Выбрать главу

— Hmm… — Honor zastanawiała się przez chwilę, co odpowiedzieć. — Możesz mieć trochę racji…

Nigdy z nikim o tym nie rozmawiała, ale jeśli nie powiedziałaby tego przyszłemu ’krewnemu”, to komu miałaby zaufać?

— Nie sądzę, żeby to były myśli… w każdym razie na pewno nie jest to pełna telepatia, ale rzeczywiście mam pełniejsze wrażenie tego, w którym kierunku zmierzają jego myśli. I możemy przesyłać sobie obrazy… przynajmniej przez większość czasu. To znacznie trudniejsze, ale parę razy naprawdę się opłaciło.

— Mogę sobie wyobrazić. — Tschu pogłaskał Samanthę, jakby zapewniając, że to, iż on nie potrafi odczuwać jej emocji, nie ma żadnego wpływu na jego uczucie do niej.

— Byłabym wdzięczna, gdybyś nikomu o tym nie wspominał — dodała po chwili Honor.

Tschu spojrzał na nią zaskoczony, więc wzruszyła ramionami i wyjaśniła:

— Dzięki Nimitzowi mogę wyczuwać emocje innych ludzi, jeśli są blisko. To bywa nader użyteczne i uratowało nam obu życie na Graysonie. I dlatego wolę, by o tej tajnej broni nikt nie wiedział.

— Rozsądna ostrożność — zgodził się poważnie po zastanowieniu. — I dobrze, że pani to potrafi. Prawdę mówiąc, za nic bym się z panią nie zamienił, skipper: mam i tak dość kłopotów, będąc zwykłym komandorem porucznikiem.

Honor uśmiechnęła się, ale nim zdążyła odpowiedzieć, z kuchni wrócił MacGuiness z kielichami i miseczką selera. Miseczkę postawił przed treecatami i sięgnął po butelkę, ale Honor powstrzymała go gestem.

— Siadaj, „wujku Mac”! — poleciła i sama nalała wszystkim wina, po czym uniosła kielich. — Toast, panowie! Samantho, oby twoje dzieci były szczęśliwe i zdrowe i obyście spędzili oboje z Nimitzem wiele lat razem!

Samantha przestała pogryzać seler i przyjrzała się Honor poważnie.

— Zdrowie! — Tschu uniósł kielich.

A MacGuiness poszedł za jego przykładem.

ROZDZIAŁ XXXVIII

Towarzyszka kapitan Marie Stellingetti zaklęła, gdy kolejne trafienie przebiło osłonę burtową jej krążownika liniowego i wycie alarmów uszkodzeniowych poinformowało ją o nowych zniszczeniach. Jak dotąd Kerebin został trafiony dziewięć razy i choć nie było poważnych uszkodzeń, każde odgrywało rolę, bowiem naprawa zajmie statkom remontowym Zespołu Wydzielonego tygodnie, jeśli nie miesiące.

— Znowu zmienia kurs, skipper! — zameldował oficer taktyczny, nie kryjąc napięcia. — Nie wiem… cholera!

Niszczyciel Królewskiej Marynarki odpalił kolejną podwójną salwę i tym razem połowa rakiet zamiast głowic bojowych miała zagłuszacze i inne środki radioelektroniczne, które skutecznie ogłupiły obronę antyrakietową. Kerebinem wstrząsnęło kolejne trafienie.

— Graser numer dziewięć zniszczony! — zameldował pierwszy mechanik z kontroli uszkodzeń. — Cała obsługa zabita. Uszkodzenia generatorów osłon piętnastego i siedemnastego. Siedemnasty może być nie do naprawienia!

— Dobry jest, cholernik! — przyznał z niechętnym szacunkiem oficer taktyczny.

— Tak, a ja zupełnie niepotrzebnie się z nim certolę! — warknęła Stellingetti.

Mogła się do tego przyznać, gdyż towarzysz komisarz Reidel, którego zresztą uważała za wyjątkową ofermę, znajdował się na pokładzie Achmeda, gdzie komodor Jurgens zwołał odprawę. Dzięki czemu mogła spokojnie i samodzielnie dowodzić… i być uczciwą w stosunku do własnych oficerów.

Komandor Edwards jedynie chrząknął niezobowiązująco, ale jasnym było, że przyznaje jej rację. Trafili niszczyciel przynajmniej trzy razy ciężej i to silniejszymi promieniami laserowymi pomimo zaskakująco dobrej obrony antyrakietowej. I to z dobrym skutkiem, o czym świadczyło spadające przyspieszenie niszczyciela, ale pojedynek rakietowy z okrętem Royal Manticoran Navy z zasady przebiega korzystnie dla tego drugiego. Wiedziała o tym, ale miała nadzieję zniszczyć przeciwnika, nie podejmując pojedynku artyleryjskiego, w którym jedno szczęśliwe trafienie mogło mieć katastrofalne skutki dla każdej ze stron.

