— Będę miała pewien problem, Harry — poinformowała go. — Niełatwo będzie znaleźć kogoś na twoje miejsce. Jak dotąd wykonywałeś nadzwyczajną robotę.
— Przykro mi, skipper, ale to naprawdę nie moja wina… — Tschu wzruszył wymownie ramionami.
A Honor przytaknęła.
W całej historii Royal Manticoran Navy podobna sytuacja zdarzyła się ledwie dwa razy, ale precedensy i wypływające z nich przepisy były całkowicie jasne. Admiralicji mogły się nie podobać i na tym się kończyło, jako że z dziewięciu ostatnich władców Królestwa Manticore siedmioro, w tym obecnie panująca, zostało adoptowanych przez treecaty, co doprowadziło nie tylko do powstania, ale także do przestrzegania całej serii ustaleń prawnych. Sprowadzało się to do tego, że treecaty były traktowane przez Królewską Marynarkę jak ludzie, miały te same prawa co wszyscy członkowie załogi. Kotne samice nie miały prawa przebywać nigdzie, gdzie mogło im grozić napromieniowanie. Czyli nie miały prawa przebywać na pokładach okrętów. A ponieważ nie do pomyślenia było rozdzielenie ich z adoptowanymi ludźmi, tym ostatnim przysługiwał urlop macierzyński i niezadowolenie działu personalnego było tu bez znaczenia. Harold Tschu mówił zupełnie poważnie. Wraz z Samanthą powróci przy najbliższej okazji na Sphinxa, gdzie najprawdopodobniej spędzi trzy najbliższe lata. Dopiero bowiem po tym czasie młode, których najprawdopodobniej będzie troje, będą na tyle duże, by ich wychowaniem mogła zająć się inna samica.
Co wiązało się z jeszcze jedną kwestią…
Honor spojrzała na sprawców całego zamieszania i spytała łagodnie:
— Rozumiecie oboje, co to oznacza?
Nimitz przekrzywił łeb i spojrzał na nią uważnie, a Samantha oparła policzek o jego ramię.
— Przepisy traktują was tak samo — wyjaśniła mu Honor. — Będziemy musieli, najszybciej jak się da, odesłać Sam na Sphinxa, by tak ona, jak i wasze potomstwo były bezpieczne.
Nimitz mruknął cicho i objął Samanthę chwytną górną łapą. Spojrzał na nią, ona uniosła łeb i przez długą chwilę spoglądali sobie w ślepia, a Honor czuła ich subtelną wymianę uczuć. I zrozumiała, że naprawdę stanowią parę, że to nie jest tylko przelotny związek, a tego, do czego ta sytuacja może doprowadzić, wolała nie rozpatrywać. Były nieszczęśliwe z powodu zbliżającego się rozstania, ale musiały zdawać sobie z tego sprawę od początku. Podobnie jak i z tego, że nawet gdyby nie zdecydowały się na ten krok, prędzej czy później Honor i Tschu dostaliby przydziały na różne okręty, co również oznaczałoby rozłąkę.
Nimitz odwrócił łeb i spojrzał na nią — tym razem w jego ślepiach nie było zwykłych ogników przywodzących jej nieodmiennie na myśl określenie „półdiablę”. Były zupełnie poważne, podobnie jak jego uczucia, i Honor wiedziała, że się nie pomyliła. Nimitz i Samantha rozważyli wszystkie za i przeciw, tak jak ludzie służący w RMN, którzy się w sobie zakochują i decydują się pobrać. Pogodziły się więc z koniecznością częstych i długich rozłąk, a Honor doskonale wiedziała, że nie jest to łatwa decyzja, bowiem sama ją niegdyś podejmowała. Tak jak jej, im też się to niezbyt podobało, ale żadne nie było w stanie cofnąć adopcji wybranego przez siebie człowieka, tak jak nie było w stanie nie darzyć partnera uczuciem. Po prostu tak już jest w tym wszechświecie…
Czuła, że są z tego powodu nieszczęśliwi, czuła też ich miłość do siebie nawzajem, ale także do Harolda Tschu i do siebie. Uczucia były tak intensywne, jakby były jej własne, a w radości było tyle żalu, że Nimitz nie będzie obecny przy narodzinach młodego pokolenia, że jej samej łzy zakręciły się pod powiekami. Wymrugała je, pogłaskała oba treecaty i spojrzała na Tschu.
Jego więź z Samantha należała do „klasycznych”, ale w kabinie było aż gęsto od uczuć i po prostu nie mógł ich nie wyczuć, co wyraźnie było widać po jego twarzy.
