Выбрать главу

Wieczorami, w domu, rodzice nadal się kłócą: teraz już otwarcie się nienawidzą. Wojna została wypowiedziana. Pojęłam w końcu, że „forsa" to pieniądze i że im więcej ich zarabiam, tym bardziej rodzice się kłócą. A przecież te wszystkie dolary nie należą ani do mamy, ani do taty, tylko do mnie.

Mam nadzieję, że nie tkną ich, tylko będą trzymać na koncie w oczekiwaniu na dzień, w którym będę mogła z nich skorzystać.

Wiem już, na co wydam mój skarb. Kupię sobie biżuterię i zaplanuję kolejne operacje plastyczne (na przykład dołek w podbródku – myślę, że byłoby mi z nim do twarzy – Ambrosio na pewno zrobiłby z tego małe arcydzieło).

Chwilowo najbardziej potrzebuję korków do uszu. Co wieczór wrzaski. Co wieczór tata albo mama wykrzykują: „Gdyby nie mała, dawno by mnie tu nie było!".

Te ich spory naprawdę zaczynają doprowadzać mnie do rozpaczy. Pewnego dnia wpadłam na pomysł, w jaki sposób przyciągnąć ich uwagę. Przestałam jeść.

Testuję tę metodę podczas wieczornego posiłku. Nie tykam żadnego z dań. Ich reakcja przekracza moje najśmielsze oczekiwania. Rozmawiają ze mną. Od bardzo dawna coś takiego nie miało miejsca. Mówią mi: „Musisz jeść". Odpowiadam: „Im modelka je mniej, tym lepiej". Mama protestuje. Tata krzyczy na mamę, że wpoiła mi te wszystkie idiotyczne pomysły. Kłótnia znów wisi w powietrzu, lecz spoglądam na nich i coś ich powstrzymuje. Ponownie nachylają się nade mną, chcąc mnie przekonać, bym przełknęła choć kilka kęsów.

Zgadzam się, lecz z dnia na dzień napięcie rośnie, gdyż coraz bardziej ograniczam sobie porcje.

Cieszę się. Znalazłam wreszcie sposób, by przejąć kontrolę nad rodzicami. Kiedy nie jem, przestają się kłócić, a na dodatek zaczynają się mną interesować.

Mam ich w garści!

Oczywiście niełatwo wyrzec się tej małej przyjemności, jaką jest jedzenie, ale gra jest warta świeczki. Zresztą im mniej jem, tym mniejszy odczuwam głód. Wszystko z korzyścią dla mojego ciała, które zaczyna przybierać dokładnie taką formę, jakiej wymaga się od top modelek. Staję się cieniutka jak patyczek. Wspaniale! Mogę oddziaływać na swoje ciało, nie odwołując się do chirurgii plastycznej.

Co więcej, odkąd niemal nie jem, zanikł mi okres. Dodatkowa korzyść. Dlaczego wcześniej nie wpadłam na ten prosty sposób?! Mogę jednocześnie kontrolować swoje ciało i rodziców.

Teraz, gdy zaczęli się mną interesować, nie chcę już nigdy więcej słyszeć ich kłótni.

72. POBOŻNE ŻYCZENIA

Sadowię się nad brzegiem Jeziora Poczęć, pod rozłożystą turkusową sosną. Odwracam dłonie wnętrzem do góry i moje trzy kule powoli nadlatują. Dusze migoczą. Przyglądam się im uważnie pod różnymi kątami i podsumowuję ostatnie czternaście lat. Jacques nie uczy się dobrze, ale pisze opowiadania. Wypracowanie o papieżu przyniosło pożądany efekt, podsyłam mu więc w snach jeszcze bardziej oryginalne pomysły.

Venus jest powierzchowna, lecz zarabia na życie jako modelka. Chce, żeby jej rodzice przestali się kłócić… Hm… Namówię ich na rozwód.

Igor utknął w poprawczaku, lecz łatwo nawiązuje przyjaźnie i jest bardzo dojrzały jak na swój wiek. Zastosuję tu metodę „kuli bilardowej", oddziałując na jego otoczenie, by wydostać go w końcu z tego miejsca. Nadszedł czas, by zaczął spotykać się z innymi ludźmi.

Postać Edmunda Wellsa pojawia się przede mną.

– Jak tam twoi klienci?

Pokazuję mu moich podopiecznych, zadowolony, że nie spotkały ich jeszcze poważne problemy.

– Muszę cię jeszcze czegoś nauczyć – mówi mój instruktor. – Tych troje nie zostało ci powierzonych przypadkiem. Mają pewien związek z twoją własną naturą. Każda z tych dusz reprezentuje jedną z cech, nad którą sam powinieneś pracować. Suma osobowości trojga klientów rekonstruuje osobowość anioła. Igor plus Jacques plus Venus równa się Michael. Jesteś trójcą.

