Выбрать главу

Gdy już oficjalnie zostanę „synem pułkownika", prawdopodobnie będę znał wszystkie posunięcia naszych oddziałów, będę wiedział wszystko o sekretnych misjach, o których nawet nie pisze się w gazetach. Jestem pewien, że zataja się przed nami wiele naprawdę interesujących rzeczy: masakry, akty przemocy itd. Trzej „W" z mojej sypialni doprowadzają mnie do rozpaczy. Wystarczyło, że wstąpiłem w szeregi bogatej rodziny, a już biedacy zaczynają działać mi na nerwy.

Dwunasta, trzynasta, siedemnasta. Żegnam się z opiekunami, siadam i wyczekuję dziewiętnastej w moim ślicznym niedzielnym smokingu, który zaczyna już lekko puszczać w szwach. Pojawia się Wania, przygląda mi się ze złością i rzuca:

– Ten twój pułkownik to z całą pewnością jakiś pedofil!

– Mówisz tak, bo jesteś zazdrosny. Nie wiesz nawet, jak smakuje dobre, czekoladowe ciastko.

– Jesteś zwykłym zdrajcą!

Wiem, że Wania liczył, że będę go chronił i mu pomagał, ale nie mogę przecież siedzieć tu bez przerwy i być do jego dyspozycji. Uspokajam się.

– Zobaczysz, któregoś dnia i tobie się poszczęści, a wtedy zachowasz się dokładnie tak jak ja.

Mój nowy tatuś ma przyjść po mnie o dziewiętnastej. O dziewiętnastej trzydzieści będę już z całą pewnością w domu, z rodziną, jedząc czekoladowe ciastka, prawdziwe ciastka na maśle i z prawdziwą czekoladą.

Osiemnasta trzydzieści. Jeszcze tylko pół godziny i skończę raz na zawsze z tym sierocińcem. Będę miał rodzinę i miłość.

Osiemnasta czterdzieści pięć. Wasyl staje przede mną z dziwną miną. Chce, żebym poszedł z nim do pomieszczenia z prysznicami. Zgromadziło się tam sporo osób, wyglądają na poruszonych. Wszystkie twarze zwrócone są w stronę sufitu, a tam dostrzegam powieszonego Władimira z karteczką na szyi: „Ukrywał papierosy, żeby nie płacić podatku". Niełatwo było wciągnąć tak wysoko mojego tłustego kolegę. Jest cały siny, wyciąga język w groteskowy sposób, a to sprawia, że ta scena jest jeszcze bardziej przerażająca.

– To Piotr… to Piotr… go zabił! – mówi z trudem Wania.

Wasyl milczy, ale jego spojrzenie jest twarde jak skała.

Podchodzi do mnie, kładzie mi rękę na ramieniu i prowadzi do swojej kryjówki, której nigdy wcześniej nie widziałem. Z kawałka płótna odwija długi i błyszczący przedmiot. To nóż.

Przyglądam mu się. Nie znalazł go, ani nie kupił. Sam go zrobił. Wykuł go w tajemnicy w warsztacie po zajęciach. Wygląda jak prawdziwy sztylet wojenny.

– Jesteś z nas wszystkich najsilniejszy. Musisz pomścić Władimira.

Ogarnia mnie przerażenie. Myślę o moim nowym tacie, pułkowniku wojsk lotniczych. Któregoś dnia pozwoli mi wejść na pokład swojego samolotu. Któregoś dnia nauczy mnie latać… Widzę też Władimira, opychającego się cały czas, dłubiącego w nosie, paskudne prosię. Widzę, jak je, śliniąc się i bekając głośno. Władimir.

– Przykro mi – mówię do Wasyla. – Poszukaj sobie kogoś innego. Moi nowi rodzice przyjdą po mnie za pół godziny. Już mnie nie interesują tutejsze awantury.

Odwracam się, gdy nagle słyszę za sobą czyjś głos.

– Ależ to Igor… Igor, który też nie zapłacił podatku.

Piotr.

– Ależ się wystroiłeś, kolego. Prawdziwy burżujski dzieciak. Przepiękny smoking, byłyby z niego świetne szmatki do kurzu.

Wasyl próbuje niepostrzeżenie wsunąć mi do ręki sztylet. Nie chwytam go.

– Nie można umknąć przed własnym przeznaczeniem – szepcze mi cicho do ucha.

– Więc jak, Igor, bijemy się czy pozwalasz nam spokojnie dorobić trochę frędzli do twojej marynarki? Będzie zdecydowanie modniejsza.

Chłopaki z bandy Piotra zwijają się ze śmiechu.

Nie odpowiadać na prowokacje. Wytrzymać jeszcze dwadzieścia minut. Zaledwie dwadzieścia minut. Przy odrobinie szczęścia może mój przyszły tato pojawi się przed czasem.

Próbuję uciec, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa. „Carewicz" i jego świta zbliżają się. Jeszcze mam wybór. Siedzieć cicho albo wykazać się odwagą.