Tyle że nie bardzo jej się to udawało — Kerebin nadal był górą, ostatecznie był znacznie cięższy i lepiej uzbrojony, by mogło być inaczej, ale przeciwnik całkiem skutecznie się odgryzał, co i raz wystrzeliwując w nim nowe dziury. A dzięki temu te zasrane frachtowce uciekały coraz dalej. W końcowym efekcie prawdopodobnie i tak ich to nie uratuje, ale rozprysnęły się we wszystkie strony i dłużej potrwa, nim je połapie. Gdyby Kerebin był sam, przynajmniej trzy z nich miałyby szansę uciec dzięki ofiarności niszczyciela eskorty.

Kerebin jednak nie był sam — dwa najbliższe okręty pikiety wezwane na pomoc już się zbliżały i z pewnością przekazały wiadomość następnym. Tyle że ani frachtowce, ani niszczyciel nie mogły o tym wiedzieć, gdyż okręty pikiety rozstawione były w dużych odległościach. Tak dużych, że najbliższe zjawią się za około godzinę. Frachtowcom to i tak nie pomoże — nasycenie cząsteczkowe tego rejonu Szczeliny Selkera było tak małe (jak na nadprzestrzeń naturalnie), że okręty i tak szybciej niż frachtowce wyjdą z zasięgu sensorów grawitacyjnych jej krążownika liniowego.

A przynajmniej trzy z nich, bo czwarty, pierwotnie zaklasyfikowany przez komputer taktyczny jako krążownik liniowy, najprawdopodobniej zdoła uciec. Stellingetti zresztą nadal nie wiedziała, z czym ma do czynienia — na pewno nie z krążownikiem, bo nie uciekałby, zostawiając niszczyciela na pewną zagładę, ale poza tym nie było nic pewnego.

Jednostka miała napęd wojskowego typu i doskonałą obronę antyrakietową, ale poza tym wszystko wskazywało, że jest statkiem handlowym. Kapitan Stellingetti miała pewne podejrzenia co do jego prawdziwej natury i bynajmniej nie żałowała, że ucieka…

Linia pikiety leciała w stronę Silesii, zachowując ciszę radiową, z prędkością ledwie czterdziestu tysięcy kilometrów na sekundę, kiedy w zasięgu sensorów Kerebina pojawił się konwój. Zmarnowała całą pierwszą salwę na „krążownik liniowy”, uznając go za najgroźniejszego przeciwnika. Tylko trzy pociski dotarły do celu — reszta została przechwycona przez obronę antyrakietową i to mimo zaskoczenia.

— Dobra, John — stwierdziła twardo. — Koniec zabawy: ogień ciągły ze wszystkich wyrzutni!

Było to marnotrawstwo amunicji i to w sytuacji braku możliwości poważniejszego jej uzupełnienia, ale jak długo będzie bawiła się z niszczycielem, tak długo będzie marnowała czas.

— Aye, aye, ma’am… jest ogień ciągły.

— Sternik, kurs 260 i cała naprzód.

— Aye, aye, ma’am… jest 260 i cała naprzód!

Kerebin położył się w ciasny skręt, zmniejszając odległość dzielącą go od kąśliwego przeciwnika, a Stellingetti przełączyła się na sekcję taktyczną.

— Komandor Herrick, sekcja taktyczna — rozległo się w głośniczkach fotela.

— Jake, tu kapitan. Porównaj sygnatury napędu i inne celu numer jeden z tym, co mamy w banku pamięci o liniowcach pasażerskich klasy Atlas zarejestrowanych w Królestwie Manticore.

— Linio… Jezu, skipper! Jeżeli to Atlas, to może mieć na pokładzie do pięciu tysięcy pasażerów, a myśmy go trzy razy trafili!

— Miła świadomość, prawda? — prychnęła, obserwując kolejne trafienia niszczyciela. — Połączę się z tobą za chwilę, bo robi się gorąco.

Jakby na potwierdzenie jej słów Kerebin oberwał następne dwa razy.

* * *

Margaret Fuchien zacisnęła pięści. Palił ją wstyd, gdy patrzyła na ekran taktyczny — wyrzutnie Artemis mogły oznaczać przetrwanie dla Hawkwinga, gdyby mogła ich użyć. Rozkazy komandora Ushera były jednak kategoryczne i jednoznaczne. I słuszne — bowiem gdyby Artemis ostrzelał krążownik Ludowej Marynarki, ten na pewno skorzystałby z przysługującego mu prawa i odpowiedział ogniem. A uzbrojenie tak zaczepne, jak i obronne jej statku przewidziane było do walki z piratami, nie z okrętami wojennymi, a nikt nawet w najgorszym koszmarze nie przewidywał pojedynku z krążownikiem liniowym. Nawet gdyby wspólnymi siłami udało się im go jakimś cudem wygrać, to Artemis byłby wrakiem. A miał na pokładzie ponad trzy tysiące pasażerów. Ich życia Fuchien nie mogła narażać, próbując pomóc Hawkwingowi, i dlatego uciekała z maksymalnym możliwym przyspieszeniem, podczas gdy niszczyciel był rozstrzeliwany, próbując jak najdłużej opóźnić pogoń.