A więc o to chodzi! Pielęgnując moje trzy kule, oddaję się swego rodzaju superpsychoanalizie… Edmund Wells, zapewne przyzwyczajony do reakcji, jaką powoduje to wyznanie, bierze mnie za ramię.

– Czyż do tej pory się nie zorientowałeś, że sporo cię łączy z twoimi klientami? Tak jak Jacques – chciałeś pisać. Jak Igor – chciałeś być twardzielem. Jak Venus – chciałeś się podobać.

– A więc Jacques to moja wyobraźnia, Igor – moja odwaga, a Venus – uwodzicielstwo…

– Jacques to także twoja bojaźliwość, Igor – twoja brutalność i Venus – twój narcyzm. Klienci to twoje odkupienie… Mają sprawić, byś zdał sobie sprawę z tego, kim tak naprawdę byłeś.

Kierując nimi, działam więc pośrednio na samego siebie… Po raz kolejny dociera do mnie, że jedynie częściowo pojąłem niezwykle złożone reguły tej gry. Edmund Wells oddala się, a w pobliżu już widzę Raoula Razorbaka.

– Powiedział ci? Kapujesz już? Nie wiem, kto tam w górze pociąga za sznurki, ale trzeba przyznać, że jest to dość perwersyjna rozrywka! Te „siódemki" albo bogowie nieźle bawią się naszym kosztem. Konfrontują nas z poszczególnymi obliczami naszych osobowości i patrzą, jak na to reagujemy.

– Chcesz powiedzieć, że „siódemki" analizują anioły tak, jak my analizujemy śmiertelników?

Mój przyjaciel kiwa głową.

– Tak, wszystko to zaczyna do siebie pasować – jak rosyjskie matrioszki. Kontroler jest kontrolowany, a obserwator obserwowany.

– Być może „siódemek" pilnują z kolei „ósemki" i tak dalej.

– Hola, hola! Fantazjujesz! – dokucza mi Raoul. – Poprzestańmy na dowiedzeniu się, kim są ci, którzy nami manipulują!

W głosie Raoula usłyszałem wyzwanie. W jego mniemaniu „siódemki" to wrogowie. Znam go, nienawidzi, jak się go do czegokolwiek zmusza. Duma każe mu czuć się wolnym.

Raoul przygląda się moim kulom.

– Czy systematycznie spełniasz ich życzenia?

– Tak.

Rechocze.

– Ja też z początku byłem miłym aniołkiem. I co? Im bardziej starałem się zrobić im przyjemność, tym bardziej stawali się kapryśni.

– Trudno, nie mamy innego wyjścia, jak im pomagać, prawda?

– Mylisz się – uzmysławia mi Raoul. – Możemy też zsyłać na nich „próby". Edmund zapewne mówił ci o kiju i marchewce. Pierwsze porażki tuszowałem łagodnie, lecz w końcu postanowiłem dać im też kilka kopniaków, by wreszcie ruszyli się z miejsca. I zapewniam cię, że to działa! Są jak dzieci. Niczego nie zrozumieją, dopóki nie dasz im w skórę.

– Czym w praktyce jest twoje „dawanie w skórę"?

– Spełniam ich życzenia, lecz jednocześnie poddaję ich próbom, które zmuszają ich do przeskoczenia samych siebie, albo przynajmniej do zadawania sobie pytań. Moja rada: nie wahaj się przed stawianiem ich w sytuacjach kryzysowych, które zmuszą ich do rozmyślania. Sam Edmund Wells wspomina o tej metodzie w Encyklopedii. Nazywa ją „Kryzysem podawania w wątpliwość" – KPW.

– A którą z metod ty preferujesz?

– Zamiast chronić klientów, wystaw ich na niebezpieczeństwo. Zamiast trzymać ich z dala od przepaści, popchnij ich w stronę krawędzi. Dzięki temu poznają swoje możliwości, co zwiększy ich wiarę w siebie. Zapewniam cię, że nie oszczędzam moich klientów i przez to funkcjonują o wiele lepiej. Doceniają dane im życie. Ich życzenia stają się bardziej przemyślane: przeżyć, wyzdrowieć… Wszystkie wielkie dusze cierpiały, pokonując trudne przeszkody. Właśnie w ten sposób powstawały ludzkie legendy…

Wciąż nie czuję się w pełni przekonany do tego pomysłu.

– Nie mam pewności, czy potrafię być tak twardy w stosunku do swoich klientów. Zacząłem się do nich przywiązywać.

Raoul przewraca oczami.