Komandor Schubert zakochał się wręcz w pomyśle i bez zwłoki przystąpił do jego realizacji, co Honor bardzo ucieszyło. Zajmując się dalszymi kwestiami technicznymi, miała jednak świadomość dwóch problemów, o których jak dotąd jeszcze nikt z nią nie rozmawiał, choć powinien. Były to: kwestia załogi i dokładne określenie zadania, które miała wykonać.
W ogólnych zarysach wiedziała naturalnie, czego Admiralicja od niej oczekuje, ale jak dotąd nie otrzymała żadnych rozkazów ani też nie uczestniczyła w żadnej oficjalnej odprawie. Nikt też nawet nie zająknął się na temat jej przyszłych oficerów czy załóg. Powodów ku temu mogło być sporo — w końcu Wayfarer miał opuścić stocznię na pierwsze próby odbiorcze dopiero za trzy tygodnie, ale coś tu jej śmierdziało. Nie wiedziała nawet, kto ma być jej zastępcą czy też kogo przewidywano na dowódców pozostałych trzech okrętów. Z jednej strony była zadowolona, że nie musi się jeszcze martwić sprawami personalnymi, z drugiej jednak zdawała sobie sprawę, że coś tu nie gra. Było mnóstwo spraw technicznych, na których musiała się skoncentrować, równie istotne było jednak zgranie i wyczucie zespołu, którym ma dowodzić, i poznanie choćby tylko swoich oficerów. A przede wszystkim niepokoiły ją przyczyny tego opóźnienia.
Teraz ściskając dłoń Piątego Lorda Przestrzeni, wiedziała, że wreszcie się dowie. A znając dzięki więzi z Nimitzem uczucia gospodarza, miała świadomość, że nie spodoba jej się to, czego się dowie.
— Proszę usiąść, milady. — Cortez wskazał jej fotel stojący naprzeciw biurka.
Honor skorzystała z zaproszenia i admirał także usiadł, opierając łokcie o blat. Następnie splótł palce, oparł na nich brodę i przyjrzał się uważnie gościowi. Spotkali się dotąd dwa razy i do tego przelotnie, ale śledził uważnie jej karierę, gdyż nauczył się ufać swemu instynktowi. Teraz miał okazję dokładnie jej się przyjrzeć, toteż skorzystał z niej. Spodobało mu się, że jest spokojna i opanowana, choć musiała wiedzieć, że istnieją jakieś niecodzienne powody, że Piąty Lord Przestrzeni wzywa na spotkanie zwykłego kapitana.
Choć osoba siedząca w jego gabinecie pod żadnym względem nie była „zwykłym” kapitanem. Przez ostatnie półtora standardowego roku była pełnym admirałem, fakt, że w stosunkowo nowej i nielicznej marynarce wojennej, ale za to dowodziła w niej eskadrą superdreadnoughtów. Cortez wiedział także, że Marynarka Graysona wydelegowała ją do „czasowej służby” w szeregach RMN, czyli inaczej mówiąc, z punktu widzenia władz i floty Graysona Harrington nadal pozostawała w czynnej służbie graysońskiej. Zdecydowanie niewielu oficerów miało możliwość zrezygnowania w każdej chwili ze służby w jednej flocie ze świadomością, że natychmiast przechodzą do drugiej i to awansując o cztery stopnie. Musiało to mieć duży wpływ tak na jej podejście, jak i punkt widzenia wielu spraw, ale gdyby o tym nie wiedział, nie domyśliłby się niczego z jej zachowania — czekała z szacunkiem, aż się odezwie, jak każdy kapitan w obecności admirała.
Honor ze swej strony czuła, że jest obiektem dokładnego badania, choć brązowe oczy Corteza dotąd to maskowały. Nie znała jego myśli, ale czuła przedziwną mieszankę uczuć: rozbawienia, ciekawości, złości, frustracji i niepewności. Była raczej pewna, że ostatnie trzy nie są skierowane przeciwko niej, ale wiedziała też, że to ona lub jej okręty są ich przyczyną. Dlatego też czekała cierpliwie na wyjaśnienia.
— Dziękuję za przybycie, milady. — Szef personelu Królewskiej Marynarki przerwał wreszcie milczenie. — Przepraszam, że nie mogliśmy spotkać się wcześniej, ale szukałem gdzie mogłem ludzi dla pani.
Na wpół przepraszający, na wpół kwaśny ton natychmiast wzbudził jej czujność — usiadła prosto i spojrzała na niego uważnie. Cortez dostrzegł to, skrzywił się i odchylił na oparcie fotela.
— Mamy problem, milady — przyznał z westchnieniem. — Konkretnie chodzi o to, że pośpiech, z jakim Admiralicja zdecydowała się wysłać panią do akcji, spowodował niezłe zamieszanie we wszystkich planach działu personalnego.
