Выбрать главу

Sukowski obserwował ewakuację obsady mostka, a gdy za ostatnim jej członkiem zamknęły się drzwi windy, skoncentrował się na swojej konsoli dowodzenia. Porucznik Kuriko zgodnie z rozkazem przełączyła na nią kierowanie maszynownią. Teraz wystukał polecenie i przejął też sterowanie frachtowcem. Naprawdę chciałby uciec wraz z resztą załogi, ale to był jego statek i był odpowiedzialny tak za jego ładunek, jak i za załogę. Szansę na uratowanie ładunku przestały istnieć, chyba że ścigający był korsarzem, a nie piratem. W tym przypadku istniał cień szansy, a obowiązkiem kapitana było spróbować ją wykorzystać. Co ważniejsze jednak, miał obowiązek uratować załogę, czyli nie dopuścić, by wpadła w ręce piratów, a…

Rozmyślania przerwał mu brzęczyk interkomu.

— Słucham — powiedział zwięźle, naciskając klawisz.

— Załoga w komplecie, skipper — rozległ się głos Chris. — Wszyscy są na pokładzie łodziowym.

— Więc zabieraj ich ze statku, Chris — polecił już znacznie łagodniej. — I… powodzenia!

— Aye, aye, skipper.

W jej głosie słychać było wahanie i chęć, by powiedzieć coś jeszcze, lecz nie było nic, co mogłaby rzec, dlatego rozległ się jedynie trzask przerwanego połączenia.

Sukowski odetchnął z ulgą, widząc na ekranie małą zieloną plamkę oznaczającą jeden z pokładowych promów towarowych — jednostkę wystarczająco dużą, by pomieścić całą załogę, i wystarczająco szybką, by uciec napastnikom. Prom leciał z przyspieszeniem czterystu g, czyli wolniej od ścigającego, ale wystarczająco szybko, by znaleźć się poza zasięgiem tak pościgu, jak i ostrzału. Jedynie wariat goniłby prom zamiast frachtowca, a piraci, choć na pewno wściekli, iż wymknęła im się załoga, wariatami nie byli. I na pewno przygotowali się na taką ewentualność i mieli na pokładzie całą załogę pryzową.

Odchylił oparcie fotela i usiadł wygodniej — przez najbliższe pół godziny i tak nie miał nic do roboty poza utwierdzaniem się w przekonaniu, że przeżyje dzięki ofercie właściciela, którą miał w sejfie. Klaus Hauptman, do którego należał Bonaventure, wyposażył w podobne oferty wszystkie swoje statki latające w przestrzeni Silesiańskiej. Proponował w nich okup za każdego członka załogi, który wpadnie w ręce piratów. Sukowski znał go na tyle długo i dobrze, by mieć pewność, że choć jest to kawał aroganckiego sukinsyna, to tej obietnicy z pewnością dotrzyma. Podobnie jak jego przodkowie, Klaus był lojalny wobec swych pracowników, jak długo ci pozostawali lojalni wobec niego, a…

Dalsze rozmyślania przerwało mu niespodziewane przybycie na mostek windy. Obrócił się wraz z fotelem i w otwierających się drzwiach zobaczył Chris Hurlman.

— Co ty tu robisz, do cholery?! — warknął rozwścieczony. — Wydałem ci, do diabła, wyraźny rozkaz!

— Mam gdzieś twoje rozkazy — odparła spokojnie, maszerując do swojego stanowiska. — To nie jakaś zasrana Królewska Marynarka, a ty nie jesteś Edwardem Saganamim!

— Nadal jestem kapitanem tego statku, do cholery! I chcę, żebyś się natychmiast wyniosła z jego pokładu!

— Szkoda — odparła uprzejmiej, siadając we własnym fotelu i nakładając słuchawkę z mikrofonem. — Bo problem polega na tym, że potrafię walczyć zdecydowanie lepiej i nie wiadomo, kto w efekcie może zostać zmuszony do opuszczenia statku… skipper.

— A co z załogą?! Miałaś przejąć nad nią dowództwo i jesteś za nią odpowiedzialna.

— Rzuciliśmy monetą z Gendą. Przegrał. Nie ma obaw: dostarczy ich żywych i zdrowych na Telemacha.

— Cholera, Chris, nie chcę, żebyś tu była! — głos Sukowskiego złagodniał. — Nie ma powodu, dla którego miałabyś tu być i ryzykować, że cię zabiją… albo i gorzej.

Chris Hurlman spuściła na chwilę wzrok, po czym odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.

— Oboje mamy dokładnie te same powody, by ryzykować, a prędzej mnie piekło pochłonie, nim pozwolę, by pan sam stawił czoło tej bandzie sukinsynów. Poza tym — uśmiechnęła się złośliwie — taki stary pryk potrzebuje kogoś młodszego i wredniejszego jako opiekuna. Nie mówiąc już o tym, że Jane złoiłaby mi skórę, gdybym sobie tak po prostu odleciała i zostawiła tu pana samego.

