Zorganizowanie tego wszystkiego zabrało mu więcej czasu i wymagało wtajemniczenia większej liczby ludzi, niż początkowo sądził, ale dopiął swego. Martwiła go zwłaszcza liczebność grupy, gdyż im więcej ludzi o tym wiedziało, tym większa była szansa, że sprawa się wyda. Nie zdążyli też przygotować wszystkiego, gdy Wayfarer krążył po orbicie Walthera, ale teraz byli już gotowi. Jedyne czego potrzebowali to, by okręt znalazł się na orbicie właściwej planety. A do tego Schiller na przykład zupełnie się nie nadawała, gdyż wszyscy koloniści pochodzili z Afryki na Ziemi i władze nie miałyby najmniejszego kłopotu ze znalezieniem piątki białych wśród morza czarnych, gdyby Harrington tego zażądała. A zażądałaby na pewno.
Jednak przed opuszczeniem okrętu Steilman miał zamiar wyrównać rachunki tak z Lewis, jak i z Wandermanem — będzie to pożegnalny prezencik nie tylko dla zasranej marynarki, ale przede wszystkim dla MacBride i Harrington.
— Posłuchajcie — odezwał się w końcu. — Mogę trochę odpuścić, niech stara myśli, że mnie przestraszyła swoim gadaniem. Ale niech żadne z was nie próbuje mi mówić, co mogę, a czego nie mogę zrobić. Załatwię Lewis i tego gnojka własnoręcznie i nikt mnie nie powstrzyma, a zwłaszcza ty! I nie chcę słyszeć więcej żadnego pierdolenia na ten temat! Aha, jeszcze jedno: jeśli zdecyduję, że ktoś ma mi pomóc, to lepiej żeby to zrobił, bo jak nie, to wyląduje nas mniej niż wystartowało. Jasne?
I walnął pięścią w stół, aż zadudniło.
Stennis przełknął ślinę i spuścił wzrok. A potem przytaknął nerwowo, nawet nie próbując ukryć strachu, Steilman kolejno przyglądał się pozostałym tak długo, aż każde z nich przytaknęło. Poza Coulterem, który przyglądał się mu z zimnym uśmiechem aprobaty.
— No i dobrze — ocenił Steilman i sięgnął po karty.
ROZDZIAŁ XXVI
Komandor Caslet odetchnął z prawdziwą ulgą, gdy pinasa zacumowała. Rozkazy dotyczące konieczności utrzymania całkowitej tajemnicy i pozostania niezauważonym były sensowne, ale też niezmiernie utrudniały życie, jako że nawet pracownicy ambasad i konsulatów Ludowej Republiki Haven na obszarze Konfederacji nie wiedzieli o wysłaniu w ten rejon Zespołu Wydzielonego admirała Giscarda. Było to o tyle niezwykłe, że konsulowie, ambasadorzy i attache handlowi stanowili od zawsze integralną część wywiadu. Problem leżał w tym „od zawsze” — ponieważ zostali mianowani przez poprzednie władze, Komitet Bezpieczeństwa Publicznego nie miał do nich zaufania. Korpusy dyplomatyczne w istotnych obszarach, jak na przykład Liga Solarna, zastały wymienione, ale o takich zadupiach jak Konfederacja po prostu zapomniano, skutkiem czego Urząd Bezpieczeństwa miał do znajdujących się tu dyplomatów tylko tyle zaufania, ile musiał. I nie bez racji, bowiem sześciu ambasadorów wywodzących się z legislatorskich rodzin uciekło na teren ambasad Królestwa Manticore ze wszystkimi dokumentami, które zdołali zabrać, i poprosiło o azyl. Po tym, jak UB zabiło większość członków ich rodzin za „zdradę ludu”.
Tego typu pomieszanie łatwych do przewidzenia skutków i przyczyn było jednym z głupszych błędów całej tej rewolucji i wybitnie utrudniało Casletowi życie. Nie mógł na przykład skorzystać bezpośrednio z usług znanych kanałów wywiadowczych, bo ujawniłby swą obecność, a najprawdopodobniej też część informacji dotyczących wykonywanego zadania. A tego mu zakazano, gdyż podejrzewano właśnie te źródła i kontakty wywiadowcze o pracę na rzecz przeciwnika. Giscard mógł z nich korzystać, ale jedynie za pośrednictwem jednego z niewielu dyplomatów mianowanych przez Komitet. A Jasmine Haines, attache handlowy w systemie Schiller, była zbyt drobną płotką, by ktokolwiek pomyślał o tym, aby ją wymienić na kogoś zaufanego. Caslet mógł przez nią wysyłać zakodowane raporty przy użyciu kuriera, co było najszybszym sposobem, by dotarły one do admirała Giscarda, ale nie mógł jej powiedzieć ani co one zawierają, ani kim jest, ani też poprosić o jakiekolwiek konkretne informacje, bowiem „mogło to zagrozić bezpieczeństwu operacyjnemu zadania”, jak to ktoś niestety wyraźnie napisał.
