Выбрать главу

– Nie mogę zakazać wam odwiedzin u brata Arnalda – rzekł zrezygnowany przeor. – Sęk jeno w tym, iż to wielebny brat egzorcysta sam musi zdecydować, czy chce z wami rozmawiać. Brat Arnald odbywa szczególną… pokutę. I rozmowa z nim nie jest tak prosta, jak wam się wydaje. Jeśli wyrazi zgodę, nie będę miał nic przeciwko temu.

– A dlaczegóż miałby nam odmówić? Albo to wyglądamy na Saracenów czy łotrów z gościńca, niegodnych jego wzroku? Jesteśmy pobożnymi chrześcijanami, wartymi wsparcia w potrzebie.

– Bracie furtianie – rzekł przeor – idźcie do brata Arnalda i zapowiedzcie, że chcą z nim rozmawiać brat Bernard Audry, diakon z katedry Świętego Nazaira w Carcassonne, oraz…

– …François Villon, bakałarz Uniwersytetu Paryskiego – dokończył składnie poeta, nie dodając oczywiście żadnego ze swoich oficjalnych przydomków, nadanych przez kamratów z łotrowskiego fachu, ani nie wspominając o tym, iż rzemiosło, którym trudnił się od lat, miało niewiele wspólnego z pobożnym żywotem.

– Bracie furtianie. Zapowiedz naszych gości.

Zakonnik skłonił się i odszedł w stronę kapitularza przylegającego do kościoła. Słońce schowało się prawie za góry, klasztor począł pogrążać się w ciemności. Villon zatopił wzrok w odległej linii postrzępionych szczytów. Otulił się mocniej robe, gdyż od murów opactwa wiało chłodem.

Brat furtian wrócił szybciej, niż się go spodziewano. Szedł wolno, ze zwieszoną głową. Gdy podniósł wzrok, spojrzał wprost na łotra.

– Brat Arnald Czcigodny zgodził się na krótką rozmowę.

Diakon wstał, obciągnął sutannę. Już chciał ruszyć w stronę kościoła, ale mnich powstrzymał go gestem dłoni.

– Brat Arnald chce mówić tylko z osobą, która zwie się François Villon! – warknął ze złością.

– Jak to?

– Czyżbyście się, bracie, przesłyszeli?

– Za grzechy moje, przyjmuję! – Bernard opuścił głowę. – Idźcie, panie Villon.

Poeta ruszył za furtianem. Zrazu myślał, że skierują się do dormitorium albo do rozmównicy, jednak benedyktyn poprowadził go przez krużganki do kościoła. Otworzył kluczem boczne drzwi i wprowadził gościa do chóru. W świątyni panował mrok. Ogromne sklepienie ukryte było w ciemności, gigantyczne kolumny strzelały w mrok, łącząc się z niewidocznymi żebrami. Przez witraże w zachodniej rozecie wpadały czerwone promienie słońca, kładąc błękitne, czerwone i zielonkawe blaski na szeregu kaplic w ramionach transeptu. To było jedyne światło w kościele. Wskazywało jednak bezbłędnie drogę, ku której zmierzali. Furtian otworzył kluczem kratę do tej z kaplic, na której ścianach wiły się węże i bazyliszki, a na kamiennym epitafium śmierć przybrana we wspaniałą pełną norymberską zbroję płytową zapraszała w tany opata albo prepozyta klasztoru.

– Nie dziwujcie się niczemu – wychrypiał benedyktyn. – Brat Arnald nie mieszka w dormitorium między mnichami. Przed laty skazał się na samotność i poświęca czas jedynie modlitwom oraz wsparciu dla ubogich.

Skierowali się do rogu kaplicy. Tutaj, wciśnięte pomiędzy ścienny relief wyobrażający Matkę Boską wśród kościotrupów dzieci i nagrobek jakiegoś bogatego rycerza w kolczudze – zapewne fundatora lub dobroczyńcę kościoła – znajdowały się kamienne schodki opadające do katakumb. Furtian wyciągnął z uchwytu pochodnię, skrzesał ognia i poprowadził Villona przez mrok podziemi. Zeszli w dół, skręcili w prawo i ruszyli korytarzem biegnącym przez ossuarium, gdzie blask pochodni odbijał się w kałużach i wilgotnych, pokrytych saletrą ścianach, a wśród kości i żółtawych czaszek przemykały szczury. Brat furtian odemknął kolejną kratę – przeżartą rdzą i wypaczoną, a potem wprowadził Villona do niewielkiego okrągłego pomieszczenia. Na poszczerbionych kolumnach widniały stare wzory i ornamenty, na ścianach zachowały się resztki zniszczonych łacińskich napisów. Na jednej ze stel ocalały szczątki liter: Narbo Martius III, po czym było można poznać, iż znaleźli się w najstarszej części, pamiętającej jeszcze czasy wiecznego cesarstwa rzymskiego.

