No bo niby dlaczego miałby mieć — przecież to oni byli myśliwymi polującymi na powolny, bezbronny frachtowiec. Wiedzieli o tym wszyscy na ich pokładach… albo raczej tak im się zdawało. Teraz kapitanowie wykrzykiwali gorączkowe rozkazy, obsady miotały się, a sternicy robili, co mogli, by choć ustawić się ekranem do przeciwnika. Jarmonowi nawet się to udało, co i tak nie zmieniło jego losu — rakiety starannie zaprogramowane przez Hughes miały dość paliwa nawet na skomplikowane manewry. Impulsowe głowice laserowe eksplodowały w tak niewielkich odległościach, że żadna osłona burtowa nie stanowiła przeszkody dla ich promieni. A nikt jeszcze nie zdołał zbudować ciężkiego krążownika, który przetrwałby taką lawinę ognia.
Osłupiały Warner Caslet gapił się na ekran taktyczny. Kątem oka widział potwierdzenie na ekranie wizualnym, ale nadal nie wierzył. Uwierzył dopiero, gdy oślepił go pierwszy błysk nuklearnego ognia oznaczający koniec pierwszego krążownika. Pozostałych dwóch nie dostrzegł, gdyż przy odległości zaledwie półtorej sekundy świetlnej nawet optyczne filtry hełmu nie były w stanie wystarczająco wytłumić blasku, by wzrok natychmiast wrócił do normy.
W głowie tłukła mu się tylko jedna myśl — skoro tak uzbrojony był zwykły Q-ship, to co będzie, kiedy Królewska Marynarka uzbroi w ten piekielny wynalazek (czym by on był) okręt liniowy?!
Blada jak trup Rayna Sherman przyglądała się bezradnie nadlatującym rakietom. Ponieważ za chwilę miała zażądać, by frachtowiec się poddał, czemu nieodmiennie towarzyszył strzał ostrzegawczy, kontrola ogniowa właśnie została uaktywniona. I dlatego choć załoga krążownika President Warnecke została zaskoczona dokładnie tak samo jak załogi pozostałych okrętów, komputery zauważyły zagrożenie i zareagowały, wystrzeliwując antyrakiety i ostrzeliwując inne rakiety z działek laserowych.
Obrona antyrakietowa okrętu była jednak zbyt słaba, i nawet mając stosowny czas na przygotowanie i wcześniejszą reakcję, Sherman nie zdołałaby uratować okrętu. Nawet superdreadnaught miałby poważne problemy, będąc celem siedemdziesięciu pięciu ciężkich rakiet, a President Warnecke był jedynie ciężkim krążownikiem. Dlatego większość pocisków dotarła do celu, a okrętem wstrząsnęła nie kończąca się seria trafień i wybuchów wtórnych. Promienie spolaryzowanego światła i wiązki Roentgena szerzyły w kadłubie śmierć, chaos i zniszczenie. Powietrze uchodziło ze zdehermetyzowanych przedziałów, alarmy wyły, ludzie ginęli, a dowodząca okrętem Sherman nie mogła nic zrobić.
Ekran okrętu zamigotał gwałtownie, gdy zniszczone zostały kolejno węzły alfa i beta. Połowa radarów i wszystkie czujniki grawitacyjne przestały istnieć, a sekcja łączności zmieniła się w pobojowisko. Oba ekrany burtowe — dwie trzecie uzbrojenia pokładowego — zniknęło. A ledwie działający ekran taktyczny pokazał sygnatury napędów tuzina kutrów rakietowych, które wyprysnęły nagle z obu burt „frachtowca”.
— Natychmiast nadać, że się poddajemy! — krzyknęła Sherman.
— Nie mogę! — wrzasnął spanikowany oficer łączności. — Na stanowisku głównym i zapasowym nie przeżył nikt!
Sherman poczuła, jak serce jej zamiera — „frachtowiec” właśnie kończył obrót, ustawiając się burtą do krążownika. Mógł być tylko jeden powód tego manewru, a ona nawet nie mogła się poddać. Chyba że…
— Wyłączyć ekran!
Oficer astrogacyjny utkwił w niej nierozumiejący wzrok, nim dotarło doń, że tak właśnie w ostateczności sygnalizuje się poddanie okrętu. Gorączkowo sięgnął do właściwego przycisku…
— Działa wycelowane! — oznajmiła spokojnie Hughes, ledwie Wayfarer zakończył obrót.
I otworzyła ogień.
Grasery, podobnie jak lasery, są bronią działającą z prędkością światła i dlatego Rayna Sherman nie miała nawet szansy zrozumieć przed śmiercią, że znalazła drogę ucieczki z obłędu, w który wciągnął ją Warnecke. Promienie niosące śmierć przybyły bowiem prędzej, niż dowiedziała się, że zostały wystrzelone.
— I to by było na tyle — oceniła cicho Honor, patrząc na ekran wizualny, na którym gasła czwarta i ostatnia miniaturowa supernowa.
ROZDZIAŁ XXX
— Transmisja z planety, skipper — zameldował Fred Cousins, przerywając Honor rozmowę z Cardonesem. — Ten sam głos co poprzednio, ale tym razem był też uprzejmy dołożyć obraz.
— Naprawdę? — Honor uśmiechnęła się z zimną satysfakcją. — Przełącz na ekran łączności fotela.
