— Byle pozostało tylko widowiskowe. Nie chciałabym naprawdę stracić węzła alfa.
— Nie ma obawy, ma’am.
— Cieszę się. Twoi ludzie wiedzą, co mają robić, Jackie?
— Wiedzą, ma’am — zapewniła komandor Harmon z pokładu Piotra z błyskiem w oku.
— Doskonale. — Honor obróciła się razem z fotelem i przyjrzała swoim pozaregulaminowym gościom.
Zarówno Caslet, jak i Jourdain nie siedzieli w fotelach, bo takowych nie było, ale ubrali skafandry próżniowe i stali obok głównego ekranu taktycznego, na którym zielony symbol oznaczający Wayfarera zbliżał się do granicy wyjścia z nadprzestrzeni systemu Marsh. Kiwnęła im głową, odetchnęła głęboko i oznajmiła spokojnie: — W takim razie zaczynamy!
Admirał Rayna Sherman, która niegdyś była prawie normalnym kontradmirałem w czymś, co prawie można było uznać za marynarkę wojenną, daremnie próbowała zapanować nad przygnębieniem i zniechęceniem, wysiadając z windy. Nikt z obecnych na mostku nie podejrzewałby tego naturalnie, patrząc na jej zdecydowane ruchy i jak zwykle nieprzeniknioną twarz, ale tak właśnie było — Rayna Sherman była osobą całkowicie pozbawioną złudzeń i nadziei. Dyżurna wachta oddała honory, ale niemrawo i bez zgrania, co spotęgowało jeszcze rozgoryczenie Sherman.
Podeszła do głównego ekranu taktycznego i przyjrzała się mu z niechęcią — jak podejrzewała, nic się nie zmieniło. Zarówno flagowy President Warnecke (nazwany skromnie i bezpretensjonalnie), jak i pozostałe okręty jej eskadry: Willis, Hendrickson i Jarmon (noszące nazwy systemów planetarnych tworzących gromadę Chalice) krążyły sobie bezczynnie po systemie.
Jedna trzecia okrętów i do tego tych najsilniejszych, siedziała bez ruchu tylko po to, żeby wariat Warnecke czuł się bezpieczny. Sherman dawno zdała sobie sprawę, że kompletną głupotą było zaciągnięcie się do jego eskadry korsarskiej, ale zorientowała się za późno: Warnecke tych, których podejrzewał o chęć dezercji, zabijał długo i boleśnie, zaś rząd Konfederacji i tak już skazał ją na śmierć, czyli nie miała nawet dokąd uciec. Skoro więc musiała zostać, wolałaby sensownie działać, tym bardziej że eskadra została zaplanowana i przygotowana do działania jako całość — ciężkie krążowniki miały niszczyć eskorty konwojów, a lekkie jednostki zajmować się frachtowcami. I wyniki osiągnęliby naprawdę imponujące, zwłaszcza teraz, gdy Royal Manticoran Navy wycofała z okolicy większość okrętów. Przybyli do układu Marsh właśnie dlatego, że nikt tam nie zaglądał, i główną obroną bazy była jej izolacja, nie cztery okręty, bo jeśli ktoś zorientuje się, gdzie ich szukać, to zjawi się z siłami, których cała eskadra nie zdołałaby powstrzymać. No, ale Warnecke miał manię prześladowczą.
Poza tym gdyby to ona dowodziła, ten psychopata „komodor” Arner i jego wieprze nie mieliby okazji do swej ukochanej rozrywki. Większość kobiet wchodzących w skład załóg prysnęła, gdy Warnecke pokazał, jaki jest naprawdę, reszta zaś została prawie w całości przeniesiona na okręty, które nigdy nie opuszczały systemu, i Sherman dobrze wiedziała dlaczego.
Jedyną zaletą pozostawania tu było to, iż nie musiała być świadkiem wyczynów Arnera, co było tym milsze, że jego okręty powinny właśnie atakować konwój zmierzający do Posnania i załogi będą miały aż za dużo ofiar do wyboru.
A to wszystko przez to, że kiedyś była głupia i naiwnie wierzyła, że Warnecke naprawdę poprawi sytuację w Chalice… do której już nigdy nie wrócą. Warnecke z dnia na dzień dostawał większego fioła. Chyba był teraz na tym etapie, że uważał, iż wszechświat zrobił mu olbrzymie świństwo, więc odgrywał się jak mógł na jego mieszkańcach. Ale to, że był wariatem, bynajmniej nie znaczyło, że stał się mniej groźny — wręcz przeciwnie: teraz nie trzeba było dowodów, że ktoś chce zdezerterować, wystarczyło jego przekonanie…
Usiadła w swoim fotelu i zamknęła oczy. Przynajmniej nie za często musiała zjawiać się na powierzchni, a to już było coś, jako że Warnecke, uciekając z Chalice, zdołał upchnąć na pokładach cztery tysiące Elitarnej Gwardii. Co do jednego znajdowali się oni na Sidemore, a co mogli robić dla rozrywki, nawet nie próbowała zgadywać. Miała i tak dość koszmarów, a nic nie wska…
— Ślad wyjścia z nadprzestrzeni!