Dobrze, że dali mu choć kod weryfikujący, dzięki któremu w ogóle był w stanie korzystać z jej pomocy. Aby to jednak było możliwe, jego okręt musiał wpierw wśliznąć się do systemu i ukryć za największym gazowym gigantem, a dopiero potem wysłać pinasę z meldunkami. Caslet nienawidził całej tej procedury — tak czekania, jak i konieczności przebywania w uzgodnionym miejscu spotkania oraz narażania na niebezpieczeństwo swoich ludzi. Na szczęście Allison załatwiała wszystko nienagannie i dyskretnie. Pozostawało więc jedynie uzbroić się w cierpliwość.
Kiedy MacMurtree stanęła na pokładzie, odsalutował jej zniecierpliwiony, co musiała zauważyć, bo w jej oczach błysnęły złośliwe ogniki. Zbyt dobrze go znała i wiedziała, że chciał jak najszybciej wrócić do polowania na piratów. On naturalnie znał ją równie dobrze i choć nigdy o tym nie rozmawiali, oboje wiedzieli, że gardzi Komitetem i wszystkimi jego sługusami poza nielicznymi wyjątkami, do których zaliczał się Denis Jourdain. I że żadnemu nie podobało się branie udziału w zwalczaniu statków handlowych Królestwa.
Co, obiektywnie rzecz biorąc, było nielogiczne, jako że podstawowym celem istnienia każdej floty wojennej było utrudnianie lub uniemożliwienie przeciwnikowi korzystania z przestrzeni kosmicznej i zapewnienia sobie panowania nad nią. Jednym ze skuteczniejszych sposobów osiągnięcia tego celu było niszczenie statków handlowych przeciwnika, zwłaszcza gdy były one równie dlań istotne jak okręty wojenne. Z czego oboje zdawali sobie sprawę.
Caslet potrząsnął głową z lekkim rozbawieniem i gdy drzwi windy otworzyły się, wsiadł do niej i wybrał kod mostka. MacMurtree towarzyszyła mu jak cień.
— Jak poszło? — spytał.
— Nieźle. Ich patrole celne są nic nie warte. Żaden nawet nie próbował się zbliżyć, żeby nas sobie obejrzeć.
— Bardzo dobrze — ucieszył się Caslet, któremu od początku nie podobał się pomysł podawania się pinasy za „jednostkę górniczą operującą w pasie asteroidów”, ponieważ w niczym takiej jednostki nie przypominała.
Jednak to, co kiedyś było wywiadem floty, upierało się, że w tym systemie celnicy ograniczają się do sprawdzania transponderów, i jak się okazało, tym razem dla odmiany miało rację.
— Resztę załatwiliśmy kierunkową wiązką z orbity. Haines nie spodobał się pomysł wysłania jednostki kurierskiej, ale zaakceptowała rozkazy. Raport dotrze do admirała Giscarda w ciągu trzech tygodni. Moglibyśmy skrócić ten czas o dobre dziesięć dni, gdybyśmy wysłali kuriera prosto do miejsca spotkania, skipper.
— Względy bezpieczeństwa, Allison.
W odpowiedzi prychnęła pogardliwie. Doskonale ją rozumiał. Żeby UB było szczęśliwe, musieli wysyłać raporty do systemu Saginaw, skąd inna jednostka kurierska odbierała je i przywoziła Giscardowi. Nawet przy prędkościach rozwijanych przez jednostki kurierskie była to strata czasu.
— W każdym razie teraz możemy mieć pewność, że będzie wiedział wszystko, co my wiemy i co zamierzamy ocenił. — Co oznacza, że możemy wrócić z czystym sumieniem do patrolowania.
— Prawda — zgodziła się Allison. — Coś ciekawego się wydarzyło, kiedy mnie nie było?
— Nie bardzo. Co prawda siedzimy tu na uboczu, ale byśmy zauważyli. Tak sobie myślę, że odlecimy stąd cicho, przelecimy kawałek w nadprzestrzeni i wrócimy tu w ten sam sposób, w jaki wlecieliśmy do Sharon’s Star, czyli jako tłusty frachtowiec.