Na ekraniku pojawił się mężczyzna w nienagannym uniformie komodora Marynarki Konfederacji. Miał ciemne włosy, starannie przystrzyżoną brodę i z łatwością mógłby zostać wzięty za bankiera czy profesora, gdyby nie mundur. Pomimo brody Honor rozpoznała go natychmiast, choć dotąd widziała go tylko na zdjęciu.
— Mój Boże, kobieto! — jęknął, krzywiąc się dramatycznie. — Coś ty zrobiła?! Właśnie zabiłaś trzy tysiące ludzi z Marynarki Konfederacji.
— Nie — odparła lodowatym sopranem. — Właśnie przeprowadziłam eksterminację trzech tysięcy pasożytów.
Zwłoka w dotarciu wiadomości wynosiła nieco ponad cztery minuty, gdyż tyle dzieliło Wayfarera od planety, toteż sporo sobie poczekała na zmianę wyrazu jego twarzy, ale się opłaciło. Przerażenie i furię w jednej sekundzie zastąpiła pustka. Przez kilka sekund milczał, a gdy się odezwał, jego głos był całkowicie spokojny.
— Kim pani jest?
— Kapitan Honor Harrington z Royal Manticoran Navy, do usług. Zniszczyłam już cztery inne pańskie okręty w systemach Sharon’s Star i Schiller — nie była to do końca prawda, ale nie miało sensu komplikowanie sytuacji przedstawianiem Casleta. — Kończą się panu okręty, panie Warnecke, ale to w tej chwili jest bez znaczenia, prawda? Bo właśnie skończył się panu również i czas.
Ostatniemu zdaniu towarzyszył lodowaty uśmiech.
A potem usiadła wygodniej i poczekała na odpowiedź. Nawet nie drgnął — też usiadł wygodniej i odparł spokojnie:
— Może mi się i kończy, ale mogę też mieć go więcej, niż pani sądzi, kapitan Harrington. W końcu mam tu cały garnizon i populację planety; wygryzienie mnie stąd może być trudne i… kosztowne, nie sądzi pani? No, a poza tym zadałem sobie trud umieszczenia w rozmaitych miastach ładunków nuklearnych. Przykro byłoby, gdyby któryś przypadkiem eksplodował, nieprawdaż?
Honor przyglądała się mu z obrzydzeniem — spodziewała się czegoś podobnego, co nie znaczyło, że się jej to podobało. Warnecke wprawdzie mógł zmyślać, ale niekoniecznie, gdyż według niego wszechświat kończył się z chwilą jego śmierci. Poza tym nie miał nic do stracenia, bo doskonale wiedział, co zrobi z nim rząd Konfederacji, jeśli kiedykolwiek dostanie go w swoje ręce. Skoro miał zginąć, to dlaczego by nie zabrać ze sobą paruset tysięcy innych? Najprawdopodobniej sprawiłoby mu to przyjemność.
— Wyjaśnijmy sobie jedno, panie Warnecke — powiedziała cicho i dobitnie. — To ja kontroluję ten system i nic do niego nie wleci ani zeń nie wyleci bez mojej zgody. Wszystko, co jej nie uzyska, a spróbuje, zostanie zniszczone. Jestem pewna, że ma pan do dyspozycji wystarczająco dobre sensory, by móc sprawdzić, że to prawda. Mam też pełen batalion Royal Manticoran Marine Corps ze zbrojami i ciężką bronią wsparcia i za kilka godzin będę kontrolowała orbitę tej planety. To oznacza, że będę mogła ostrzelać dokładnie i precyzyjnie wszystko, co będę chciała. Pan ma cztery tysiące renegatów, świrów i zboczeńców, którzy jako wojskowi nie są warci ceny amunicji, od której zginą. I ma pan moje słowo, że pański sprzęt i ciężkie uzbrojenie jest przestarzałym śmieciem według standardów uzbrojenia moich wojsk. Co więcej, zawiadomiłam komodora Blohma z Imperialnej Marynarki i wkrótce pojawią się tu jego okręty i oddziały desantowe. Mówiąc krótko: możemy i odbierzemy panu tę planetę, a jeśli nie my, to Konfederacja na pewno — przerwała na moment, by rewelacje miały czas dokładniej dotrzeć do umysłu adresata, i dodała: — Możliwe, że rozmieścił pan ładunki, których wysadzeniem przed chwilą pan groził. Jeśli je pan zdetonuje, umrze pan. Jeśli wyślę wojsko, też pan umrze: albo w walce, albo na konfederackiej szubienicy. Nie robi mi to żadnej różnicy. Natomiast jeśli się pan podda wraz ze wszystkimi ludźmi, gwarantuję, że przekażę pana Imperium, nie Konfederacji. Z tego, co wiem, w tej chwili nie jest pan oskarżony o żadną zbrodnię przez Imperium Andermańskie. Komodor Blohm upoważnił mnie do przekazania panu, że nie zostanie pan stracony, choć pan na to zasługuje. Trafi pan do więzienia, czego prywatnie żałuję, ale gotowa jestem darować panu życie w zamian za pokojowe poddanie planety. Wybór należy do pana, a my porozmawiamy, kiedy znajdę się na orbicie Sidemore. Bez odbioru.