— Kiedy? — spytał niepewnie i cicho.
— Szesnaście minut do wejścia w zasięg rakiet — odparła Annabelle Ward.
— Dobra, Steve: nie chcę się zanadto zbliżać, dopóki nie będziemy mieli pewności, że powybijaliśmy mu zęby — oznajmił Abraham Jurgens.
— Rozumiem, towarzyszu komodorze — potwierdził Stephen Holtz i skupił uwagę na ekranie taktycznym.
I zmarszczył brwi — ścigany krążownik pomocniczy miał doskonałe wyposażenie do walki radioelektronicznej: już był w stanie zakłócać odczyty sensorów, co przy tej odległości było godnym szacunku osiągnięciem. Co prawda warunki panujące w nadprzestrzeni mu sprzyjały, ale znajdowali się ledwie pięć tysięcy kilometrów poniżej skutecznego zasięgu rakiet, więc i tak był to wyczyn.
W normalnych warunkach zrobiłby zwrot i odpalił pełną salwę burtową, ale warunki nie były normalne. Z drugiej strony zakłócenia spowodowane przez specyfikę nadprzestrzeni miały wpływ nie tylko na jego sensory i komputery artyleryjskie. W tych okolicznościach sensowniejszym rozwiązaniem było skierowanie dziobu ku przeciwnikowi, bowiem mimo że niczym nie osłonięty, stanowił znacznie trudniejszy i bardziej rozmyty cel niż cała burta z osłonami i ekranami, które będą znacznie większym i wyraźniejszym celem.
Naturalnie w ten sposób mógł strzelać jedynie z trzech dziobowych wyrzutni pościgowych, ale to akurat był najmniejszy problem. W tej chwili chciał tylko trafić przeciwnika, zmusić go do odpowiedzi. Jeśli sprowokuje go do użycia zasobników na tak dużą odległość, znacznie ułatwi zadanie własnej obronie antyrakietowej, gdy przyjdzie czas właściwej wymiany ognia… i utrudni trafienie rakietom przeciwnika.
— Odpalili rakiety, skipper! — oznajmiła Hughes. — Mam dwie… nie: trzy nadlatujące. Czas dolotu sto siedemdziesiąt sekund. Pogotowie dla obrony antyrakietowej!
— Obrona antyrakietowa gotowa — zameldował porucznik Jansen.
— Carol, rozsuń trochę czwórkę i piątkę, może uda się zwabić te rakiety wyżej — poleciła Hughes.
— Aye, aye, ma’am. — Carolyn pochyliła się nad klawiaturą.
A Honor sprawdziła, jak radzi sobie Nimitz. Hełm miał tak jak i ona założony, skafander uszczelniony, a wszystkie pasy bezpieczeństwa stanowiące część fotela zapięte do mocowań skafandra. Nie było to zabezpieczenie tak dobre jak uprząż antyurazowa, ale jak dotąd nikt nie zrobił odpowiednich uprzęży antyurazowych dla treecata.
— Czas dolotu: dziewięćdziesiąt sekund — oznajmił Jansen i odpalił przeciwrakiety.
— Wszystkie rakiety zniszczone, skipper — zameldował Holtzowi oficer taktyczny, gdy z ekranu zniknęła sygnatura napędu trzeciej z nich.
Żadna nie dotarła na tyle daleko, by wejść w zasięg sprzężonych działek laserowych, jak z niesmakiem zauważył Holtz. Cóż, nie było to aż tak zaskakujące, a przynajmniej ścigany nie odpowiedział salwą, z którą on miałby problemy.
— Mamy jakieś ślady sugerujące, że holują zasobniki? — spytał.
— Żadnych, towarzyszu kapitanie — odparła poirytowana komandor Pacelot.
O irytacji świadczył zwrot „towarzyszu” zamiast zwyczajowego „skipper”, a wywołało ją zadanie głupiego pytania — gdyby zauważono coś, co sugerowałoby istnienie zasobników, zameldowałaby o tym nie pytana. Trudno było jej się dziwić — wszyscy na mostku byli świadomi niebezpieczeństwa i spięci.
— Dobrze — polecił po zastanowieniu. — Przejdźmy na podwójne salwy, Helen.
— Aye, aye, skipper — odparła znacznie radośniej i pochyliła się nad klawiaturą.
