Co oznaczało, że jeśli cokolwiek zbyt szybko wzbudzi ich podejrzenia, zdążą dolecieć do granicy wejścia w nadprzestrzeń i nie będzie miała wyjścia — będzie musiała ich w tej nadprzestrzeni gonić i szukać. Samo w sobie nie byłoby to problemem, jako że jej okręty dysponowały większą prędkością i przyspieszeniem, ale w pobliżu systemu znajdowała się tylko jedna i do tego słaba fala. To był główny powód, dla którego tak rzadko ktokolwiek tu przylatywał, i najprawdopodobniej to spowodowało także, iż kapitan frachtowca wybrał właśnie ten system. Słabsza fala oznaczała mniejsze obciążenie żagla. Ale oznaczało to także, że frachtowiec mógł uciec w praktycznie każdym kierunku poza jednym, a w okolicy zagęszczenie cząsteczek było duże, skutecznie zmniejszając zasięg sensorów. Jeśli jeden z jej okrętów nie będzie siedział frachtowcowi na karku, gdy ten wejdzie w nadprzestrzeń, miała dużą szansę go nie odnaleźć. A w tym przypadku następna zjawi się eskadra z Konfederacji albo z Imperium…
Musiała zatem tak to rozegrać, żeby nie uciekli, a jedynym naprawdę pewnym sposobem, by to osiągnąć, było pozwolić frachtowcowi spokojnie przekroczyć granicę wejścia w nadprzestrzeń, która w przypadku systemu Marsh wynosiła dziewiętnaście minut świetlnych od słońca (gwiazdy klasy G6). Im dalej od tej granicy będzie frachtowiec, tym mniejsza szansa, że zdąży tam dotrzeć przed jej okrętem. A w normalnej przestrzeni nie miał szans im uciec. Dotarcie tam zajmie mu jednak dużo czasu — za dużo, by się czymś nie zdradziła, utrzymując łączność. Pozostało więc jedynie nie ujawniać swojej obecności i utrzymywać stosowny dystans. Jak długo jej nie zauważy, nie będzie próbował nawiązać łączności, a więc jak długo nie spróbuje tego zrobić, tak długo nie będzie jej widać. Standardowe sensory statków handlowych mogły dostrzec jej okręty z odległości nie większej niż osiem minut świetlnych. Naturalnie mogą być lepsze, ale przekona się o tym, gdy usłyszy wiadomość. Poza tym jeżeli frachtowiec nie dostrzeże w okolicy żadnych jednostek, wyśle wiadomość na Sidemore, co oznacza…
Potarła skronie mocniej i poleciła oficerowi astronawigacyjnemu:
— Nowy kurs dla wszystkich, Sam. Mamy przynajmniej trzy minuty świetlne, nim znajdziemy się w zasięgu jego sensorów. Chcę okrążyć go i wyjść za jego rufą, kiedy już wykona zwrot, biorąc kurs na Sidemore. Natomiast obecnym kursem będziemy lecieć jeszcze przez dziesięć minut.
— Żaden problem. Mamy sześć razy większe przyspieszenie niż on.
— I bardzo dobrze. Jack, skontaktuj się z Sidemore i powiedz im, że chcę pozostać poza zasięgiem sensorów celu, dopóki nie będzie on już w stanie uciec nam w nadprzestrzeń — poleciła oficerowi łącznościowemu. — Sam poda ci kurs. Jeżeli frachtowiec wyśle im wiadomość, mają odpowiedzieć, że w systemie jest antypiracki patrol Marynarki Konfederacji, któremu przekażą informację i który spotka się z frachtowcem w punkcie, który Sam także ci poda, kiedy go obliczy. Dlatego mają utrzymać obecny kurs i prędkość. Zrozumiałeś?
— Pewnie, że zrozumiałem — potwierdził zapytany i Sherman ponownie pogrążyła się w rozmyślaniach.
— Na Sidemore właśnie powinni otrzymać naszą wiadomość, ma’am — zameldował Fred Cousins.
Honor potwierdziła skinieniem głowy.
Manewry czterech okrętów, które zastali w systemie, świadczyły jednoznacznie, że mają one Wayfarera w zasięgu sensorów, ale ponieważ żaden frachtowiec nie byłby w stanie ich zobaczyć z tej odległości, założyli, że Wayfarer także tego nie potrafi. Teraz właśnie go oblatywały, utrzymując dystans wystarczający przy cywilnych sensorach, by zajść go od rufy i odciąć wszelką możliwość ucieczki. Cała czwórka leciała cały czas razem, co było nader uprzejme z ich strony — jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie musiała się martwić, że któryś jej ucieknie.
