Trzecią możliwością jest ucieczka. Istnieje kilka ich rodzajów: Ucieczka chemiczna: alkohol, narkotyki, tytoń, środki antydepresyjne, uspokajające i nasenne. Ucieczka taka pozwala na wymazanie lub przynajmniej na złagodzenie przeżytej agresji. Zapominamy. Majaczymy. Śpimy. Wszystko, co złe, mija. Niestety ten typ ucieczki rozmywa również rzeczywistość i krok po kroku dany osobnik traci kontakt ze światem.
Ucieczka geograficzna: polega na nieustannym przemieszczaniu się. Zmieniamy pracę, przyjaciół, kochanków, miejsce zamieszkania. Wysyłamy nasze problemy w podróż. To ich nie rozwiązuje, a jedynie zmienia ich otoczenie, co mimo wszystko jest już samo w sobie odświeżające.
Wreszcie ucieczka artystyczna: polega na przekształceniu wściekłości, złości i bólu w dzieło sztuki, filmy, muzykę, powieści, rzeźby, obrazy… Wszystko, czego nie pozwalamy sobie wypowiedzieć na głos, wkładamy w usta fikcyjnym bohaterom. Może to nas wprowadzić w stan katharsis.
Ci, którzy zobaczą, jak bohaterowie mszczą ich własne zniewagi, sami poczują się lepiej.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
79. FREDDY JEST Z NAMI
– Na innej planecie! Chyba sobie żartujecie!
Tym razem Freddy Meyer jest poruszony. Owszem, nasz przyjaciel jest przekonany, że ludzkość zmierza ku zagładzie, lecz mimo wszystko ciekawość bierze w nim górę. Chce się dowiedzieć, jak działa „inna ludzkość", gdzieś tam, daleko. Chciałby wiedzieć, czy autodestrukcja jest cechą charakterystyczną wszystkich planet zamieszkanych przez gatunki obdarzone inteligencją, czy też zarezerwowana jest tylko dla ludności ziemskiej.
Siada i zachęca nas, byśmy do niego dołączyli. Pozycja siedząca nie jest najbardziej komfortowa ze wszystkich możliwych, gdyż tak czy owak lewitujemy, ale jest to zwykłe ludzkie przyzwyczajenie, którego naśladowanie sprawia nam przyjemność. Zapewne przypomina nam ona o tych długich dyskusjach przy kolacji, które niegdyś prowadziliśmy, siedząc wokół dużego stołu w Buttes-Chaumont.
– Znalezienie tej planety nie będzie rzeczą łatwą – prawi rabin. – Nasza galaktyka, Droga Mleczna, liczy 200 miliardów gwiazd. Wokół każdej z nich wiruje około dziesięciu planet, więc jest co robić, przyjaciele.
Raoul przypomina, że odkąd uwolniliśmy się od naszego ciała, możemy podróżować z zawrotną prędkością.
– To prawda, lecz przemieszczanie się po olbrzymim kosmosie można porównać do bardzo wolnego poruszania się po małym terytorium… Wszystko jest względne – podkreśla Freddy.
– No i od czego zacząć? Dokąd się kierować? Rozglądanie się za zamieszkaną planetą wśród niezamieszkanych to jak szukanie igły w stogu siana – skrzywiłem się i ja.
Moja uwaga wyraźnie zaciekawiła Freddy'ego.
– To kwestia metody. Żeby znaleźć igłę w stogu siana, wystarczy podpalić siano, a następnie przeszukać popioły za pomocą magnesu.
Jego twarz pojaśniała. Gdyby nie był aniołem, i do tego niewidomym, być może dostrzegłbym w jego spojrzeniu ten sam płomień, który ożywiał niegdyś nas samych, gdy wyruszaliśmy na podbój innych światów.
– Chodźcie… pokonajmy granice nieznanego!
Raoul, który aż drży z zadowolenia, dodaje:
– Naprzód, na podbój… krainy bogów!
II KULE I GWIAZDY
80. VENUS. 17 LAT
Od kiedy tato odszedł, mieszkam z mamą i muszę przyznać, że nie jest łatwo. Wszystkie te jej humory stają się dla mnie coraz trudniejsze do zniesienia.
Wieczorami zazwyczaj jemy kolację we dwie i się kłócimy. Mama wyrzuca mi, że nie dość dbam o linię. Przyznaję, że po okresie anoreksji wpadłam w bulimię. Nieobecność taty sprawia, że wciąż jestem głodna. Zjadam góry ciastek. Ciastka pomagają mi znosić moje życie i coraz mniej przyjemną atmosferę w studiach fotograficznych.
Panowanie nad swoim ciałem jest rzeczą przyjemną, ale uwolnienie się od wszelkich ograniczeń daje mi jeszcze większą satysfakcję.
