Prawdopodobnie był to nadmiar ostrożności, jako że wszyscy na pokładzie krążownika liniowego dawno uwierzyli, że ścigają dwie jednostki, ale działało uspokajająco.
Artemis mimo wyłączonego napędu nadal poruszała się z prędkością zero koma trzydzieści dziewięć c, tyle że kursem rozbieżnym do kursu Wayfarera. Krążownik liniowy minął go ponad dziesięć minut temu i gdyby coś podejrzewał, zacząłby zmniejszać prędkość. Gdyby rozpoczął poszukiwania, mógł odnaleźć liniowiec, choć szansa na to malała z każdą mijającą minutą. A Honor nie zamierzała pozwolić, by tak się stało — nie kiedy zdecydowała się poświęcić swój okręt, by uratować statek kapitan Fuchien i lecących na jego pokładzie ludzi.
Trudno było jej się z tym pogodzić, zwłaszcza ze skazaniem na śmierć części załogi, z wiedzą, że nie mają szans pokonać przeciwnika, ale miała to już za sobą. Dowódca ścigającego ją okrętu musiał domyślić się, że siostrzana jednostka została zniszczona salwą rakiet, toteż nie będzie ryzykował — nie zbliży się bardziej, niż będzie musiał, i rozpocznie ostrzał z maksymalnej odległości, badając jej reakcje. A kiedy przekona się, że Wayfarer nie odpowiada lawiną pocisków, utrzyma dystans i rozstrzela go, nie zadając sobie nawet trudu zbliżenia się w zasięg dział.
Wiedziała, że zginie. I wiedziała także, że jeśli zdoła tak uszkodzić przeciwnika, by nie był w stanie złapać Artemis, będzie to sensowne poświęcenie. Natomiast zupełnie czymś innym niż akceptacja własnej śmierci było pogodzenie się ze świadomością, że zginą z nią także inni, których kochała, ceniła i szanowała, a którzy zostali z nią, wiedząc, co ich czeka. Tacy jak Nimitz, Samantha, Rafe Cardones, Ginger Lewis, James MacGuiness, Horace Harkness, Scotty Tremaine czy Carol Wolcott, Aubrey Wanderman, Lewis Hallowell… i inni. I nie mogła nic zrobić, by ich uratować, podobnie jak nie mogła uratować siebie. I właśnie dlatego czuła się winna. Może nawet bardziej z powodu tych innych, którym rozkazała pozostać na stanowiskach… W sumie sprowadzało się to do jednego — wszyscy oni zginą, ponieważ jej obowiązkiem było wykonać zadanie, a ich słuchać jej rozkazów. Tyle że w przeciwieństwie do nich ona zginie, doskonale wiedząc, że ponosi winę za ich śmierć.
A innego sposobu nie było — pozbyła się z okrętu wszystkich, których mogła, czyli ponad ośmiuset osób, więc zginie około tysiąca. Rachunek był brutalnie prosty — tysiąc ludzi i dwa treecaty, by uratować cztery tysiące. To się nawet opłacało. Tylko strasznie bolało.
Ukrywała ten ból za spokojem i niewzruszonością, wiedząc, że obserwują ją wszyscy obecni na mostku. Że z jej zachowania czerpią determinację i wolę walki, a ponieważ ją znali, musiała się starać, by nie dostrzegli prawdy. A raczej jej połowy — nie tego, że była z nich dumna, lecz tego, że było jej ich żal.
Margaret Fuchien, Harold Sukowski i Stacey Hauptman stali przed ekranem taktycznym i obserwowali go z niepokojem. Krążownik liniowy minął ich dwanaście minut temu, nie zauważając ani liniowca, ani osłaniających go kutrów. Niby zresztą dlaczego miało być inaczej. Byli jedynie siedmioma drobinami materii nie emitującymi żadnej energii w ogromie nadprzestrzeni. Poza tym uwaga ścigających była skupiona na Wayfarerze, tak jak to zaplanowała Honor Harrington.
— Siedemdziesiąt pięć minut — powiedziała cicho Ward.
— Będą jeszcze w zasięgu sensorów, kapitanie Harry? — spytała równie cicho Stacey.