Honor siedziała bezczynnie, jak zwykle udając spokój i pewność siebie, a Nimitz spał sobie bezczelnie na jej kolanach. Tschu faktycznie „spalił żagiel” tak przekonywująco, jak obiecał, i dokonał tego, nie uszkadzając niczego — także zgodnie z obietnicą. Co nie oznaczało, że nie obciążył systemów do granic możliwości, co zawsze wywołuje przykre konsekwencje, acz rzadko kiedy natychmiast. Taki skok energii wymagał użycia wszystkich węzłów dziobowych i Honor spodziewała się ciekawej reakcji po powrocie do domu, gdy wyjdzie na jaw, że każdy stracił ponad tysiąc godzin żywotności teoretycznej. Ale było warto — a raczej jak dotąd wyglądało na to, że było.
Caslet stanął obok niej. Podobnie jak pozostali starsi oficerowie Vaubona regularnie jadał z nią obiady i powoli rodził się między nimi wzajemny szacunek. Honor pamiętała Thomasa Theismana z czasów, gdy był dowódcą niszczyciela — teraz miał stopień admiralski. Przyznawała, że i jego, i Casleta, podobnie jak pozostałych oficerów Vaubona, a nawet, co ją zaskoczyło, komisarza ludowego łączyło jedno — wszyscy byli dobrzy w tym, co robili, i wszyscy byli porządnymi ludźmi.
— Cztery ciężkie krążowniki to niełatwy przeciwnik, kapitan Harrington — zauważył cicho Caslet.
— Damy sobie radę — zapewniła go spokojnie. — Bardziej mnie martwi, czy pozostaną razem. Jeśli nie, będziemy mieli problem z dogonieniem samotnika.
Caslet zamilkł, nie bardzo mogąc wykrztusić słowo, bo to, co usłyszał, nie bardzo mieściło mu się w głowie — kapitan Q-shipa martwił się i to poważnie, żeby mu nie uciekł żaden z czterech ciężkich krążowników! To przechodziło ludzkie pojęcie. Wiedział co prawda, jak potężnym uzbrojeniem energetycznym dysponuje Wayfarer, ale miał dość okazji, by przekonać się, że jest on przerobionym statkiem cywilnym, i znał tego konsekwencje. Biorąc pod uwagę, ile miejsca zajmowały grasery, niewiele go pozostało na wyrzutnie rakiet, czyli okręt posiadał ich niewiele. A to znaczyło, że nawet lekki krążownik mógł go rozstrzelać, byleby zachowywał dystans i nie próbował pojedynku artyleryjskiego. Fakt — Harrington miała jeszcze dwanaście kutrów rakietowych, ale kutry stanowiły broń jednorazowego użytku i były nader wrażliwe na ogień. Niezależnie od obranego sposobu analizy Caslet nieodmiennie dochodził do wniosku, że pokonanie tych okrętów musi zakończyć się poważnym uszkodzeniem krążownika pomocniczego.
— Cóż, chwilowo trzymają się razem — zauważył, gdy odzyskał głos. — Jeśli więc tylko to panią martwi, to jak na razie nie widzę powodów do obaw.
— Wiadomość z Bazy! — oznajmił oficer łącznościowy i po dobrej minucie dodał: — Baza twierdzi, że to imperialny frachtowiec Sternenlicht. Mówi, że stracił dwa węzły z dziobowego pierścienia i ma poważnie rannych w wyniku ich wybuchu. Prosi o pomoc medyczną i speców od napędu.
— Truitt? — spytała Sherman.
— Sprawdzam w bazie danych — oficer taktyczny przyglądał się ekranowi komputera przez dłuższą chwilę, po czym wzruszył ramionami. — Nie mamy go w wykazie, ale spis statków andermańskich nigdy nie był kompletny. Kod transpondera by pasował.
— Rozumiem. — Sherman założyła nogę na nogę i spytała oficera łącznościowego: — Co poza tym podała Baza?
— Odtworzę, będzie najprościej — oświadczył i kilka sekund później z głośników popłynął czysty i spokojny głos samego Warnecke’a.
— Sternenlicht, tu Sidemore, odebraliśmy waszą informację i postaramy się pomóc. Obawiam się, że nie posiadamy możliwości naprawy węzłów napędu na miejscu, ale mam też i dobrą wiadomość. Na początku tygodnia pojawił się dywizjon silesiańskich krążowników na antypirackim patrolu i nadal jest w systemie. Prawdopodobnie w kwestii napędu niewiele będą w stanie pomóc, natomiast mają na pokładach chirurgów i wyszkolony personel medyczny, a poza tym mogą po odlocie zawiadomić kogo trzeba o waszych kłopotach. Przekazaliśmy im prośbę o pomoc, ale odbywają ćwiczenia w pasie asteroidów, więc trochę potrwa, nim do was dotrą. Utrzymujcie dotychczasowy kurs i prędkość, a oceniam, że spotkają się z wami za około pięć godzin i będą towarzyszyli w drodze na orbitę. Bez odbioru.