— Usiądź, Harry — zaproponowała cicho, wskazując fotel po drugiej stronie zajmowanego przez treecaty.
Zrobił to. Do obojga dotarło pełne harmonii mruczenie Nimitza i Samanthy.
— Nigdy nie myślałem, że ta mała szelma się ustatkuje — głos Tschu brzmiał podejrzanie chropawo, gdy delikatnie pogładził Samanthę.
— Ja Nimitza też o to nie podejrzewałam — odparła Honor z uśmiechem. — Wygląda na to, że w ciągu najbliższych kilku lat będziemy się często widywali. Będzie trzeba zgrywać urlopy, żeby mogły być jak najwięcej razem.
— Przez najbliższe trzy lata dla mnie nie będzie to żaden problem — przypomniał Tschu. — Będę na Sphinxie, dopóki małe nie podrosną na tyle, by ktoś inny mógł się zająć ich wychowaniem, więc zawsze będzie pani wiedziała, gdzie mnie znaleźć.
— Fakt. I całe szczęście, że treecaty mają tak rozbudowane więzi rodzinne, bo inaczej mógłbyś tam spędzić i dziesięć lat. Pomyśleć, co by się stało z twoją karierą!
— Trzeba się poświęcać dla rodziny, no nie?! Co prawda wolałbym być nieco wcześniej uprzedzony, ale… — wzruszył wymownie ramionami.
Honor przytaknęła — gdyby więcej samic adoptowało członków personelu Królewskiej Marynarki, na pewno zastosowano by w stosunku do nich podobne sposoby zabezpieczające jak wobec kobiet. Ponieważ były to nieliczne wyjątki, nie uznano tego za konieczne, a Nimitz i Samantha mieli prawo do podjęcia decyzji. Zrobili to i musieli być jej pewni, biorąc pod uwagę, do jakich rzadkości należały takie sytuacje.
— Zdołasz odszukać klan Samanthy? — spytała, spodziewając się przeczącej odpowiedzi.
Jej odwiedziny w klanie Nimitza należały do ewenementów, a jedynymi adoptowanymi, którzy wiedzieli, z którego klanu są ich treecaty i gdzie znajdują się ich tereny, byli Rangersi.
— Prawdę mówiąc, wątpię — przyznał. — Byłem na urlopie w Djebel Hassa, kiedy mnie adoptowała. Wiem, że jej klan żyje gdzieś w górach Al Hijaz, ale gdzie…
— Hmm… tak się składa, że wiem, gdzie klan Nimitza ma swój teren łowiecki w Copper Walls.
— O? — zdziwił się Tschu i spojrzał na Samanthę. — I co, Sam? Chcesz poznać rodzinę Nimitza? Na pewno będą tobą zachwyceni.
Zapytana spojrzała w ślepia Nimitza, po czym każde z treecatów odwróciło się do swojego człowieka i zastrzygło uszami na znak zgody.
— Miło, żeście tak zdecydowały — skomentował Tschu. — Bo już się bałem, że spędzę następne pół roku, łażąc po górach wokół Djebel Hassa, dopóki Sam nie powie, że jesteśmy w domu. Miła musi być możliwość tak jasnego porozumiewania się, jaką ma pani z Nimitzem, skipper.
To ostatnie zdanie powiedział poważniejszym tonem. Honor spojrzała na niego tak zaskoczona, że się roześmiał.
— Niech pani nie udaje! Nieadoptowani może się nie zorientują, ale pozostałym wystarczy kilka minut, by zrozumieć, że znaleźliście dodatkową częstotliwość, o której istnieniu myśmy dotąd nie wiedzieli. To coś, czego można się nauczyć? Wiem, że Sam mnie rozumie, ale dałbym wszystko, by móc ją słyszeć.
— Nie sądzę, by to było coś, czego można się nauczyć albo nauczyć innych — powiedziała ze szczerym żalem Honor. — To się po prostu stało… Wątpię, by którekolwiek z nas wiedziało, jak czy dlaczego, ale faktem jest, że możemy przekazywać sobie nawzajem całkiem wyraźne emocje.
— Myślę, że to więcej niż emocje, skipper — powiedział cicho Tschu. — Może pani nie zdawać sobie z tego sprawy, ale rozumiecie się nieporównanie lepiej niż jakakolwiek inna para, którą spotkałem. Można by powiedzieć, że jesteście lepiej zestrojeni… Kiedy zadaje mu pani pytanie, dostaje pani jaśniejszą, bardzo jednoznaczną odpowiedź niż ktokolwiek. Wygląda to zupełnie tak, jakbyście znali nie swoje uczucia, lecz myśli.