W następnej sekundzie na ekranie pojawił się Warnecke. Wyglądał na prawie tak spokojnego jak poprzednio, ale tylko prawie, i żałowała, że nie znajdują się na tyle blisko, by Nimitz mógł jej przekazać jego emocje. Zresztą nie była tak do końca przekonana, czy to rzeczywiście by coś pomogło — Warnecke był obłąkany, a emocje szaleńca mogły być najgroźniejszym przewodnikiem w tak delikatnej sytuacji.
— Jak powiedziałam, porozmawiamy, gdy będę na orbicie — zagaiła.
— Tak pani powiedziała. — Zwłoka w transmisji była ledwie zauważalna. — Ma pani niezwykle wszechstronny frachtowiec, kapitan Harrington, moje gratulacje. Ja natomiast mam swój guzik i zapewniam panią, że zdążę go nacisnąć, jeśli mnie pani zmusi. A wówczas śmierć tych wszystkich biedaków będzie wyłącznie pani winą.
— W ten sposób nie będziemy się bawić — oznajmiła stanowczo Honor. — Ma pan alternatywę i jeśli zdetonuje pan ładunki, to dlatego, że wybierze pan śmierć od nierozsądnie wspaniałomyślnej oferty, którą panu złożyłam.
— No, no! A myślałem, że to ja robię tu za czarny charakter! — uśmiechnął się Warnecke i uniósł dłoń, w której trzymał niewielki radionadajnik. — Naprawdę nic panią nie obchodzi to, że mogę z niego skorzystać? Mam niewiele do stracenia: słyszałem o andermańskich więzieniach i nie jestem wcale taki pewien, czy wolałbym żyć w jednym z nich zamiast…
Machnął dłonią, a w jego oczach zapłonęły mordercze błyski. Honor poczuła lodowaty dreszcz na plecach, ale nie dała tego po sobie poznać.
— A nie sądzi pan, że śmierć to stan raczej permanentny? — spytała spokojnie.
— Póki życia, poty nadziei, to ma pani na myśli? — roześmiał się Warnecke. — Intryguje mnie pani, kapitan Harrington. Naprawdę. Jest pani aż tak świętoszkowata, że woli pani, by zginęło kilkaset tysięcy ludzi, niż by jeden pirat i jego pomocnicy odlecieli wolno nieuzbrojonym statkiem remontowym?
— Tak? — Honor uniosła brew. — Zamierza pan tam stłoczyć cztery tysiące ludzi? To daleko nie zalecicie, zanim system podtrzymywania życia nie przestanie działać. Zrobi się raczej gęsta atmosfera na pokładzie.
— Cóż, czasem trzeba coś poświęcić — przyznał Warnecke. — Poza tym sądzę, że uprzejmość nakazuje zostawić pani jakieś żywe trofea, czyli jeńców. Miałem na myśli siebie i ze stu najbliższych współpracowników. Proszę się zastanowić. Jestem pewien, że moi ludzie zdobyli kilka waszych statków choćby dlatego, że jest ich w okolicy najwięcej, ale co panią, tak na dobrą sprawę, obchodzą wewnętrzne sprawy Konfederacji, jej rebelie i rewolucjoniści? Może pani uratować Sidemore, odbić system Marsh i zabrać tysiące więźniów, nie ryzykując ofiar. Całkiem spore osiągnięcie, prawda? A że wymknie się pani jeden nieuzbrojony statek remontowy, cóż, nikt nie jest doskonały.
— Pańska lojalność wobec własnych ludzi mnie przytłacza.
— Lojalność? — zaśmiał się Warnecke. — W stosunku do tych durniów?! Już dwa razy mnie zawiedli i ci, i ich latający wspólnicy. Kosztowali mnie mój naród i miejsce w historii, więc dlaczego miałbym być wobec nich lojalny?! Niech ich jasna cholera! Kapitan Harrington, może pani z nimi robić, co się pani żywnie podoba.
— A pan ucieknie i spróbuje znowu? Nie wydaje mi się, panie Warnecke.
— Trochę logiki, pani kapitan: to najlepszy układ, na jaki może pani liczyć. Śmierć albo chwała, zwycięstwo albo masakra, to są dylematy oficera marynarki, nieprawdaż? Dlaczego uważa pani, że moje są odmienne?
Honor przyglądała się mu, analizując możliwości. Głos i sposób mówienia miał takie kulturalne, miłe i rozsądne, że zaczęła rozumieć, w jaki sposób zdołał zrobić karierę polityczną. Nawet teraz miał sporo uroku i daru przekonywania. Stanowiły potężną broń, podobnie jak całkowity brak skrupułów i poczucia winny.
— Pan rzeczywiście sądzi, że puszczę go wolno? — spytała w końcu. — Tak po prostu?