— A konkretnie w czym tkwi ten problem, sir? — spytała ostrożnie.
— W tym, że musimy znaleźć ludzi na pani okręty pół roku wcześniej niż było to zaplanowane i to praktycznie bez uprzedzenia. Sądzę, że zdaje sobie pani sprawę, jak bardzo brakuje nam w tej chwili ludzi?
— W ogólnych zarysach tak, ale przez trzy standardowe lata nie nosiłam munduru Królewskiej Marynarki i nie śledziłam jej sytuacji ze szczegółami, więc raczej nie jestem na bieżąco — ku jego zaskoczeniu zdołała powiedzieć to neutralnym tonem.
— W takim razie przedstawię pani w skrócie sytuację. Około pięćdziesiąt tysięcy ludzi, w tym jedynie drobna część oficerów, zostało wypożyczonych Marynarce Graysona, o czym, jak sądzę, pani wie. Ta liczba nie obejmuje technicznego personelu przydzielonego do projektowania okrętów i zespołów badawczo-rozwojowych. Biorąc pod uwagę ich braki w wyszkolonym personelu, ledwie wystarcza to do utrzymania w pełnej gotowości okrętów Marynarki Graysona, a sytuacja zaczęła się pogarszać, odkąd zaczęto wprowadzać do służby zbudowane w graysońskich stoczniach dreadnaughty. Wybrałem Marynarkę Graysona jako przykład. Fakt, najwięcej naszych ludzi zostało wypożyczonych właśnie jej, ale problem ma szerszy zasięg. Łącznie w tej chwili musieliśmy naszym sojusznikom wypożyczyć sto pięćdziesiąt tysięcy wyszkolonych ludzi. Jeśli dodać do tego naziemny personel techniczny, daje to ćwierć miliona — przerwał i poczekał, aż Honor przyswoi sobie te liczby, a gdy skinęła głową, kontynuował: — Do tego dochodzą nasze własne potrzeby. Mamy w służbie około trzystu okrętów liniowych, które średnio mają załogi liczące pięć tysięcy dwieście osób, co daje razem ponad półtora miliona ludzi. Oraz sto dwadzieścia cztery forty broniące terminalu w systemie Basilisk tudzież Manticore Junction z załogami liczącymi kolejny milion. Do tego dochodzi reszta okrętów Królewskiej Marynarki z załogami liczącymi ponad dwa i pół miliona ludzi oraz stocznie, bazy kosmiczne, bazy floty w obcych systemach takich jak Grendelsbane, wywiad, ośrodki badawcze i cała reszta. Jeśli dołożyć do tego niezbędne rezerwy na rotację personelu, wychodzi, że w Królewskiej Marynarce i Korpusie Marines służy ponad jedenaście milionów ludzi. Co prawda to zaledwie trzy dziesiąte naszej populacji, ale należy pamiętać, że wszyscy pochodzą z najbardziej produkcyjnych jej grup, a według ostrożnych ocen w ciągu najbliższych dwóch lat standardowych będziemy potrzebowali jeszcze raz tyle personelu. I naturalnie nie należy zapominać o potrzebach floty handlowej oraz armii.
Honor powtórnie skinęła głową — tym razem wolniej, gdyż zaczynała rozumieć, do czego Cortez zmierza. Royal Manticoran Marine Corps nie składał się z pasażerów latających na okrętach Królewskiej Marynarki i tylko czekających na okazję do abordażu, byli to również ludzie wyspecjalizowani w pełnieniu określonych obowiązków na pokładzie. Natomiast do ciężkich, długotrwałych starć planetarnych przeznaczona była Królewska Armia, która mogła szkolić ludzi jedynie w walce, gdyż na miejsce akcji dostarczana była w najkrótszym możliwym czasie, a na okrętach jej członkowie pełnili rolę wyłącznie pasażerów. W czasie pokoju była nieliczna, gdyż większość jej obowiązków wypełniał Korpus, natomiast w chwili rozpoczęcia wojny jej stan liczebny rósł gwałtownie, gdyż była potrzebna choćby do służby garnizonowej. Korpus na przykład ponad standardowy rok temu z dużą ulgą przekazał jej pod opiekę Masadę, a obecnie armia była także odpowiedzialna za utrzymywanie garnizonów i spokoju na osiemnastu planetach zdobytych na Ludowej Republice Haven. A jeśli Królestwo nadal utrzyma inicjatywę, należało się spodziewać, że w najbliższym czasie takich planet będzie więcej, co oznaczało, że zapotrzebowanie armii na nowych ludzi będzie wzrastać wprost proporcjonalnie do sukcesów Royal Manticoran Navy.