Выбрать главу

Lebiediew, Keller, Gania, Pticyn i wiele innych osób naszej opowieści żyją jak dawniej, mało się zmienili i prawie nic ciekawego nie mamy o nich do powiedzenia. Hipolit umarł w okropnej męce duchowej i nieco wcześniej, niż się spodziewał : w dwa tygodnie po śmierci Nastasji Filipowny. Kola był głęboko wstrząśnięty wszystkim, co zaszło; ostatecznie zbliżył się z matką. Nina Aleksandrowna martwi się'o niego, że jest nad wiek poważny; może wyrośnie z niego porządny człowiek. Po części dzięki jego zabiegom ułożyły się dalsze losy księcia;

Kola już dawno wyróżnił spośród tych wszystkich, których-ostatnio poznał, Eugeniusza Pawłowicza Radomskiego; pierwszy poszedł do niego i opowiedział mu wszystkie, jakie znał, szczegóły tragicznego zdarzenia i o obecnej sytuacji księcia. Nie omylił się: Eugeniusz Pawłowicz jak najserdeczniej zajął się losem biednego "idioty" i postarał się wysłać znowu księcia do szwajcarskiego sanatorium Schneidera. Sam Eugeniusz Pawłowicz, który wyjechał za granicę, mając zamiar czas dłuższy spędzić w Europie i otwarcie nazywając siebie "człowiekiem najzupełniej zbytecznym w Rosji" — dosyć często, przynajmniej kilka razy na rok, odwiedza swojego chorego przyjaciela w Szwajcarii; ale Schneider coraz bardziej chmurzy się i kiwa głową; napomyka o zupełnym rozprzężeniu władz umysłowych; nie mówi jeszcze w sposób zdecydowany o nieuleczal-ności; ale pozwala sobie na najsmutniejsze aluzje. Eugeniusz Pawłowicz ogromnie się tym przejmuje, dowiódł, że ma serce naprawdę czułe, bo odbierając listy od Koli, czasem nawet odpowiada na nie. Poza tym wyszła na jaw jeszcze jedna dosyć oryginalna cecha jego charakteru, a ponieważ jest to cecha niewątpliwie dodatnia, czym prędzej powiemy o niej słów kilka: po każdej bytności w zakładzie Schneidera Eugeniusz Pawłowicz wysyła list nie tylko do Koli, ale jeszcze do pewnej osoby w Petersburgu, drobiazgowo i sympatycznie opisując stan zdrowia księcia w danej chwili. Prócz najbardziej pełnego szacunku oddania w listach tych zaczynają od pewnego czasu (i to coraz częściej) pojawiać się pewne szczere wynurzenia, dotyczące poglądów, pojęć i uczuć — słowem, zaczyna przebijać coś podobnego do przyjaźni, i to do serdecznej przyjaźni. Osobą tą, będącą w korespondencji (niezbyt co prawda ożywionej) z Eugeniuszem Pawłowiczem, osobą, która przyciągnęła do siebie tak zaszczytną jego uwagę i zyskała sobie jego szacunek, jest Wiera Lebiediew. Mimo najszczerszych chęci nie udało nam się dokładnie ustalić, w jaki sposób mógł się zawiązać podobny stosunek; początek dała mu niewątpliwie ta cała historia z księciem, z powodu której Wiera Lebiediew była tak strasznie przybita, że nawet zachorowała; w jakich jednak okolicznościach powstała ich znajomość i przyjaźń — tego nie wiemy. Wspomnieliśmy zaś o tych listach głównie z tej racji, że niektóre z nich zawierały wiadomości o rodzinie Jepanczynów, a przede wszystkim o Agłai Iwanownie Jepanczyn. W jednym dosyć chaotycznym liście z Paryża pisał o niej Eugeniusz Pawłowicz, że po krótkim i niezwykłym zainteresowaniu się osobą pewnego polskiego emigranta, hrabiego, wzięła z nim nagle ślub wbrew woli rodziców, którzy jeśli w końcu wyrazili zgodę, to tylko dlatego, żeby uniknąć jakiegoś nadzwyczajnego skandalu. Następnie prawie po półrocznym milczeniu Eugeniusz Pawłowicz zawiadomił swoją korespondentkę, znowu pisząc długi i szczegółowy list, że podczas ostatniej swojej bytności u profesora Schneidera w Szwajcarii spotkał się u niego z całą rodziną Jepanczynów (prócz oczywiście Iwana Fiodorowicza, który ze względu na różne interesy pozostał w Petersburgu) i księciem Sz. Spotkanie było dosyć dziwne; wszyscy powitali Eugeniusza Pawłowicza niemal z entuzjazmem; Adelajda i Aleksandra uważały nawet nie wiadomo dlaczego za obowiązek podziękować mu za "tak anielską opiekę nad tym biednym księciem". Lizawieta Prokofiewna, ujrzawszy księcia chorego, w stanie godnym pożałowania, rozpłakała się na głos. Najwidoczniej wszystko mu już wybaczono. Książę Sz. wypowiedział przy tym kilka trafnych i mądrych uwag. Eugeniusz Pawłowicz odniósł wrażenie, iż on i Adelajda niezupełnie się jeszcze zharmonizowali; można było jednak przewidzieć, że w przyszłości Adelajda, tak skłonna zawsze do uniesień, najzupełniej dobrowolnie i z głębi serca podda się rozumowi i doświadczeniu księcia Sz. Poza tym nauka, którą życie dało jej rodzinie, a zwłaszcza ostatnia historia z Agiają i hrabią emigrantem, nadzwyczaj silnie na nią oddziałała. Wszystko, czego się rodzina obawiała, powierzając Agłaję hrabiemu, sprawdziło się już w ciągu kilku miesięcy, z dodatkiem takich niespodzianek, o których nikt by nawet nie pomyślał. Okalało się, że ten hrabia wcale nie jest hrabią, a jeżeli nawet jest emigrantem, to z jakąś ciemną i dwuznaczną przeszłością. Ujął Agłaję niesłychaną niby szlachetnością swoje) duszy, udręczonej cierpieniami po utracie ojczyzny, i tak oczarował Agłaję, że jeszcze przed zamążpójściem zapisała się do jakiegoś zagranicznego komitetu mającego na celu odbudowę niepodległej Polski, a ponadto dostała się pod wpływ jakiegoś znakomitego księdza katolickiego, który zawładnął jej umysłem i uczynił z niej szaloną fanatyczkę. Olbrzymi majątek hrabiego, o którym on sam opowiadał Lizawiecie Prokofiewnie i księciu Sz. w sposób najbardziej wiarygodny, okazał się fikcją.

