Staram się znaleźć jakieś wytłumaczenie:
– Może te wszystkie potworności wydarzyły się dlatego, że anioły przestały interesować się swoją pracą, tak jak ty teraz.
Freddy jednak nie słucha. Kładzie mi rękę na ramieniu i zaczyna się śmiać.
– Nie chcę już nic więcej wiedzieć. Chcę tylko się śmiać, śmiać i śmiać… Upijać się śmiechem i dowcipami aż do końca świata! Śmiejmy się i zapominajmy!
Jakże się zmienił, mój drogi Freddy. Czyżby humor mógł uzależniać? Klaszcze w dłonie.
– Cóż, atmosfera robi się tu jakaś ponura. Szybko, dowcip potrzebny od zaraz. DOWCIP! – domaga się były rabin tanatonauta.
Nie jest łatwo cokolwiek powiedzieć po tych wszystkich wspomnieniach, mimo to Oscar Wilde podejmuje się rozwiać opary przygnębiających opowieści Freddy'ego.
– To historia o Jezusie, który podróżuje ze swoją Matką. Docierają do niewielkiej osady. Jezus zauważa cudzołożnicę oraz tłum szykujący się, by ją ukamienować. Jezus staje w obronie kobiety, mówiąc: „Ten, który jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień". Wszyscy zebrani, poruszeni, odkładają swoje kamienie. Jezus już ma uwolnić kobietę, gdy nagle olbrzymia cegła trafia w nieszczęsną cudzołożnicę. Jezus odwraca się i mówi: „Mamo, nie uważasz, że tym razem lekko przesadziłaś?".
Wybuchy śmiechu zdają się nieco wymuszone.
– Całe szczęście, że nie ma w pobliżu Jezusa – mówi Buster Keaton poważnym tonem. – Bardzo nie lubi, gdy się żartuje z Jego Matki.
Groucho Marx ciągnie dalej:
– Pewien facet cały czas narzeka, że nie udaje mu się wygrać w lotto. Pojawia się przed nim anioł stróż i mówi: „Słuchaj, chętnie ci pomogę wygrać, ale… wypełnij chociaż jeden kupon!".
Wszyscy znają już ten dowcip, ale i tak pokładają się ze śmiechu.
Raoulowi i mnie jakoś nie udziela się ogólna wesołość, która wydaje się nienaturalna.
I wtedy właśnie pojawia się Marilyn Monroe. Rzuca się w objęcia Freddy'ego. Jako anioł wciąż ma ów charakterystyczny urok, tę magię, która uczyniła z Normy Jean Baker prawdziwą legendę. Uważam, że to niesprawiedliwe, iż gwiazdy zmarłe w kwiecie wieku tu w Raju są równie piękne jak na Ziemi, podczas gdy na tych, które odeszły po długiej starości, jak na przykład Louise Brooks albo Greta Garbo, czas odciska swoje piętno na wieczność.
– Nie muszę wam chyba przedstawiać tej pani – mówi rabin przekornie.
Freddy czule głaszcze Marilyn po plecach i gdybym nie wiedział, że wszyscy tu jesteśmy pozbawieni seksualności, zacząłbym ich podejrzewać o romans. Tak naprawdę tych dwoje bawi się, naśladując dawne gesty świadczące o intymności, choć ich palce nie natrafiają już na nic namacalnego. Zastanawiam się, co ta piękność widzi w małym, łysym i okrągłym jegomościu – jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy, to… humor. Marilyn dostarcza Freddy'emu wdzięku. W zamian on oferuje jej swój śmiech.
– Panno Monroe, niech mu pani wytłumaczy… – mówi Raoul.
– Przykro mi, Holokaust wywarł na mnie równie duży wpływ. Wie pan, przeszłam na judaizm przed poślubieniem Arthura Millera.
Chciałbym wypytać Marilyn o prawdziwe okoliczności jej śmierci, ale moment wydaje mi się nie najlepszy.
– Z początku – ciągnie Marilyn – Freddy schodził na Ziemię, na tereny byłych obozów koncentracyjnych i pomagał błądzącym tam wciąż duszom dostać się do Raju. W końcu dał sobie z tym spokój. Zbyt wielu śmiertelników doświadczyło zbyt ogromnego cierpienia, przy całkowitej obojętności niebios i pozostałych narodów. Gatunek zdolny do takich zbrodni nie jest godny ocalenia. Jeśli o mnie chodzi, to rozumiem Freddy'ego, zresztą sama też nie mam już ochoty robić czegokolwiek dla ludzi – ucina, a w jej głosie słychać źle skrywaną wściekłość.
– Zamiast tracić nadzieję, czy nie lepiej by było spróbować to zrozumieć? – sugeruje Raoul.
– Doskonale. A zatem pytam. Dlaczego te zbrodnie zostały popełnione bezkarnie? Pytam: dlaczego? Dlaczego? DLACZEGO? – krzyczy Freddy.