Sukowski otworzył usta i zamknął je, nie wydając żadnego dźwięku — coś go ścisnęło za serce, ale zrozumiał powód tego złośliwego uśmieszku. Nie mógł jej zmusić, by odleciała, bo rzeczywiście walczyła lepiej i potrafiła być znacznie wredniejsza od niego, a sama nie zrobi tego w żadnym wypadku… Jakaś jego część była jej wdzięczna, desperacką wdzięcznością za to, że nie będzie musiał samotnie czekać i stawić czoła temu, co miało nastąpić. Była to samolubna część i nienawidził jej, ale nic na to nie mógł poradzić. Podobnie jak na to, że Chris została i że nie odleci bez niego, a on nie mógł tak po prostu odwrócić się i odejść od tego, co przez całe dorosłe życie było jego obowiązkiem.

— No dobrze, niech to szlag trafi! — wymamrotał w końcu. — Jesteś buntowniczką i idiotką i jeśli wyjdziemy z tego żywi, dopilnuję, żebyś nie dostała żadnego przydziału na żaden statek Hauptmana. Ale nie widzę sposobu, by cię zmusić do słuchania poleceń, skoro uparłaś się ignorować rozkazy swego kapitana.

— Oto głos rozsądku! — ucieszyła się prawie autentycznie.

Jeszcze przez chwilę przyglądała się ekranowi komputera, potem wstała i podeszła do przymocowanego do ściany ekspresu do kawy. Nalała sobie kubek, wrzuciła weń dwie kostki cukru i spojrzała na Sukowskiego pytająco.

— Kawy, skipper? — spytała łagodnie.

ROZDZIAŁ I

— Pan Hauptman, sir — zameldował adiutant, otwierając drzwi.

Sir Thomas Caparelli, Pierwszy Lord Przestrzeni Królewskiej Marynarki, wstał, dokładając starań, by uśmiechnąć się na powitanie gościa. Podejrzewał, że efekt nie wypadł przekonująco, ale obaj wiedzieli, że Klaus Hauptman nie należał do jego ulubieńców.

— Dziękuję, że zechciał się pan ze mną spotkać, sir. — Gość nie dodał „w końcu”, ale zawieszenie głosu było tak wymowne, że uśmiech gospodarza stał się do reszty sztuczny.

Ciemnowłosemu mężczyźnie o białych bokobrodach i szczęce buldoga nie zrobiło to różnicy — był przyzwyczajony do podobnych reakcji większości admirałów. Skinął niedbale głową na powitanie, co nie było objawem buty, lecz normą — Klaus Hauptman tak witał się ze wszystkimi — i wyciągnął dłoń jakby w nieco przepraszającym geście.

— Proszę usiąść. — Caparelli wskazał mu wygodny fotel po drugiej stronie biurka, sam także usiadł i poczekał, aż adiutant wyjdzie.

— Dziękuję — powtórzył Hauptman i nie tyle usiadł, co zasiadł w fotelu niczym na tronie. — Wiem, że ma pan wiele spraw na głowie i niewiele czasu, więc pozwolę sobie od razu przejść do rzeczy, sir. Chodzi mi o to, że warunki panujące w Konfederacji stały się nie do zniesienia.

— Rozumiem doskonale, że sytuacja jest zła, ale mamy wojnę i…

— Przepraszam, admirale Caparelli, ale ja doskonale znam sytuację panującą obecnie na froncie — przerwał mu Hauptman. — Admirałowie Cortez i Givens wyjaśnili mi ją nader dokładnie, na pańskie, jak sądzę, polecenie. Doskonale rozumiem trudną sytuację tak pana, jak i całej Królewskiej Marynarki, ale nasze straty na obszarze Konfederacji Silesiańskiej zaczynają być katastrofalne i nie chodzi mi wyłącznie o straty mojego kartelu.

Caparelli zmusił się do zachowania spokoju i kultury obowiązującej królewskiego oficera. To, że Klaus Hauptman był aroganckim, bezwzględnym i upartym sukinsynem, nie zmieniało w niczym tego, iż był też najbogatszą osobą w całym Gwiezdnym Królestwie Manticore. A to mówiło samo za siebie, gdyż Królestwo, mimo iż obejmowało tylko jeden system planetarny, było trzecim z najbogatszych państw w sferze o średnicy pięciuset lat świetlnych. W liczbach bezwzględnych nawet Liga Solarna mu nie dorównywała. Ten dobrobyt zawdzięczało Królestwo przede wszystkim usytuowaniu w systemie Manticore Wormhole Junction, dzięki czemu system stał się centralnym skrzyżowaniem dróg handlowych dla osiemdziesięciu procent transportu całego sektora. Ale równie istotne było to, w jaki sposób Królestwo Manticore wykorzystało tę okazję — całe pokolenia władców i rządów inwestowały dochody stąd płynące rozważnie i umiejętnie. Dzięki temu nikt poza Ligą Solarna nie mógł się równać z Gwiezdnym Królestwem pod względem rozwoju techniki czy efektywności roboczogodziny, a uniwersytety Królestwa stanowiły wyzwanie nawet dla najstarszych ziemskich. A Klaus Hauptman, jego ojciec i dziadek pomogli zbudować umożliwiającą to infrastrukturę. To Caparelli niechętnie, ale zmuszony był przyznać.