— Ale…
— Nie mam zwyczaju powtarzać poleceń — przerwała jej zimno MacBride. — Pochwalam twoją troskę i poczucie odpowiedzialności, to cechy dobrego podoficera, ale jest czas na to, aby przycisnąć, i jest czas na to, by nie cisnąć. Są sytuacje, w których należy używać nieoficjalnych środków, i takie, w których tego zrobić nie można. Zwróciłaś moją uwagę na problem, dokładnie tak jak powinnaś, i jeśli zdołasz przekonać go, by powiedział prawdę, zrobisz to, co należy. Natomiast poza tym nie zrobisz absolutnie nic, czy to jasne, bosmanmacie Lewis?
— Jasne, pani bosman — odparła sztywno Lewis.
— Doskonale. W takim razie lepiej się zbieraj: jeśli się nie mylę, za czterdzieści minut zaczynasz wachtę.
Sally MacBride odczekała, aż za Lewis zamknęły się drzwi i westchnęła. Rzeczywiście podejrzewała, kto to zrobił — ba, miała pewność i winiła się za to, co spotkało Wandermana. Powinna pozbyć się Steilmana, gdy tylko zobaczyła jego nazwisko na liście załogi. Nie zrobiła tego i miała świadomość, że w znacznej mierze decyzja ta spowodowana była dumą — raz już, mimo wszystko wzięła go do załogi i spacyfikowała, i była pewna, że może to zrobić powtórnie. Tylko że nie liczyła się z możliwością, iż ktoś inny zostanie przez to poszkodowany. A powinna, biorąc pod uwagę całą sytuację, którą zastała wtedy w sypialni.
Zmarszczyła brwi, wpatrując się w pusty ekran komputera. Steilman rozwinął się od ich ostatniego spotkania, o co też by go nie podejrzewała — i to był jej drugi poważny błąd. Poprzednio działał sam, więc teraz uważała tylko na niego, a przez te dziesięć standardowych lat zdołał najwyraźniej stworzyć sobie stadko popleczników. Powinno wzbudzić jej podejrzenia, że przez ten okres, gdy nie mieli ze sobą kontaktu, nie siedział ani jednego dnia…Był bardziej niebezpieczny, niż sądziła, a niedocenianie przeciwnika zawsze się mści — tym razem zemściło się na Wandermanie. Większość załogi była w porządku i oboje z Thomasem, niewielką grupkę zatwardziałych szumowin mają pod kontrolą. Okazało się, że byli w błędzie, toteż należało to jak najprędzej naprawić. I dlatego bosman MacBride zaczęła przeglądać kartotekę, którą od dawna układała i aktualizowała w swojej własnej organicznej pamięci, czyli w głowie.
Culter. Na pewno był w to zamieszany, tym bardziej, że należał do załogi maszynowej. Razem z komandorem Tschu rozdzielili ich najlepiej, jak potrafili, miejscami i czasem służby, ale istotne było to, co robili po służbie. Najwyraźniej mieli zbyt wiele czasu, bo zdołali zebrać grupkę podobnych sobie. Na pewno należała do nich Elizabeth Snowforth, przybyła z tego samego okrętu co Steilman. Na swój własny sposób była równie parszywą owcą jak on. A prawie na pewno do tego kółka należeli też Stennis i Illyushin.
MacBride zgrzytnęła zębami — takich jak Steilman i Snowforth należałoby eliminować za młodu, gdy tylko ujawnili swoją naturę, bo resocjalizować ich się nie dało. Musiała im przyznać, że naprawdę dobrze umieli jedno — wzbudzać strach. Na pokładzie Wayfarera mieli wręcz idealne warunki — niezgraną załogę złożoną w większości z niedoświadczonych młokosów i dużą przestrzeń, gdzie można było znikać z oczu podoficerom. Już docierały do niej informacje o drobnych kradzieżach i zastraszeniach, ale sądziła, że sytuacja zacznie się poprawiać, w miarę jak nowi będą nabierali doświadczenia i pewności siebie.
Biorąc pod uwagę eskalację, jaką stało się pobicie Wandermana, musiała przyznać, iż się myliła. A jeśli aż tak go nastraszono, że nie powie prawdy, ona nie będzie w stanie podjąć żadnych oficjalnych kroków. A to z kolei oznaczało, że Steilman i pozostali zrobią się jeszcze bardziej pewni bezkarności i sytuacja się pogorszy.