Dzieci z innych sypialni otaczają nas kręgiem, zajmują najlepsze miejsca do oglądania spektaklu.

– No i jak tam, Igor. Masz pietra?

Trzęsą mi się ręce. Nie mogę teraz wszystkiego zaprzepaścić.

Piotr oblizuje ostrze swojego noża sprężynowego. Sztylet Wasyla cały czas znajduje się w zasięgu mojej ręki.

– Tym razem nie wystarczy blef – szepcze mój eksprzyjaciel. – Nie masz wyboru, musisz wyłożyć karty na stół.

Wiem dokładnie, czego nie powinienem robić. Nie mogę dotknąć sztyletu. Myślę o czekoladowych ciastkach, o lataniu samolotem, o medalach pułkownika. Wytrzymać. Jeszcze tylko kilka minut. Opanować nerwy. Opanować umysł. Gdy tylko znajdę się w przytulnym domu pułkownika, wszystko to stanie się tylko jeszcze jednym nieprzyjemnym wspomnieniem.

– Patrzcie, jak trzęsie portkami! Igor to tchórz! Chodź, poprawię ci nieco buźkę!

Być może straciłem kontrolę nad moimi członkami, ale usta wciąż są mi wierne.

– Nie chcę się bić – artykułuję z trudem.

Tak, tak, jestem tchórzem. Chcę nowych rodziców. Wystarczy, że wybiegnę na korytarz, a znajdę się poza zasięgiem noża sprężynowego. Uciekać. Uciekać. Jeszcze mam czas.

Wtem Wania wciska mi sztylet w dłoń, zmuszając mnie, bym go chwycił. Moje palce się poruszają. Nie, nie, nie, nie zamykajcie się na tej rękojeści, zabraniam wam. Wania zagina siłą moje palce.

Znów widzę twarz mamy. Czuję ból w żołądku. Moje oczy nabiegają krwią. Nic już nie widzę. Czuję tylko sztylet, który zagłębia się w miękkiej tkance, w brzuch Piotra, w miejsce, które mnie samego tak bardzo boli.

Piotr patrzy na mnie zaskoczony. Jak gdyby myślał: „Tego się nie spodziewałem. Chyba rzeczywiście nie jesteś aż takim tchórzem, jak myślałem".

Piotr uznaje tylko przemoc, szanuje więc siłę swoich przeciwników. Być może cały czas w gruncie rzeczy szukał kogoś, kto utrze mu nosa.

Czas zatrzymuje się. Na obliczu Wasyla pojawia się lekki uśmieszek, widoczny właściwie jedynie w kącikach ust. Po raz pierwszy czytam w jego spojrzeniu: „Jesteś niezły!".

Wokoło dzieci biją brawo. Nawet świta Piotra patrzy na mnie z uznaniem. Chyba rzeczywiście nie spodziewali się, że to ja będę górą. Wiem już, że nie muszę się ich więcej obawiać. Przeskoczyłem do innego świata. Zaprzepaściłem moją jedyną szansę na to, by zyskać prawdziwą rodzinę, a mimo to czuję się dobrze. Wydaję z siebie zwierzęcy ryk. Okrzyk zwycięstwa nad przeciwnikiem i z powodu przegranego przeznaczenia.

Władimir został pomszczony, a ja… a ja… wszystko przegrałem.

Po moich dłoniach spływa krew Piotra. Wypowiedziałem życzenie, żeby ktoś zadał Piotrowi cios nożem w brzuch. Moje życzenie się spełniło. Jakże teraz tego żałuję! Odpycham kompanów Piotra, którzy widzieliby mnie w roli nowego szefa bandy.

Jeszcze tego samego wieczora okratowany samochód przyjeżdża po nas, po mnie i po Wanię, żeby nas zawieźć do kolejnego etapu naszej życiowej drogi: do poprawczaka dla młodocianych przestępców w Nowosybirsku.

60. ENCYKLOPEDIA

POZIOM ORGANIZACJI: Atom ma swój własny poziom organizacji. Molekuła ma swój poziom organizacji. Komórka ma swój poziom organizacji. Zwierzę ma swój poziom organizacji, a nad nim planeta, Układ Słoneczny i galaktyka. Wszystkie te struktury nie są jednak niezależne jedne od drugich. Atom oddziałuje na cząsteczkę, cząsteczka na hormon, hormon na zachowanie zwierzęcia, a zwierzę na planetę.

Komórka potrzebuje cukru, zmusza więc zwierzę do polowania i zdobywania jedzenia. Polując na pożywienie, człowiek zaczął odczuwać potrzebę poszerzania swojego terytorium, a w rezultacie zaczął wręcz budować rakiety i wysyłać je w kosmos. U astronauty, w wyniku stresu spowodowanego awarią maszyny, rozwinie się wrzód żołądka. Z powodu wrzodu niektóre atomy tworzące ścianę żołądka stracą swoje elektrony, które oderwą się od jądra.