Выбрать главу

Villon nie mógł stracić go z oczu. Poderwał się na nogi i ruszył za Doskonałym, ścigany zdziwionymi spojrzeniami. Potrącił kogoś, nastąpił na nogę jednemu z wyznawców. Wiedział, że w ten sposób łatwo ściągnie na siebie podejrzenia, ale nie mógł zaryzykować, że garbus zniknie mu z oczu. Wypadł przez portal kaplicy i zatrzymał się zdyszany. Las tonął w wilgotnych mgłach, a po garbusie nie pozostał nawet ślad…

Villon wytężył wzrok, starając się przebić przez opary. Dostrzegł go! Daleko, w wykrocie, zauważył poruszającego się pokracznie kalekę. Łotr nie czekał. Puścił się pędem – od drzewa do drzewa, od krzaka do krzaka. Ukrywał się, gdy miał wrażenie, że tamten zaraz się odwróci, nadrabiał zaś biegiem, gdy tamten wtulał głowę w koślawe ramiona i pędził przez las. Villon był już pewien, że garbus nie może mu uciec.

* * *

– Isabelle, Margot! Co wam się stało?

Dzieci odwróciły się ku ojcu, a wówczas Alloise zadrżał. Jego córki miały wyłupione oczy. Z czarnych dziur kapała krew…

– O Boże! Dzieci! Moje dzieci! – zaszlochał Alloise.

– Bestia jest już blisko – rzekła Isabelle martwym głosem. Wskazała na zachód ręką pozbawioną palców.

Jej siostra zacharczała. Pluła krwią. A potem odchyliła łachmany, ukazując ojcu przecięty brzuch, z którego wypływały trzewia.

– Wydarzą się jeszcze trzy nieszczęścia. Zapowiadają one nadejście Bestii, która zniszczy miasto.

Alloise rzucił się w stronę dzieci. Chciał chwycić Isabelle za rękę, ale… nie poczuł pod palcami nic. Ręka przeszła przez jej ciało jak przez dym.

Widmo jego córki odwróciło się… Teraz była o wiele straszniejsza. Otwarła zakrwawione usta pełne ostrych ząbków, a potem zbladła, rozmyła się i z wyciem uleciała gdzieś w górę…

Kupiec pozostał sam w wąskiej uliczce. Rzucił się pędem w stronę domu. Jak burza wpadł do bramy i wyskoczył na błotniste, cuchnące podwórze.

Jego córki bawiły się wśród zgrai innych dzieciaków z sąsiedztwa. A mówiąc ściślej, uciekały ze śmiechem przed Vincentem, który gonił je, trzymając za ogon zdechłego szczura.

– Margot! Isabelle!

Posłusznie podbiegły do ojca. Były całe i zdrowe. Kupiec chwycił je w ramiona i zaszlochał.

– Co tobie, panie ojcze? – zapytała starsza i bardziej rezolutna Isabelle.

– Co z nami będzie? – wydyszał kupiec. – Co będzie z nami wszystkimi?!

– Nic wam się nie stanie… Pomodlimy się z siostrą za wasze zdrowie… Razem z Matką Boską. Tak, ojcze. Wszystko będzie dobrze – wyszeptała Isabelle.

Niestety, Alloise nie dosłyszał tych słów.

* * *

Villon dopadł garbusa przy trzecim przęśle mostu łączącego Dolne Miasto z górną częścią Carcassonne. Przecisnął się przez tłum proszalnych dziadów i żebraków, w ostatniej chwili uskoczył przed wozami wiozącymi na targ śledzie i beczki z winem. Odpędził dwa bezpańskie psy, które miały nieodpartą pokusę dobrać się do jego porwanej jopuli, i przemknął obok poborców myta, zajętych sprzeczką ze starym Żydem niosącym na handel wiklinowy kosz napełniony czosnkiem i cebulą.

Garbus stał przy kamiennym krzyżu na trzecim z dwunastu mostowych łuków, plecami do Villona i gwaru ulicy. Poeta zbliżał się do niego, trzymając pod płaszczem wydobytą z pochwy cinquedeę. Gdy miał jeszcze dwa kroki, garbus odwrócił się. Rozejrzał się przerażony, ale nie bardzo miał dokąd uciec. Chyba że skoczyłby w odmęty wezbranej jesiennymi deszczami Aude…

Villon chwycił go za ramię i pchnął na krzyż. Garbus jęknął, targnął się w uścisku, jednak łotr powstrzymał go bez trudu, zasłonił od ludzi, a potem przyłożył mu ostrze do gardła.

– Dlaczego chcesz sprowadzić Bestię do miasta?!