— Dlaczego nie? Ktoś wybitny w historii Ziemi, niestety nie pamiętam kto, powiedział kiedyś coś takiego: „Jeśli zabije się jednego człowieka, jest się mordercą, jeśli milion — mężem stanu”. Może nie zacytowałem dosłownie, ale sens oddałem. Floty wojenne, królowie negocjowali wielokrotnie z takimi „mężami stanu”. Nic prostszego, jak zacząć negocjować ze mną, kapitan Harrington… a zresztą: coś pani pokażę, by udowodnić, że powinna pani traktować mnie poważnie. O, na przykład…
Uniósł nadajnik tak, by go było widać, i nacisnął jeden z oznaczonych cyframi przycisków.
— Właśnie! — oznajmił z satysfakcją i uśmiechnął się szeroko.
Honor usłyszała za plecami westchnienie i odwróciła głowę — Jennifer Hughes wpatrywała się przerażona w ekran monitora. Honor dała znak Cousinsowi obserwującemu ją cały czas i ten wyłączył dźwięk sekundę wcześniej niż Jennifer jęknęła.
— Jezu! Właśnie na powierzchni eksplodował ładunek nuklearny, ma’am! Pięćset kiloton… w samym środku miasta!
Honor pobladła, nad tą reakcją nie była w stanie zapanować, ale poza tym jej twarz pozostała bez zmian.
— Szacunkowa ocena liczby ofiar? — spytała twardo.
— Nie… nie mogę powiedzieć, ma’am — Jennifer była wyraźnie wstrząśnięta. — Na pewno dziesięć do piętnastu tysięcy, sądząc po wielkości miasta.
— Rozumiem — Honor odetchnęła głęboko, odwróciła się do kamery i dała znak Cousinsowi.
— Powiedziałem, że mogę detonować każdy ładunek osobno? — spytał Warnecke bez śladu uśmiechu. — Nie? Ot, skleroza! A pani sądziła, że to sytuacja typu „wszystko albo nic”. Cóż, mój błąd. Oczywiście nie wie pani, ile jest ładunków, więc nie wie pani też, ile takich mieścin mogę zdmuchnąć z powierzchni podczas negocjacji, zanim odpalę ten największy.
— Pomysłowe — przyznała Honor. — A jakież to negocjacje chodzą panu po głowie?
— Warunki są raczej proste: moi przyjaciele i ja wsiądziemy na pokład statku remontowego i odlecimy, a pani pozostanie na orbicie, dopóki nie dotrzemy do granicy nadprzestrzeni. Potem może pani wysadzić desant i posprzątać śmieci, które zostawię na powierzchni.
— A skąd mam mieć pewność, że przed wejściem w nadprzestrzeń nie wyśle pan sygnału detonującego pozostałe ładunki?
— Niby dlaczego miałbym to zrobić? — spytał niewinnie. — Choć z drugiej strony jest to niezły pomysł… powiedzmy kara za pokrzyżowanie moich planów… byłaby to nie najgorsza zemsta, nie sądzi pani?
— Nie sądzę i nie zamierzam dać panu ku temu okazji — oznajmiła rzeczowo. — Jeżeli… powtarzam: jeżeli pozwolę panu odlecieć, to pod warunkiem, że nie będzie pan miał żadnej szansy odpalić tych ładunków.
— A gdy tylko uzyska pani pewność, że nie mogę tego zrobić, zniszczy pani statek i mnie. Spodziewałem się po pani czegoś rozsądniejszego. Muszę mieć do dyspozycji mój miecz Damoklesa, zanim nie znajdę się poza pani zasięgiem, bo tylko to gwarantuje mi przeżycie!
— Moment — Honor potarła skronie. — Ze swego punktu widzenia każde z nas ma rację. Co prawda nie mam ochoty puścić pana wolno, ale… nie musimy w tej chwili robić niczego, co nie dałoby się cofnąć. Pan nie odleci bez mojej zgody, a ja nie wysadzę Marines bez pańskiej wiedzy, więc mamy sytuację patową. Muszę się zastanowić, jak z tego wybrnąć, być może wymyślę rozwiązanie, które okaże się do przyjęcia dla obu stron.
— Tak szybko pani ustępuje? — Warnecke przyjrzał się jej podejrzliwie. — Coś mi się tu nie zgadza. Nie próbuje pani czasem być za sprytna?
— Nie powiedziałam, że pana puszczę — przypomniała mu Honor. — Powiedziałam jedynie, że nie ma powodu do nieprzemyślanych działań. Chwilowo żadne z nas nie może zrobić tego, co by chciało, więc zostawmy sprawę, tak jak jest, a ja zastanowię się nad możliwym rozwiązaniem. Co pan na to, Warnecke?