— Będziemy widzieć sygnatury ich napędów, ale niewyraźnie. — Sukowski przymknął oczy i potrząsnął ze smutkiem głową. — W pewnym sensie to dobrze… nie chcę tego oglądać… to będzie paskudne, Stacey. Jej okręt jest już poważnie uszkodzony, a jeśli krążownik po prostu będzie trzymał dystans i strzelał…
Potrząsnął ponownie głową i zamilkł.
— Podda się? — spytała Fuchien, więc spojrzał na nią, nie bardzo rozumiejąc. — Kiedy zacznie ją w ten sposób ostrzeliwać, podda się?
— Nie — odparł zwięźle.
— Dlaczego nie? — spytała niespodziewanie ostro Stacey. — Przecież już nas uratowała… dlaczego nie podda okrętu i nie uratuje swoich ludzi?
— Bo będzie nas cały czas chroniła — wyjaśnił łagodnie. — Kiedy krążownik znajdzie się na tyle blisko, że będzie mógł ostrzelać Wayfarera, zorientują się, że nas tam nie ma, i będą w stanie odtworzyć przedział czasowy, w którym wyłączyliśmy napęd, i kurs, którym się poruszamy. A to oznacza, że będą wiedzieli, w jakim rejonie mogą nas znaleźć, jeśli wrócą i przyłożą się do tego. Mają na to niewielkie szansę, ale lady Harrington ma zamiar dopilnować, by ich w ogóle nie mieli. Będzie walczyła tak długo, jak długo zostanie jej choćby jedna działająca wyrzutnia rakiet, Stacey. Będzie próbowała tak uszkodzić ten krążownik, by nie był w stanie nas odszukać.
Dostrzegł w jej oczach łzy, więc objął ją tak, jak ostatnimi czasy obejmował Chris Hurlman, i dodał miękko:
— To jej prawo, Stacey. I jej obowiązek. A ona dobrze wie, co to znaczy obowiązek. Wypełnia go do samego końca… poznałem ją na tyle dobrze, by być tego pewnym…
— Zazdroszczę ci tego, Harry — skomentowała cicho Margaret Fuchien.
— Za dwadzieścia jeden minut znajdziemy się w maksymalnym zasięgu rakiet — oznajmiła Jennifer. — Jeśli przyspieszenie żadnej jednostki nie ulegnie zmianie, to trzynaście i pół minuty później znajdziemy się w maksymalnym zasięgu broni energetycznej.
Honor przytaknęła bez słowa i wybrała ten sam co ostatnio numer na klawiaturze fotela.
— Kontrola uszkodzeń, bosmanmat Lewis — na ekranie łączności pojawiła się znajoma twarz.
Honor uśmiechnęła się krzywo.
— Nie chciałabym być nachalna, ale wolałabym się dowiedzieć, jaka jest aktualna ocena czasu ukończenia naprawy przez komandora Tschu.
— Z tego, co wiem… — Ginger obliczyła coś w pamięci, zerkając na chronometr. — Wrota powinny być sprawne za trzydzieści dziewięć minut, ma’am.
— Dzięki. — Honor przerwała połączenie i sama dokonała drobnych obliczeń.
Będzie miała do dyspozycji zasobniki mniej więcej w tym samym czasie, kiedy przeciwnik zbliży się w zasięg dział. Nic na to nie mogła poradzić, więc pozostało jedynie uciekać, jak długo się da, i odciągać krążownik od Artemis. Musiała próbować do końca…
— Zaczniemy od Alfa Jeden — poleciła. — Rafe, przekaż proszę wszystkim, żeby za dwadzieścia minut zamknęli hełmy i sprawdzili szczelność skafandrów.
Dziwnie cichy i zapadnięty w sobie Klaus Hauptman wszedł na mostek Artemis. Skupieni przy ekranie taktycznym spojrzeli na niego, ale nikt się nie odezwał. Jego twarz stężała, gdy zobaczył, że Sukowski przytula Stacey — to on powinien być tym, który daje córce wsparcie, ale utracił to prawo, kiedy udowodnił, że jest gorszy, niż mogła przypuszczać.
I niż sam mógł przypuszczać.
Podszedł do ekranu, zmuszając się, by nie spuścić wzroku i wytrzymać ich spojrzenia. Fuchien i Sukowski skinęli mu bez słowa głowami. Stacey najdrobniejszym gestem nie okazała, że w ogóle go widzi.