— Jesteśmy wywoływani, skipper — rozległ się drżący głos porucznika Duttona.
Caslet spojrzał na niego, niezdolny wykrztusić słowa, przeniósł wzrok na ekran taktyczny i przełknął ślinę. Zza „frachtowca” wyłonił się bowiem tuzin kutrów rakietowych i wszystkie wzięły na cel jego okręt.
— Głośnik! — wykrztusił.
— Nieznany krążownik, tu kapitan Honor Harrington dowodząca krążownikiem pomocniczym Jej Królewskiej Mości Wayfarer — rozległ się cichy sopran. — Doceniam waszą pomoc i chciałabym móc zaoferować wam godną waszej odwagi nagrodę, ale obawiam się, że muszę poprosić o poddanie okrętu.
ROZDZIAŁ XXVII
Honor z mieszanymi uczuciami obserwowała cumowanie pinasy, stojąc na galerii pokładu hangarowego. Dwie godziny straciła, by wciągnąć piratów w zasadzkę, i choć fakt, iż było ich trzech, stanowił pewien problem, sądziła, że poradzi sobie z nimi. Kłopoty zaczęłyby się tylko w sytuacji, w której nie wszystkie okręty pirackie leciałyby razem, bo wówczas najdalszy miałby szansę poważnie uszkodzić Wayfarera, nim załatwiłyby go kutry. A potem pojawił się ten zwariowany lekki krążownik, w dodatku należący do Ludowej Republiki i zabrał się za ratowanie Wayfarera! Taki pomysł nie wpadłby do głowy nikomu, mimo iż scenariusze symulowanych ćwiczeń często wykraczały poza to, co określa się zwykle jako „oryginalne pomysły”. Czuła się winna i nieuczciwa, pozwalając mu wpierw solidnie oberwać, a potem wciągając w pułapkę. Jeśli pierwsze raporty Susan Hibson i Scotty’ego były dokładne, to zginęło ponad pięćdziesięciu ludzi z załogi krążownika. A w nagrodę stracili okręt. Było to okrutne i niesprawiedliwe.
Ale nie miała wyjścia. Już sama obecność okrętu Ludowej Marynarki na obszarze Konfederacji wymagała zbadania, a poza tym był to okręt nieprzyjacielski i nic nie mogło tego zmienić. Mogła jedynie dopilnować, by ranni uzyskali jak najlepszą pomoc, i dlatego w pierwszej pinasie oprócz Marines poleciała Angela Ryder z obu zastępcami i tuzinem sanitariuszy.
Teraz obserwowała, jak najciężej rannych transportowano na pokład, co trwało zaskakująco długo — straty, musiały być znacznie większe, niż sądziła. W końcu w korytarzu pojawiła się grupa, której nie towarzyszyli sanitariusze, i Honor wyprostowała się odruchowo. Na jej czele znajdował się mężczyzna w skafandrze próżniowym z dystynkcjami komandora.
— Kapitanie — powitała go cicho, ledwie stanął na pokładzie.
Ciemnowłosy, żylasty oficer spojrzał na nią wzrokiem, w którym nadal krył się szok, i po sekundzie zasalutował z bolesną starannością.
— Warner Caslet, komandor Ludowej Marynarki, dowódca lekkiego krążownika Vaubon — przedstawił się mechanicznie, odchrząknął i dodał chrapliwie: — Ludowy komisarz Jourdain, komandor porucznik MacMurtree, mój pierwszy oficer, i komandor porucznik Foraker, oficer taktyczny.
Honor skinęła głową każdemu z nich i wyciągnęła rękę do Casleta. Przyglądał się jej dłoni przez kilka sekund, po czym wyprostował ramiona i uścisnął ją.
— Komandorze — powiedziała tym samym cichym głosem, podczas gdy Nimitz siedział niczym posąg na jej ramieniu. — Przykro mi, że musiałam tak postąpić. Wykazał pan odwagę i współczucie, ratując z opresji wrogą jednostkę, a to, że nie wiedział pan, iż jest uzbrojona, jedynie powiększa mój podziw dla pana. Jestem przekonana, że pokonałby pan wszystkich piratów, i niezmiernie żałuję, że odwdzięczyłam się, biorąc do niewoli pana i pański okręt. Zasługuje pan na inne podziękowanie i chciałabym móc je wyrazić, a mogę jedynie podziękować panu w imieniu własnym i Królowej.