Było to tak nieprawdopodobne, że Sherman siadła prosto całkowicie przytomna. Ponieważ oficer taktyczny już był zajęty sprawdzaniem, zacisnęła usta, zmuszając się do cierpliwego czekania. Wiedziała, że jak tylko będzie coś wiedział, natychmiast o tym zamelduje.
— Jezu! — jęknął nagle porucznik Changa. — Żagiel im się zapalił! Wygląda na to, że ktoś stracił węzeł alfa albo i dwa, wychodząc z nadprzestrzeni!
— Zapalił się?! — Sherman podeszła do niego i spojrzała na monitor.
— Widzi pani? Skok o ponad cztery tysiące procent przy oddawaniu energii zaraz po wyjściu — pokazał na wykresie. — Mieli niesamowite szczęście, że w ogóle wyszli z nadprzestrzeni!
— To któryś z naszych?
— W żadnym wypadku — odparł komandor Truitt. — Nikt nie powinien wrócić wcześniej niż za dziewięć dni, a poza tym ta jednostka jest znacznie większa niż którykolwiek z naszych okrętów. Według mnie to frachtowiec.
— Też tak uważam — odezwał się Changa. — Mam sygnaturę jego napędu. Typowa dla frachtowca o masie sześciu czy siedmiu milionów ton. Większego, jeśli stracił więcej niż jeden węzeł.
— Trzydzieści minut świetlnych tuż nad płaszczyzną ekliptyki. Kurs 082, prędkość dziewięćset kilometrów na sekundę, przyspieszenie osiemdziesiąt g. Jeśli to wszystko, na co go stać, to stracił więcej niż jeden węzeł.
— Kurs?
— Wygląda, że kieruje się prosto ku Sidemore, ale przy tym przyspieszeniu nie dotrze tam prędzej, jak za trzynaście godzin — zameldował oficer astronawigacyjny.
Pokiwała głową i wróciła na fotel. Przybysz był jedenaście minut świetlnych od jej okrętów i nawet jeśli je zauważył, upłynie sporo czasu, nim dotrze do niej nadana z jego pokładu wiadomość. Do tej pory mogła jedynie zgadywać, co tu robił. Mógł to być pryz przysłany przez któryś z okrętów będących na patrolu, ale byłoby to sprzeczne ze wszystkimi zasadami ustalonymi przez „Wodza”. Co prawda jego kontakty w Konfederacji zlokalizowane były niewygodnie daleko, ale za to pryzy trafiały od razu do paserów. Strasznie kłopotliwe były powroty załóg pryzowych, ale po to zatrzymali Silas. Ten towarowo-pasażerski statek nadal rozwijał sporą prędkość i nie wzbudzał podejrzeń, toteż latał w charakterze wahadłowca między bazą a systemem, do którego dostarczano pryzy, a którego nazwy nie znała.
Skoro nie był to pryz, to co tu robił? Do systemu praktycznie nikt nie przylatywał, co zresztą było głównym powodem, że Warnecke wybrał go na bazę. Gdyby ktoś zdecydował się mimo wszystko przylecieć tu w celach handlowych, powinien do tego celu użyć mniejszego, a więc i tańszego trampa, a nie normalnego, wielkiego frachtowca. Powodem mogła być tylko awaria napędu — musieli zdać sobie sprawę, że żagiel przestanie działać, a Marsh nie leży aż tak daleko od szlaków prowadzących z Imperium do Sachsen. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do jakiegoś bezpiecznego systemu planetarnego i wybrali, biedni idioci, właśnie ten…
Sherman potarła skronie — jeśli frachtowiec, jak podejrzewała, miał kłopoty, zacznie wzywać pomocy, gdy tylko zauważy w pobliżu jakąkolwiek jednostkę, co rodziło pytanie, jak powinna się wówczas zachować. Utrata żagla nie oznaczała niemożliwości wejścia w nadprzestrzeń, a jedynie zniszczenie w przypadku napotkania fali grawitacyjnej. Statek bez żagla mógł w nadprzestrzeni manewrować i jeśli zdoła uniknąć fal, może gdzieś dolecieć. Fakt, że zajęłoby mu to więcej czasu, ale i tak leciałby z prędkością większą niż prędkość światła. W sumie było to strasznie uciążliwe, ale wykonalne.