– Czy jesteś gotowy na spotkanie z bratem Arnaldem? – spytał furtian. – Czy oczyściłeś swoją duszę na przyjęcie jego głosu?

Villon zamarł. Nigdzie nie widział żadnego zakonnika. Było tu chłodno, ale nie wilgotno, światło zachodzącego słońca przenikało przez wąską szczelinę w ścianie. Czerwonawy snop padał na kamienną cembrowinę studni, koło, wiadro i łańcuch pośrodku pomieszczenia.

– Nie widzę tu brata Arnalda.

– Ślepy jesteś i głuchy, bracie – wycharczał furtian. – Otwórz swoje serce, a zobaczysz. I nie trwóż się, albowiem wiara winna być twą tarczą. Tu, pod nami, jest cela brata Arnalda.

Furtian podprowadził go ku cembrowinie. Villon myślał, że zobaczy tam studnię bez dna, tymczasem dostrzegł szczelinę, w której nie zmieściłby się człowiek, wiodącą w dół ku tajemnej czeluści. Na końcu kanału pełgał ciepły, żółtawy blask płomienia świecy, a może pochodni. Wszystko wskazywało na to, że głęboko poniżej miejsca, w którym przebywali, znajdowało się zamknięte pomieszczenie, a w nim…

– Brat Arnald nie może opuścić celi, gdyż nie ma ona wyjścia. Jedynie przez ten otwór otrzymuje słowa pociechy i strawę.

Villon nie spodziewał się czegoś takiego. Coś tak strasznego widział po raz pierwszy w życiu. Patrzył w dół, a usta otwierały mu się z przerażenia. Zobaczył, że niżej, na końcu kanału, słaby blask światła przygasł, jak gdyby ktoś tam przebywający usłyszał ich rozmowę i zbliżył się do otworu.

– Pisz, bracie, co chciałbyś wiedzieć. – Furtian wcisnął Villonowi w dłoń woskową tabliczkę i rylec. – A potem odczytaj w pokorze odpowiedzi brata Arnalda.

Villon poczuł, że oblewa się potem. Zebrał się w sobie i chwycił za rysik.

Czcigodny bracie. Potrzeba nam pomocy i wsparcia.

W mieście pojawiają się kalekie dzieci. Wieszczą nadejście Bestii, które poprzedzi siedem nieszczęść. Czy Bestia to demon? Jeśli tak, to kto stoi za jej przyzwaniem?

Pomóżcie!

Furtian włożył tabliczkę do wiadra i z łoskotem opuścił je w głąb tajemnej czeluści. Nie czekali długo. Wkrótce łańcuch napiął się dwukrotnie, jak gdyby brat Arnald dawał znak, że można już wciągać wiadro. Benedyktyn naparł na kołowrót i jakiś czas potem ceber znalazł się na górze. Leżała w nim ta sama woskowa tablica, teraz pokryta niewyraźnymi napisami.

Villon zadrżał, gdy wziął ją w ręce. Pismo brata Arnalda było trzęsące się, rozmazane.

I rzekł Jezus: Poznaj to, co jest przed twoim obliczem, a to, co ukryte przed tobą, wyjawi się tobie. Nie ma bowiem niczego ukrytego, co nie zostanie odkryte.

Ile lat mógł spędzić w tak strasznym odosobnieniu brat Arnald? Zdawał się być równie stary jak ten klasztor. Villonowi drżały ręce, gdy odpisywał na tabliczce:

Bracie Arnoldzie!

Cóż tedy jest przed moim obliczem, czego nie spostrzegam?

Łańcuch zagrzechotał znowu, gdy posyłał swe zapytanie do otchłani. Na odpowiedź nie czekał zbyt długo. Na tabliczce było nagryzmolone tylko kilka słów.

Idź jutro do Drzewa Umarłych, gdy tylko wybije hora prima.

Sola beatitudo.

Gdy Villon przeczytał te słowa, furtian odebrał mu tabliczkę.

– Na dziś starczy – rzekł. – Brat Arnald daje znać, że nie życzy sobie więcej rozmowy. Chodźmy!

Villon spojrzał w dół. Żółtawa poświata na końcu szczeliny rozbłysła mocniej, jak gdyby mnich odszedł od studzienki i przestał zasłaniać kaganek lub świeczkę. Furtian wskazał powrotną drogę. Ruszyli poprzez mrok.