— Może… — mruknęła powątpiewająco.
Trudno było mieć do niej pretensje, że po tym co przeszła, spodziewa się najgorszego, ale Sukowski był przekonany, że źle oceniła Casleta i Jourdaina.
— Myślę… — zaczął i urwał, bo jego głos zagłuszyło wycie alarmu bojowego.
— Mów, Shannon! — polecił w końcu Caslet, obserwując na ekranie rozwój wydarzeń.
A rozwój ów był jednoznaczny i nieciekawy. Przypominający wieloryba frachtowiec leciał kursem zbieżnym z kursem Vaubona, a goniły go trzy mniejsze jednostki przywodzące na myśl barrakudy. Wszystkie jednostki znajdowały się w zasięgu radarów, albo raczej byłyby w nim, gdyby krążownik mógł je uaktywnić, nie zdradzając się przy tej okazji. Natomiast sygnatury napędów były wyraźnie widoczne, a projekcje kursów mogły oznaczać tylko jedno.
— Jeszcze mo… — Shannon Foraker umilkła w pół słowa, dostrajając coś delikatnymi muśnięciami palców, po czym wyprostowała się.
— To nasi milusińscy, skipper — oznajmiła. — Dwa nieco mniejsze od tego, który załatwiliśmy, jeden trochę większy… może naszej wielkości. Trudno to określić z takiej odległości bez użycia aktywnych sensorów, ale radary pasują. To oni, a ich manewry nie pozostawiają cienia wątpliwości, że to piraci. Jest tylko jeden drobiazg, sir… to frachtowiec zarejestrowany w Królestwie Manticore.
— O, cholera! — jęknęła Allison tak cicho, że jedynie Caslet ją usłyszał.
Sytuacja była paskudna — nie dość, że trzy do jednego, to jeszcze musieli sobie wybrać akurat taką ofiarę! Caslet spojrzał na podchodzącego Jourdaina. Miał równie poważną minę jak on sam, a gdy znalazł się tuż obok, spytał szeptem:
— I co teraz?
— Nie wiem — przyznał szczerze Caslet, obserwując daremnie próbujący uciekać frachtowiec.
Piraci tworzyli półsferę z jego lewoburtowej ćwiartki rufowej, ale zbliżali się szybko — za dwanaście minut znajdą się w zasięgu rakiet, a frachtowiec po prostu nie mógł im uciec w żaden sposób.
Caslet sprawdził kilka możliwości na ekranie taktycznym fotela i zmarszczył brwi. Przy utrzymaniu dotychczasowych kursów piraci przechwycą ofiarę mniej niż o milion kilometrów przed dziobem krążownika, czyli znacznie za blisko. Co gorsza, w związku z tym, jak zbiegały się ich kursy, i faktem, że będą musieli ostro wytracać prędkość, by móc dostać się na pokład frachtowca, będą poruszali się ledwie o kilkaset kilometrów na sekundę szybciej od Vaubona w chwili spotkania, co przedłuży czas walki i może jeszcze pogorszyć sytuację.
— Oświetlili nas radarem? — spytał.
— Nie, skipper. Koncentrują się na frachtowcu — poinformowała go z odcieniem pogardy w głosie Foraker. — Naturalnie muszą nas widzieć na odczytach grawitacyjnych, więc po prostu uznali, że nie ma po co bliżej się nam przyglądać. Skoro my ich mamy na pasywnych, to oni nas też, a ponieważ wyglądamy jak zwykły frachtowiec, nie interesują się nami. Mogą mieć nawet nadzieję, że ich jeszcze nie zauważyliśmy, i dlatego nie użyli radaru.
Caslet pokiwał głową i skupił się na ekranie. Ten frachtowiec był jednostką wroga — nie okrętem stanowiącym jakiekolwiek zagrożenie, ale tym niemniej należał do przeciwnika. Zgodnie z rozkazami sam powinien go zaatakować. Jego przełożonym nawet w sennych koszmarach nie przyśniło się, że mógłby rozważać przyjście mu z pomocą. No, ale on sam jeszcze niedawno nie miał pojęcia, że natknie się na takich sadystycznych psychopatów jak ci. Chciał pomóc temu frachtowcowi — zwykła ludzka uczciwość to nakazywała — ale układ sił był zdecydowanie niekorzystny. Wiedząc, że piraci nie byli przyzwyczajeni do starcia z kimś, kto mógł odpowiedzieć ogniem, i że tak uzbrojenie, jak i wyposażenie jego okrętu były lepsze (co stanowiło miłą odmianę po spotkaniach z Królewską Marynarką), był przekonany, że poradzi sobie bez kłopotu z dwoma mniejszymi okrętami. Natomiast niepokoił go większy… oraz świadomość, że nawet jeśli wygra, to za zaatakowanie trzech przeciwników, któryś ze zwierzchników zażąda jego głowy. Problem polegał na tym, że po prostu nie mógł bezczynnie siedzieć i przyglądać się, jak ci maniacy mordują kolejną załogę!