Honor zmrużyła oczy, widząc, że krążownik zmienił sposób prowadzenia ognia. Teraz strzelał rzadziej, za to podwójnymi salwami, czyli pierwsze trzy rakiety czekały i włączały napędy dopiero, gdy trzy kolejne opuściły wyrzutnie. W ten sposób w jednej salwie leciało sześć rakiet, co umożliwiało wyposażenie części z nich w zagłuszacze i inne środki elektroniczne do ogłupienia obrony antyrakietowej. Było to logiczne posunięcie, natomiast nie pojmowała, dlaczego przeciwnik ograniczał się do użycia wyłącznie pościgówek. Krążownik liniowy klasy Sultan miał po dwadzieścia wyrzutni na każdej burcie, toteż strzelając pełnymi salwami burtowymi w tym samym czasie, mógł odpalić prawie siedem razy więcej pocisków, co dałoby znacznie szybsze i skuteczniejsze efekty.
Zmarszczyła brwi, a po chwili wybrała indywidualny kanał łączności skafandra Cardonesa.
— Jak myślisz, dlaczego używa tylko pościgówek? — spytała, gdy się zgłosił.
Rafe odruchowo chciał się podrapać w głowę — i podrapał hełm.
— Może… — ocenił — ustawił się tak, by stanowić jak najmniejszy cel, i próbuje sprawdzić, czym go ostrzelamy w rewanżu.
— A my nie mamy czym…
— Skipper, nie można mieć wszystkiego… Poza tym on jeszcze tego nie wie.
— Fakt — uśmiechnęła się zmęczonym uśmiechem. — Ale może być jeszcze coś. Miał nas na sensorach grawitacyjnych, gdy zniszczyliśmy tamten krążownik, ale był za daleko, by widzieć czym. Domyśla się, że rakietami z zasobników holowanych, i próbuje nas sprowokować, byśmy użyli tych, które nam zostały, o ile nam zostały.
— To ma sens — zgodził się po chwili Cardones. — Oczywiście szybko się zorientuje, że nie zostały, bo w przeciwnym razie odpowiedzielibyśmy choć paroma rakietami.
Porucznik Jansen w tym momencie zniszczył ostatnią rakietę z najnowszej salwy.
Rakiety nadlatywały od rufy w grupach po sześć. Bierne środki obrony antyrakietowej, którymi sterowała Carolyn Wolcott, ogłupiały je, kiedy rozpoczynały ostatnią fazę ataku, a aktywne sterowane przez Jansena metodycznie niszczyły. Jak dotąd żadna nie trafiła, ale było to tylko kwestią czasu — prędzej czy później któraś przedrze się przez obronę i trafi, a po niej będą następne.
Słuchawka w uchu Honor zabrzęczała sygnałem wywoławczym, a na ekraniku łączności ukazała się twarz Ginger Lewis.
— Wiadomość od komandora Tschu, ma’am! Udało się! Lewoburtowe wrota ładunkowe działają i właśnie otwierają się do końca! Naprawdę się otwierają, ma’am!
Honor uśmiechnęła się radośnie — co prawda dawało jej to i tak tylko połowę dotychczasowej liczby zasobników, ale powinno wystarczyć. Spodziewała się, że krążownik wpadnie prosto w salwę, której się nie spodziewa, bo dotąd ostrzeliwał Wayfarera zupełnie bezkarnie, i…
I wtedy pierwsza rakieta przedarła się przez ogień sprzężonych działek laserowych i detonowała w odległości dwudziestu czterech tysięcy metrów od rufy Wayfarera, wysyłając promienie rentgenowskie pięciocentymetrowej średnicy prosto w jego niczym nie osłonięty kadłub.
Okręt zatoczył się trafiony wiązkami energii prującymi poszycie i masakrującymi kolejne przedziały. Węzeł beta numer osiem rufowego pierścienia napędu trafiony bezpośrednio przestał istnieć, wywołując eksplozję węzłów pięć, sześć, siedem i dziewięć. Przepięcie wysadziło generatory w rufowym impellerze, zabijając dziewiętnastu ludzi w serii wyładowań miotających się po pomieszczeniu niczym zagubione błyskawice w klatce. Stanowiska sprzężonych działek laserowych numer dziewiętnaście, dwadzieścia i dwadzieścia dwa wraz z wyrzutnią rakiet numer szesnaście i radarem rufowym zniknęły w serii eksplozji wraz z całymi obsługami.
Ale nie to było najgorsze.