Nie dość na tym, w jakieś pół roku po ślubie hrabia i jego przyjaciel, ów znakomity kaznodzieja, zdołali całkiem poróżnić Agłaję z rodziną, tak że Agłaja od kilku miesięcy nie dawała o sobie nawet znaku życia... Słowem, dużo by można było opowiedzieć, jednak Lizawieta Prokofiewna, jej córki, a nawet książę Sz. tak byli już przybici tym całym "terrorem", że nawet lękali się wspominać o innych rzeczach w rozmowie z Eugeniuszem Pawłowiczem, aczkolwiek uświadamiali sobie, że on i tak zna dobrze dzieje ostatnich uniesień Agłai Iwanowny. Biedna Lizawieta Prokofiewna miała już wielką ochotę wrócić do Rosji i, wedle słów Eugeniusza Pawłowicza, nader zgryźliwie i stronniczo krytykowała przy nim wszystko, co zagraniczne : "Chleba nigdzie jak należy upiec nie potrafią, w zimie marzną jak myszy w piwnicy — mówiła — przynajmniej tu, nad tym biedakiem, wypłakałam się po rosyjsku" — dodała, ze wzruszeniem wskazując księcia, który wcale jej nie poznał. "Dosyć już tej ciągłej uczuciowości, trzeba wreszcie zacząć kierować się rozsądkiem. Wszystko to razem wzięte, ta cała zagranica, ta cała wasza Europa, to tylko fantazja, nic więcej; i my wszyscy za granicą — to tylko fantazja... niech pan zapamięta moje słowa, sam się pan przekona!" — zakończyła niemal gniewnie, żegnając się z Eugeniuszem Pawłowiczem.