagrożenia. Artemis dysponował uzbrojeniem rakietowym ciężkiego krążownika i wyszkoloną obsługą, które byłyby znacznie skuteczniej wykorzystane, gdyby znała konkrety dotyczące zagrożenia. Ale Usher był oficerem marynarki wojennej, a przepisy były w tej kwestii jasne — w wypadku jakiegokolwiek ataku najstarszy rangą oficer Królewskiej Marynarki obejmował dowództwo konwoju i postępował zgodnie z własną oceną sytuacji, nie musząc się z nikim konsultować.
— Weź podany kurs i czekaj — poleciła. — Za dwie minuty będę na mostku.
— Aye, aye, ma’am.
Fuchien wyłączyła interkom i odetchnęła głęboko, próbując przekonać samą siebie, że się nie boi, co nie za bardzo jej się udało.
Dwie minuty później drzwi windy otworzyły się i Fuchien wmaszerowała na mostek. Dostrzegła ulgę na twarzy Donevskiego i skrzywiła się w duchu, nie zwalniając kroku, nim nie znalazła się przed ekranem taktycznym.
Mostek Artemis stanowił bowiem swoistą hybrydę cywilnego i wojskowego. Statki wymagają mniejszej liczby stanowisk i ludzi na wachcie, za to mają przestronniejsze mostki niż okręty, dlatego z zasady mostek frachtowca wydaje się każdemu oficerowi marynarki wojennej marnotrawstwem miejsca. Mostek Artemis miał natomiast zdecydowanie militarny wygląd i takąż liczbę stanowisk. Miał też ekran taktyczny i sekcję taktyczną, którą kierowała porucznik Annabelle Ward.