– Nie ja! – wychrypiał garbus. – Nie ja. To nie ja zrobiłem.

– Ty i twoja sekta walczycie z Kościołem. Z powodu Bestii ludzie odwracają się od klechów i zasilają wasze szeregi. Zamiast chodzić do spowiedzi, przyjmują wasze consolamentum! Tylko wy czerpiecie zyski z nieszczęść.

– To nie ja sprowadziłem tu Bestię… Błagam, wysłuchaj mnie!

– Jeśli nie ty, to kto?

– Powiedz inkwizytorowi, że proboszcz Walther z parafii Świętego Nazaira… On znał tajemnicę. On wiedział, że to nastąpi. U niego szukajcie śladów…

– Po pierwsze: skąd wiesz o tajemnicy proboszcza? A po drugie: nie jestem sługusem inkwizytora. Mam tylko układ z księdzem diakonem. W zamian za pomoc w sprawie Bestii pozwolił mi zostać w mieście, aby odszukać pewną osobę, z którą ciebie widywano. I z tą właśnie dzierlatką wiąże się moje kolejne pytanie. Najważniejsze pytanie. Gdzie jest Marion? Jaki ma związek z twoją sektą i Bestią?

– Ma… Marion?

– Tak. Marion, ladacznica z zamtuza Augota, która odeszła ponad dwa tygodnie temu. Nikt jej nie widział, nikt o niej nie słyszał, ale podobnież widywano ją razem z tobą. Posłuchaj – wydyszał Villon wprost w twarz garbusowi – furda mi Bestia, inkwizycja i całe to zawszone, śmierdzące miasto. Ja chcę odnaleźć Marion. Muszę ją widzieć.

– Nie pytaj o nią…

– Dlaczego?

– Marion odeszła. Nie ma jej już. Nie ma kobiety, którą znałeś…

– Zginęła? Zabiłeś ją, szelmo! – Villon zacisnął palce na gardle garbusa.

– Straciła samą siebie. Oddała…

Villon spojrzał prosto w oczy garbusa. Doskonały nie patrzył na niego. Wpatrywał się w coś ponad jego ramieniem.

Nagle poeta usłyszał świst. Natychmiast puścił garbusa, opadł na kolana wiedziony nieomylnym złodziejskim instynktem!

I tylko dzięki temu ostrze miecza, które miało pozbawić go głowy, przecięło powietrze, skrzesało iskrę i wyszczerbiło się na kamiennym krzyżu.

Villon błyskawicznie przetoczył się na bok, zerwał, a w jego rękach błysnęły cinquedea i wydobyty zza cholewy buta sztylet.

Stali przed nim we trzech.

Z prawej wysoki mąż z podgolonym na rycerską modłę siwym łbem, z blizną przecinającą skroń, lewą brew i policzek, w szarym płaszczu, spod którego wystawał rąbek karmazynowej robe. W ręku trzymał obnażony kord. Z lewej ten, który chciał przed chwilą zabić Villona – młody, długowłosy, w białej jace narzuconej na skórznię sznurowaną z boków rzemieniami. W dłoni dzierżył wyszczerbiony miecz. Z tyłu popatrywał trzeci – w czepcu i skórzanym kaftanie. Z okrutnym żelaznym morgensternem.

Rycerz, giermek i pachołek. Villon widział ich w zrujnowanej kaplicy przy Drzewie Umarłych. Byli katarami…

– Miałeś szczęście, że zdążyliśmy, Dobry bracie – odezwał się siwowłosy. – Ten łajdak przyczepił się do ciebie jak rzep do psiego chwostu. Lazł za wami od samej kaplicy.

– To szpieg inkwizycji – mruknął młody. – Sługa Babilonu, który święty Jan nazwał matką cudzołóstwa i plugastwa.

– Zarąbmy go! – rzucił niecierpliwie rycerz. – No już.

– Nie – powiedział garbus. – Puśćcie go wolno, kiedy odejdę.

– Oszalałeś, bracie?!

– Rzekłem.

Rycerz pokiwał głową.

Garbus odstąpił i ruszył przez most, kołysząc się pokracznie. Villon chciał rzucić się za nim, ale siwowłosy zagrodził mu drogę.

– Dokąd, psi synu?! Jeszcze nie skończyliśmy.

– Zali naprawdę chcecie go puścić, bracie Murdoch?

Poeta rozejrzał się. Nie wiadomo dlaczego, ale most był pusty. Wokół straganów, kramów i bud nie widział żywej duszy. Jesienny wiatr podrywał z ziemi pył i kurz, łopotał płóciennymi pałubami.