Mam siedemnaście lat i odnoszę wrażenie, że wiele już przeżyłam i sporo zjadłam. Gdy chorowałam na anoreksję, moja waga spadła do trzydziestu pięciu kilo. Teraz, w fazie bulimicznej, ważę już osiemdziesiąt dwa kilo. Trzeba przyznać, że odkąd zaczęłam jeść, to jem do syta. Nie tylko ciasta, lecz także puszki groszku z pomidorami na zimno. Cukier w kostkach. Majonez wysysam bezpośrednio z opakowania, jak z butelki. No i do tego chleb z masłem posypany kakao. Mogę tego zjeść całe tony.
Kiedy mama się do mnie odzywa, to tylko po to, żeby robić mi wyrzuty. A przecież tyle razy jej powtarzałam, że kiedy mnie tak strofuje, robię się bardziej głodna. Efekt bumerangu – po odkryciu polegającym na możliwości kontrolowania ciała dzięki przydzielaniu mu małych dawek jedzenia, moja powłoka coraz bardziej mnie brzydzi. Traktuję ją jak śmietnik, który napełniam, chcąc się ukarać.
Cały czas mam coś w ustach: gumę do żucia, cukierek, kawałek anyżkowej ciągutki…
Odkąd nabrałam ciała, agencje modelek coraz rzadziej mnie angażują. Znaleźli się co prawda spryciarze, którzy proponowali mi zrobienie sesji „po/przed", które następnie zaprezentuje się w reklamach jako „przed/po". Będzie można dzięki temu zachęcać do diet, które miały mnie niby cudownie odchudzić.
Mama ciągle robi mi wyrzuty. Nie zarabiam już tak dobrze, a na dodatek moje obżarstwo sporo kosztuje. Im bardziej mama jest na mnie zła, tym większy odczuwam głód.
Moje jedyne źródło satysfakcji to Jim. Jim to uroczy chłopiec. Któregoś dnia, kiedy mama rzucała we mnie talerzami, przekonując mnie do swoich racji, trzasnęłam drzwiami, chcąc uciec daleko od domu, i wtedy spotkałam Jima, sąsiada. Studiuje geografię. Ponieważ bardzo wcześnie rozpoczęłam swoją karierę modelki, nie uczyłam się zbyt długo, a zatem ktoś, kto jest na studiach, bardzo mi imponuje.
Długo rozmawialiśmy o dalekich krajach. Jim wytłumaczył mi, jak wielki jest świat i że moje problemy są stosunkowo niewielkie w porównaniu z ogromem Ziemi. Spodobała mi się ta myśl. Całowaliśmy się w świetle księżyca.
Tydzień później się kochaliśmy. To był mój pierwszy raz. Niezbyt dobrze mi poszło.
Próbuję przestać jeść, ale nie daję rady. Moja walka z jedzeniem jest naprawdę zażarta. Zaczynam zażywać środki przeczyszczające, żeby jedzenie nie spędzało zbyt dużo czasu w moim ciele. Od niedawna nauczyłam się też sprawnie wymiotować. Wystarczy włożyć dwa palce w głąb gardła i zwraca się wszystko do toalety.
Pytam Jima, czy uważa, że jestem gruba.
– Lubię grube – odpowiada.
Mówię mu, że kiedyś, zanim przytyłam, byłam tak piękna, że miałam nadzieję zostać Miss Universe. Odpowiada, że dla niego już jestem najpiękniejszą dziewczyną w całym wszechświecie.
Chcąc utrwalić to dobre wrażenie, wolę nie kochać się tego wieczora i rozstajemy się po skromnym pocałunku. Moja determinacja rośnie w siłę. Muszę odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Zostanę Miss Universe.
Przekonuję mamę, że potrzebna mi liposukcja. I znów Ambrosio Di Rinaldi, Michał Anioł skalpela, bierze się za mnie. Jestem w pełni świadoma podczas zabiegu, który wykonuje się pod miejscowym znieczuleniem. Ambrosio wprowadza w moje uda grube rurki, a następnie uruchamia pompę wysysającą. W huku silnika dieslowskiego z mojego ciała wypływa płyn, który gromadzi się w przeźroczystych zbiornikach. Z początku jestem nieco zaskoczona, widząc, że wysysana jest głównie krew – boję się, że się całkowicie wykrwawię. Jednak po chwili krew blednie, przybiera różowawy odcień, wreszcie zmienia się w jasnoróżową kremową substancję. Krem chantilly z grenadyną. Ambrosio di Rinaldi wyjaśnia mi, że musi umieszczać cewki w różnych miejscach, by uniknąć dziur, zwanych w żargonie medycznym „efektem blachy falistej".