Chwila zmieszania. Wreszcie Raoul odpowiada:
– Ponieważ organizacja zaświatów jest o wiele bardziej złożona, niż nam się wydaje. Powinniśmy dowiedzieć się, kto decyduje tam w górze, kto zarządza krainą aniołów. Dopóki nie wyregulujemy kosmicznego zegara, Holokaust pozostanie tajemnicą, a nawet będzie istniała groźba, że się powtórzy! Zamiast zatracać się w bólu, lepiej by było, gdybyście pomogli nam rozgryźć tajemnicę „siódemek" i zapobiec kolejnym hekatombom.
Rabin Meyer pozostaje niewzruszony:
– Ludzkość nie jest zdolna do ewolucji. Ziemia dąży do autodestrukcji. Ludzie nie kochają się nawzajem. Nie życzą sobie dobrze. Co krok napotykamy na fanatyków, nacjonalistów, integrystów, ekstremistów… Nic się nie zmieniło. Nic tak naprawdę nie może się zmienić. Nietolerancja kole w oczy bardziej niż kiedykolwiek.
Teraz moja kolej, by wstawić się za śmiertelnikami:
– Ludzkość porusza się po omacku. Trzy kroki naprzód, dwa do tyłu, lecz w rezultacie robi postępy. Jesteśmy na poziomie 333 punktów i wkrótce osiągniemy 334. To są fakty. Jeśli nawet my, anioły, damy za wygraną, kto będzie ratował ludzi?
Freddy odwraca się do nas plecami, jakby zmęczony całą rozmową.
– Niech sobie śmiertelnicy radzą sami. Kiedy sięgną dna, być może obudzi się w nich instynkt samozachowawczy.
Rabin dołącza do swoich przyjaciół i woła:
– Chodźcie, chłopaki, śmiejmy się, a ludzkość zostawmy własnemu losowi!
68. ENCYKLOPEDIA
VANUATU: Archipelag Vanuatu został odkryty na początku siedemnastego wieku przez Portugalczyków na niezbadanej jeszcze wówczas części Pacyfiku. Zamieszkuje go kilkadziesiąt tysięcy ludzi, żyjących zgodnie z osobliwymi regułami.
Nie istnieje tam, na przykład, koncepcja większości narzucającej mniejszości swoje zdanie. Jeśli mieszkańcy nie zgadzają się, rozmawiają między sobą tak długo, aż osiągną porozumienie. Oczywiście każda taka dyskusja musi zająć trochę czasu. Niektórzy są uparci i nie dają się przekonać. Dlatego też populacja Vanuatu spędza trzecią część dnia na czczej gadaninie, mającej za cel przekonanie pozostałych do własnych opinii. Gdy dyskusja dotyczy danego terytorium, może zająć nawet lata, albo nawet setki lat, zanim wreszcie osiągnie się konsensus. W międzyczasie sprawa pozostaje w zawieszeniu.
Gdy wreszcie po upływie dwustu lub trzystu lat wszyscy mówią już jednym głosem, problem zostaje w pełni rozwiązany i nikt nie żywi urazy, gdyż nikt nie może uznać się za stronę przegraną. Cywilizacja Vanuatu jest organizacją klanową. Każdy klan należy do innego cechu rzemieślniczego. Jeden klan specjalizuje się w rybołówstwie, inny w rolnictwie, garncarstwie itd. Klany wymieniają się między sobą. Rybacy pozwolą na przykład na dostęp do morza w zamian za możliwość korzystania z zasobów leśnych.
Specjalizacja klanów sprawia, że gdy w klanie rolników rodzi się dziecko wykazujące wrodzony talent do garncarstwa, opuszcza ono swoich bliskich i jest adoptowane przez rodzinę garncarzy, którzy pomagają mu rozwijać jego talent. Podobnie stanie się z dzieckiem garncarzy, które ma ochotę zostać rybakiem. Praktyki te zaszokowały pierwszych podróżników zachodnich, bowiem z początku sądzili, że mieszkańcy Vanuatu po prostu kradną sobie nawzajem swoje dzieci. Nie była to jednak żadna przemoc, lecz wymiana, mająca na celu optymalny rozwój każdej istoty ludzkiej.
W wypadku konfliktu na poziomie prywatnym mieszkańcy Vanuatu posługują się złożonym systemem umów. Jeżeli mężczyzna z klanu A zgwałci dziewczynę z klanu B, obydwa klany nie rozpoczynają wojny. Wzywają natomiast swoich „przedstawicieli wojennych", czyli klan niezamieszany w sprawę, z którym związani są przysięgą. Klan A powołuje wówczas klan C, a klan B – klan D. System pośredników wystawia do walki osoby o niewielkiej motywacji do wypruwania innym flaków, nie są one bowiem bezpośrednio zaangażowane w spór. Walczy się do pierwszej krwi, po czym każdy woli się wycofać, uważając, że spełnił swoje zadanie jako sprzymierzeniec. W Vanuatu wojny toczą się więc bez nienawiści i bez niepotrzebnego pastwienia się nad ofiarami, wynikającego z próżności i dumy.