— Chcę ich zaatakować, towarzyszu komisarzu — powiedział, ledwie wierząc, że to zrobił.
Na twarzy Jourdaina odmalował się szok, gdyż spokojny ton przeczył awanturniczej treści.
— To piraci — dodał Caslet wyjaśniająco. — I zdadzą sobie sprawę, że nawet jeśli nas pokonają, to poważnie przy tym ucierpią. Jeśli zrobimy to oficjalnie, powinni uciec.
— A jeśli nie uciekną?
— To mogą wygrać, jeśli będziemy mieli pecha, ale i tak poniosą przy tym straty w praktyce wyłączające ich z dalszej walki i to na długo. A to oznacza, że nie będą stanowili zagrożenia dla dalszych działań towarzysza admirała Giscarda. Jeżeli nie włączymy się do walki, to zrobią z załogą tego statku to, co zrobili z załogą Erewhona.
— Ależ to statek należący do Królestwa, a naszym celem jest właśnie niszczenie takich jednostek.
— Cóż, w takim razie musimy przekonać piratów, że to nasz łup. — Caslet uśmiechnął się krzywo. — Będzie to co prawda niezły szok dla załogi frachtowca, kiedy najpierw ich „uratujemy”, a potem zabierzemy ich statek, ale jak porozmawiają z kapitanem Sukowskim, sądzę, że przyznają, że lepiej znaleźć się w naszej niewoli niż w łapach tamtych. A mamy wyraźny rozkaz zdobycia każdego napotkanego frachtowca należącego do Królestwa Manticore. No więc to właśnie zrobimy!
— Jakoś wątpię, by ci, którzy wydali nam ten rozkaz, spodziewali się, że aby zdobyć jeden frachtowiec, będziemy wpierw atakowali trzy okręty pirackie — zauważył Jourdain.
— A powinni to zaznaczyć w rozkazie, towarzyszu komisarzu. — Caslet uśmiechnął się szerzej, czując nagły przypływ adrenaliny. — Biorąc pod uwagę treść rozkazu, nie widzę innej możliwości. Sytuacja jest całkowicie jednoznaczna.
— Powieszą nas obu, jeśli stracimy okręt, towarzyszu komandorze.
— Jeśli stracimy okręt, to będzie to nasze najmniejsze zmartwienie, towarzyszu komisarzu. Natomiast jeśli nam się uda, sądzę, że towarzysz admirał Giscard i towarzyszka komisarz Pritchard nie zareagują źle na pewną oryginalność naszego działania. Sukces nadal jest najlepszym uzasadnieniem.
— To czyste wariactwo! — zauważył spokojnie Jourdain, po czym wzruszył ramionami. — Cóż, przynajmniej będę wisiał w dobrym towarzystwie.
— Dziękuję, towarzyszu komisarzu — powiedział cicho Caslet i dodał głośniej: — Zabierzmy się do tego z głową: Shannon, wystrzel boję EW i holuj ją jakieś sto tysięcy kilometrów za rufą. Niech udaje drugi lekki krążownik. Skoro śledzą nas tylko pasywnymi sensorami, mogą dać się przekonać, że drugi okręt był zasłonięty naszym ekranem, póki nie zmieniliśmy kursu.
— Aye, aye, skipper.
— Simon, bądź gotów dać pełną moc ekranu i wyznacz kurs na przechwycenie — polecił Caslet oficerowi astronawigacyjnemu. — A potem podaj mi czas i prędkość w chwili spotkania.
— Aye, aye, skipper — porucznik Houghton pochylił się nad klawiaturą, wprowadzając lekką poprawkę kursu i znaczącą przyspieszenia, po czym zameldował: — Zakładając, że nie uciekną, przetniemy ich kurs za jedenaście minut osiem sekund w odległości siedmiuset tysięcy kilometrów od najbliższego bandyty, ze względną prędkością tysiąca pięciuset dziewięćdziesięciu sześciu kilometrów na sekundę.