Honor skupiła uwagę na głównym ekranie taktycznym. Artemis zajął uzgodnioną pozycję i nie było już na co czekać. Odetchnęła głęboko i spojrzała na Fuchien.
— Życzę szczęścia, kapitan Fuchien.
— A ja powodzenia, milady — odparła cicho Fuchien.
Przez moment spoglądały sobie w oczy, świadome, czego wymagał od nich obowiązek, po czym Honor odwróciła się do obsady mostka.
— W takim razie — stwierdziła rzeczowo — wykonać!
ROZDZIAŁ XL
Komodor Abraham Jurgens przyglądał się ponuro parze symboli na głównym ekranie taktycznym. Znał dobrze Marie Stellingetti i wiedział, że jej ludzie byli dobrzy w tym, co robili. Co więcej, Achmed miał Kerebina w zasięgu sensorów grawitacyjnych, gdy ten przestał istnieć, i z tego, co Jurgens wiedział, Stellingetti zrobiła wszystko, co należało. A mimo to jej krążownik liniowy został zniszczony, a on nie miał pojęcia w jaki sposób. Nic słabszego od napędu statku kosmicznego nie było wykrywalne z tej odległości, a jedyne, co wiedział na pewno, to to, że tuż przed zniszczeniem Kerebin zaczął wykonywać gwałtowny unik.
Podobnie jak wielu oficerów Ludowej Marynarki, Jurgens nie darzył sympatią Royal Manticoran Navy. Nie był takim idiotą jak Waters, który uznawał mordowanie załóg frachtowców za swój święty rewolucyjny obowiązek, ale po nich nie płakał, a doskonale rozumiał korzyści płynące z niszczenia floty handlowej przeciwnika. Tyle tylko, że tak jak wszyscy spodziewał się, iż będzie to w miarę bezpieczna operacja, a tu na jego oczach został zniszczony siostrzany okręt, a on nawet nie wiedział, jak to się stało.
Bo kto to zrobił — to wiedział, a raczej domyślał się. Ten dodatkowy frachtowiec musiał być Q-shipem Królewskiej Marynarki. Co prawda pojęcia nie miał, skąd się akurat tu wziął, ale tylko takie wytłumaczenie było logiczne i prawdopodobnie. Natomiast zupełnie inną sprawą była kwestia, w co też był uzbrojony ten krążownik pomocniczy, jak oficjalnie klasyfikowano tego typu jednostki. Musiało to być coś naprawdę imponującego, skoro tak szybko i skutecznie poradził sobie z Kerebinem.
Przelatując w pobliżu Durandela, sprawdził wszystko, co zarejestrowały jego sensory, i wiedział, że ścigana przez Kerebina jednostka — najprawdopodobniej szybki liniowiec pasażerski — nie dysponowała taką siłą ognia. Gdyby dysponowała, zniszczyłaby krążownik liniowy, nim ten rozprawił się z niszczycielem eskorty.
Tak więc sprawcą musiał być frachtowiec, a ten miał napęd i kompensator cywilnego typu, inaczej uciekałby po zniszczeniu Kerebina znacznie szybciej. A to oznaczało, że był znacznie delikatniejszy niż jego okręt. Co się zaś tyczyło uzbrojenia, to Kerebin został zniszczony z odległości ośmiuset tysięcy kilometrów, co przekraczało zasięg broni energetycznej… a więc najprawdopodobniej musiała to być zasługa tych przeklętych zasobników, choć zagadką pozostawało, w jaki sposób frachtowiec mógł ich tyle holować. Nawet superdreadnoughty były w stanie ciągnąć ich nie więcej niż tuzin, a tyle stanowczo nie wystarczyłoby do tak błyskawicznego unicestwienia krążownika liniowego. Poza tym frachtowiec nie zwolnił, czyli nie mógł wyładować kolejnej ich partii, zakładając, że w tym kryła się tajemnica, a więc nie mógł ich użyć przeciwko Achmedowi.
Opinię tę podzielał zresztą jego kapitan flagowy Holtz i oficer taktyczny. Mimo to Jurgens nie zamierzał szarżować, a wręcz przeciwnie — podchodzić wolno i ostrożnie, będąc przygotowanym na wszystko, i z każdym systemem przeciwrakietowym gotowym do użycia. Miał zamiar potraktować przeciwnika z ostrożnością należną pancernikowi, dopóki nie będzie pewien, że tamten nie zdoła skończyć z nim tak jak z Kerebinem. A kiedy uzyska tę pewność…
— Liniowiec nie powinien był zwalniać — powiedział niespodziewanie ludowy komisarz Aston.