Nie podobały się jej wnioski, do których doszła. Mogła załatwić Steilmana i pozostałych ostatecznie, ale oznaczało to oficjalne śledztwo i wywarcie takiego nacisku, by świadkowie i poszkodowani zaczęli bać się jej bardziej niż jego. Co oznaczałoby podziały wewnątrz załogi i takie obniżenie morale, że wolała o tym nie myśleć. Zaprzepaściłaby wszystko, co dotąd zdołała osiągnąć — poczucie więzi grupowej i solidarność. Jeżeli jednak niczego nie zrobi, Steilman i pozostali — bezwiednie i przypadkiem — ale osiągną ten sam efekt.
Zastanawiała się nad problemem jeszcze przez dłuższy czas, nim zdecydowała, co będzie w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Lewis brak było doświadczenia, a ona sama też nie mogła się tego podjąć, gdyż za bardzo rzucałoby się to w oczy. Natomiast był ktoś, kto wręcz idealnie pasował do tego zadania. Wcisnęła klawisz interkomu.
— Centrala — rozległ się żeński głos.
— Mówi bosman. Chcę jak najszybciej zobaczyć się z bosmanmatem Harknessem. Znajdź go i poproś, żeby się zjawił w moim gabinecie, dobrze?
ROZDZIAŁ XXI
— No i cóż my tu mamy? — zdziwił się uprzejmie kapitan Samuel Webster, adresując pytanie tak do siebie, jak i do oficera taktycznego.
— Nie wiem, skipper — Komandor Hernando potrząsnął głową. — Idą klasycznym kursem przechwytującym, ale jest ich dwóch, co nie bardzo pasuje do piratów. W dodatku pierwszy ma bardzo silny napęd, prawie jak ciężki krążownik. Drugi zresztą ma niewiele słabszy.
— Cudownie — mruknął Webster i usiadł.
A to miało być takie proste, tym bardziej w tym rejonie. Groźne miały być w związku z nagłą zwyżką strat tam ponoszonych systemy: Telemach, Brinkman, Walther w sektorze Breslau oraz Schiller i Magyar w systemie Posnan. Co w takim razie robiła ta para ciężkich krążowników próbująca przechwycić Scheherazade w Tyler’s Star? Ano właśnie próbowała przechwycić frachtowiec należący do Królestwa Manticore.
— Do Marynarki Konfederacji nie należą? — spytał bez nadziei w głosie.
— Jeżeli Flota Konfederacji nie dorobiła się znacznie lepszych jednostek do prowadzenia wojny radioelektronicznej, o których w dodatku nic nie wiemy, to na pewno nie należą. — Hernando potrząsnął głową. — Jeśli utrzymują to przyspieszenie, to zauważyliśmy ich dopiero, gdy byli bliżej niż dziewięć minut świetlnych, a pasywne sensory nawet teraz mają kłopot, by utrzymać ich w namiarze. Normalny frachtowiec nie miałby jeszcze pojęcia o ich istnieniu.
— Hmm… — Webster podrapał się po brodzie, żałując, że nie ma tu Honor Harrington.
Zaczynał mieć nader nieprzyjemne podejrzenia, co do tej parki i nagle poczuł się za młody, by podołać temu, co miało nastąpić. Przywołał gestem swego zastępcę, a gdy komandor DeWitt podszedł do jego fotela, powiedział cicho:
— Co byś powiedział na parę ciężkich krążowników Ludowej Marynarki, Gus?
DeWitt odwrócił się w stronę głównego ekranu taktycznego, przyjrzał mu się i potarł kciukiem prawej dłoni policzek. A potem powoli kiwnął głową.
— Mogą być, sir — zgodził się. — Tylko co w takim razie z nimi zrobimy?
— Nie wygląda na to, żebyśmy mieli jakiś wybór — zauważył sucho Webster.
Rozkazy Honor Harrington były zupełnie jasne — mógł podjąć walkę z ciężkim krążownikiem, mając jej błogosławieństwo. Przy spotkaniu z krążownikiem liniowym — a przynajmniej jeden z nadlatujących mógł nim być, biorąc pod uwagę niezbyt pewne odczyty pasywnych sensorów — miał unikać walki. Niestety, w tym przypadku była to raczej mało prawdopodobna ewentualność, bowiem obie niezidentyfikowane jednostki znajdowały się ledwie o pięć minut świetlnych od jego okrętu i choć Scheherazade leciał z szybkością jedenastu tysięcy kilometrów na sekundę i rozwijał przyspieszenie stu pięćdziesięciu g, to tamci mieli ponad czterdzieści trzy tysiące kilometrów na sekundę i osiągnęli pięćset g. Co oznaczało, że przechwycą go za jakieś czterdzieści jeden minut, a Scheherazade była zbyt daleko od granicy wejścia w nadprzestrzeń, by mogła uciec w ten sposób. Czego by nie próbował, na pewno go przechwycą, więc należało się z tym pogodzić i przygotować do walki.