Caslet skrzywił się cierpko, lecz ukłonił nienagannie. Zresztą nic innego mu nie pozostało. Dzięki Nimitzowi Honor czuła jego głęboki żal z powodu utraty okrętu i złość na cały wszechświat bardziej niż na nią za wykręcenie mu tak złośliwego dowcipu. Pod tymi uczuciami krył się również strach, który w pierwszej chwili ją zaskoczył. Dopiero potem zrozumiała, że nie boi się tego, co ona mogła zrobić z nim i załogą, ale tego, co może i zrobi z nimi i ich rodzinami ich własny rząd. Podjął wyjątkowo honorową decyzję, za którą miał zapłacić naprawdę drogo i bolało ją to.
Caslet przez moment przyglądał się jej, nim wziął głęboki oddech i powiedział:
— Dziękuję pani za szybką pomoc medyczną, kapitan Harrington. Moi ludzie…
— Są i pozostaną pod troskliwą opieką, komandorze — dokończyła. — Ma pan na to moje słowo.
— Dziękuję — powtórzył i odchrząknął. — Nie wiem, czy już pani powiedziano, ale mamy na pokładzie dwoje obywateli Królestwa Manticore. Uratowaliśmy ich, zdobywając inny okręt piracki, na którym przeżyli naprawdę ciężkie chwile.
Honor uniosła brwi i w ostatniej chwili ugryzła się w język — Caslet i jego oficerowie potrzebowali czasu na dojście do siebie i choć było sporo racji w twierdzeniu speców od wywiadu, że od zszokowanego przeciwnika można dowiedzieć się znacznie więcej niż od spokojnego, nie miała zamiaru tego wykorzystać. Wojna między Królestwem a Ludową Republiką i tak była wystarczająco brutalna, a im należał się szacunek, który wywalczyli własnym postępowaniem. I zamierzała tak właśnie ich traktować.
— Mój pierwszy oficer, komandor Cardones — powiedziała spokojnie, przywołując go równocześnie gestem — zaprowadzi was do kabin. Rzeczy osobiste otrzymacie, jak tylko znajdą się na pokładzie, a porozmawiamy przy obiedzie.
— Moi ludzie… — zaczął Caslet i urwał, zdając sobie sprawę, że to już nie byli jego ludzie, lecz jeńcy wojenni, za których odpowiedzialna była Honor Harrington, a nie on.
Przynajmniej przekonał się, że trafili w ręce honorowego przeciwnika… Skinął głową i bez słowa ruszył za Cardonesem. W ślad za nim podążyli jego oficerowie, a orszak zamykało dwóch Marines z bronią gotową do strzału.
Honor ze smutnym uśmiechem obserwowała, jak odchodzą.
— Co zrobimy z Vaubonem? — spytał Cardones.
Oboje z Honor stali na mostku, przyglądając się obrazowi ukazywanemu przez ekran taktyczny i zastanawiając się, co też z tego całego zamieszania mogły wywnioskować władze systemu Schiller, jako że nawet silesiańskie sensory musiały zarejestrować krótkie acz zacięte starcie… Jak dotąd nikt o nic nie pytał, co mogło oznaczać zarówno, że gubernator działa w porozumieniu z okolicznymi piratami, jak i że zachowuje daleko posuniętą ostrożność. W tym przypadku wysoce rozsądną, zwłaszcza jeśli dysponował dobrymi odczytami użytej broni, gdyż zgodnie z danymi wywiadu największą jednostką floty systemowej była korweta. Trudno byłoby się dziwić niechęci jej kapitana do wykazywania natręctwa w stosunku do jednostki dysponującej uzbrojeniem okrętu liniowego.
— Nie wiem — przyznała Honor.
Nimitz miauknął cicho z oparcia jej fotela, toteż odruchowo go pogłaskała, nie odrywając oczu od ekranu. Caslet postąpił zgodnie z międzyplanetarnymi zasadami obowiązującymi przy poddaniu okrętu. Kapitan, jeśli miał taką możliwość, powinien ewakuować załogę, używając pinas, kutrów i kapsuł pokładowych, po czym odpalić ładunki przygotowane i rozmieszczone na okręcie z myślą o takiej właśnie ewentualności. Jeżeli jednak znalazł się w sytuacji beznadziejnej, zasady te mogły ulec zmianie w zależności od okoliczności. Wszystkie floty zgadzały się co do tego, że ważniejsze było uratowanie ludzi niż walka do beznadziejnego końca. Z załogi okrętu ostrzelanego z niewielkiej odległości mało kto pozostawał przy życiu, a z ich śmierci nikt nie miał żadnego pożytku. Dlatego też w zamian za możliwość ewakuowania ludzi i zapewnianie im opieki medycznej okręt nie zostawał zniszczony, lecz stawał się łupem zwycięzcy.