Jurgens odwrócił się i z namysłem przyjrzał się grubaskowi w mundurze bez dystynkcji. Nie sprawiał wrażenia osoby kompetentnej, za to zwolennika humanitaryzmu jak najbardziej. W rzeczywistości Kenneth Aston posiadał obie te cechy, jak większość komisarzy w Zespole Wydzielonym. Ten zaskakujący stan rzeczy był zasługą Eloise Pritchart, której Komitet ufał na tyle, że pozwolił jej dobrać sobie większość współpracowników. Dlatego narzuconych z góry idiotów w typie towarzysza Franka Reidela było ledwie paru. Swoistą ironię losu stanowił fakt, że z całej załogi Kerebina ocalało właśnie to zero…
— Fakt, towarzyszu komisarzu — przyznał. — Q-ship ma kompensator i napęd cywilnego typu, więc wyciągnie niewiele większe przyspieszenie. Prawdopodobnie zresztą ma też generator cząsteczkowego pola siłowego cywilnego typu. Ale, jak widzieliśmy, liniowiec może osiągnąć znacznie wyższe przyspieszenie i powinien z tego skorzystać. Jeśli Q-ship zdoła nas spowolnić, a to wysoce prawdopodobne, ucieknie, a jesteśmy jedynym okrętem znajdującym się na tyle blisko, by mieć ich w zasięgu sensorów. Gdyby się rozdzielili, nigdy byśmy go nie złapali.
— Chyba że z jakiegoś powodu nie mogą się rozdzielić — zasugerował cicho Aston.
— Chyba że nie mogą. Kerebin mógł uszkodzić napęd liniowca, ale niegroźnie, biorąc pod uwagę, jakie przyspieszenie rozwijał, zanim dołączył do niego ten krążownik pomocniczy. Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że sprawę położył dowódca tego ostatniego. Próbuje utrzymać liniowiec na tyle blisko, by móc go „ochraniać” cały czas.
— Też tak myślę. — Aston potarł podwójny podbródek. — Ale faktem jest także, że zniszczył okręt towarzyszki kapitan Stellingetti zadziwiająco szybko. Jeśli ma sensory wojskowego typu, a musi mieć, to wie, że tylko my możemy im zagrozić, bo tylko my wiemy, gdzie są. Może spodziewa się, że i nas zniszczy równie łatwo?
— Może tak uważać — przyznał Jurgens. — Gdyby mu się to udało, mogliby uciec oboje, bo w tych śmieciach nigdy byśmy ich nie znaleźli. Teraz nie wiemy nawet, gdzie jest Durandel, a reszta okrętów, które były wystarczająco blisko, ugania się za frachtowcami. Ale jeżeli myśli, że zdoła nas pokonać, nie obrywając przy tym naprawdę poważnie, to czeka go bolesna niespodzianka!
— Udało mu się wycisnąć jeszcze kilka g, skipper — zameldowała niezbyt szczęśliwa Jennifer Hughes. — Poprawiony czas wejścia w zasięg rakiet to godzina i siedemnaście minut.
Honor skinęła głową. Zrobiła wszystko, co mogła. Tschu i jego ludzie harowali w rufowej ładowni, ale zniszczenia były większe, niż pierwotnie sądził, i czas naprawy się wydłużał. Zaczęło się zresztą pechowo — stracił sześciu ludzi: dwoje zmiażdżonych i czterech poranionych przez zasobnik, który zerwał się z toru, nim zdołali go ustawić i zablokować na miejscu. Już dwa razy przekładał termin zakończenia prac i Honor z trudem panowała nad sobą na tyle, by go nie popędzać. Jedynie by go zdenerwowała i zaryzykowała następnych kilka minut opóźnienia. Znała go wystarczająco, by wiedzieć, że odezwie się, gdy tylko będzie miał z czym.
Poza tym ekipy awaryjne zdołały doprowadzić wyrzutnię numer siedem do pełnej sprawności i sprząc ją z kontrolą ogniową, a Ginger Lewis sprawdzała się doskonale w kontroli uszkodzeń. Co prawda powinien tam siedzieć oficer i to bardziej doświadczony, ale wszyscy mieli pełne ręce roboty przy usuwaniu zniszczeń, więc z chwilowego zastępstwa zrobiło się stałe zajęcie. Słuchając kolejnego jej meldunku, Honor przypomniała sobie, jaką przyszłość wróżył jej Tschu, rekomendując do awansu — przyszłości co prawda nie miała, ale wyglądało na to, że Tschu znał się na podwładnych.
W użyciu była już druga boja EW — by móc skutecznie udawać napęd liniowca klasy Atlas, zużywała olbrzymią ilość energii i pierwsza mogłaby wzbudzić podejrzenia nierównością emisji, toteż gdy tylko poziom energii osiągnął niski, choć nie krytyczny stan, boję wymieniono i zostawiono wyłączoną za rufą. Oszczędność w tej sytuacji byłaby głupotą. Carolyn Wolcott manewrowała nią także, wysuwając od czasu do czasu zza osłony ekranu Wayfarera, co dla ścigającego wyglądało na słabe utrzymywanie pozycji, ale i było zupełnie naturalne z jego punktu widzenia.