Выбрать главу

Ambrosio jest może drogi, ale na szczęście to mistrz w unikaniu „efektu blachy falistej".

Po kremowej substancji pojawia się substancja o konsystencji ciasta. Mistrz wydobywa nadmiar tłuszczu z moich ud, co cieszy mnie tym bardziej, że nawet podczas fazy anorektycznej chudłam w górnej części ciała, a nie w dolnej.

Gdy opuszczam klinikę, Jim przynosi mi kwiaty. Ale teraz, kiedy znów jestem szczupła i piękna, nie ma mowy, żebym została z gościem, który gustuje w grubaskach!

Chcę zostać Miss Universe.

81. IGOR. 17 LAT

Narzekałem na poprawczak dla nieletnich przestępców w Nowosybirsku, ale teraz widzę, że niesłusznie. Azyl dla psychicznie chorych w Brześciu jest o wiele gorszy.

W poprawczaku jedliśmy zepsute odpadki, tutaj natomiast nie dostajemy wcale mięsa. Podobno świry stają się wtedy bardziej agresywne.

W poprawczaku w materacach kłębiły się pluskwy. Tutaj śpimy w hamakach z łańcuchów ze stali nierdzewnej.

W poprawczaku cuchnęło zgnilizną, tutaj czuć wszędzie eter. Tam wszystko było brudne, tutaj wszystko jest czyste.

Tam narzekałem na nocne wrzaski, tutaj słyszę śmiechy. Straszliwe śmiechy.

Tutaj mam tylko jednego sąsiada – Aleksandra.

Aleksander przez całą noc mówi do siebie. Twierdzi, że wszyscy wkrótce umrzemy. Jeźdźcy Apokalipsy już osiodłali swe konie. Żelazo, ogień, woda i lód wymierzą nam karę i zapłacimy za nasze błędy. Następnie Aleksander klęka, by modlić się i wrzeszczeć całymi godzinami, bijąc się przy tym w pierś: „Odkupienie! Odkupienie!". Nagle nieruchomieje i przez resztę nocy jęczy: „Ummmrrrę… Ummrrrę".

Wczoraj Aleksander umarł. Zabiłem go. Nie miałem nic przeciwko niemu. Raczej chciałem oddać mu przysługę. Udusiłem go skarpetką, by uwolnić go od tego życia, w którym nie umiał się odnaleźć. W jego spojrzeniu widziałem raczej wdzięczność niż wściekłość.

Po tym incydencie pielęgniarze zawlekli mnie na oddział izolatek neurosensorycznych. Za czasów stalinowskich poddawano tu ludzi torturom. Dzisiaj miejsce to zmieniło się w rodzaj śmietnika dla szaleńców, nad którymi trudno zapanować. Pielęgniarze twierdzą, że po miesiącu osamotnienia sensorycznego pacjenci nie pamiętają już nawet, jak mają na imię. A kiedy postawi się ich przed lustrem, mówią: „Dzień dobry panu".

Łapią mnie. Wyrywam się. We czterech wpychają mnie do izolatki.

– NIEEEEE!

Trzask.

Pomieszczenie jest pomalowane na biało, nie ma okien. Nie ma nic. Ściany są białe. Goła żarówka świeci się dzień i noc, nie ma wyłącznika. Nie dociera tu żaden dźwięk. Brak jakichkolwiek znaków świadczących o obecności człowieka, prócz tego, który co osiem godzin podaje przez otwór wodnistą zupę.

Tracę poczucie czasu. Z mojego mózgu robi się papka. Nie mogę nawet popełnić samobójstwa, uderzając głową o ścianę, bo te są wyłożone gąbką. Próbowałem mimo wszystko, wpychając sobie język do gardła, jednak zawsze pojawiał się instynktowny odruch, który zmuszał mnie do odkaszlnięcia i zaczerpnięcia powietrza.

Wydawało mi się, że sięgnąłem już dna. Teraz wiem, że można upaść jeszcze niżej.

Tym razem jednak, nawet przy wielkim wysiłku wyobraźni, nie widzę, w jaki sposób sytuacja mogłaby się jeszcze bardziej pogorszyć. Gdybym znalazł się w sali tortur, miałbym przynajmniej nieco ruchu wokół siebie, kaci toczyliby ze sobą rozmowy, mógłbym zaczepić wzrok na maszynach, narzędziach i całym wystroju.

Tutaj nie ma nic. Nic.

Tylko twarz mamy, która jawi mi się co rano, mówiąc: „Byłeś niegrzeczny, za karę zamknę cię w szafie na całe życie".

Traktują mnie tu gorzej niż zwierzę. Nikt nie ośmieliłby się zamknąć zwierzęcia w białym dźwiękoszczelnym pomieszczeniu na całe lata i wciąż je karmić. Zwierzęciu pozwolono by po prostu zdechnąć. Mnie się żywi, żebym nie padł z głodu, tylko żebym stracił rozum. Tutaj nie leczy się wariatów. Bierze się normalnych ludzi i sprawia, że zmieniają się w szaleńców. Może jest to sposób na przejęcie kontroli nad społeczeństwem?

Muszę wytrwać.

Mam wrażenie, że moja głowa to wielka biblioteka, z której wyrzucane są książki. Za każdym razem gdy znika jedna mała książeczka, wysypują się z niej wyrazy, a ja tracę słownictwo. Następnie wyrzuca się większe tomy – moje wspomnienia. Jakie było moje wcześniejsze życie? Pamiętam pokera, Piotra (nazywał się Piotr czy może Borys?), trzej „W" (Wasyl, Wania… i, dobry Boże, jakże się nazywał ten trzeci? Taki gruby…). Chwytam się pojedynczych wspomnień. W pokerze może być para, dwie pary, kareta i… (no jakże się nazywa ten układ z trzema identycznymi kartami i jedną parą?).

Myśli rodzą się w moim umyśle, a następnie przeskakują jak igła po zniszczonej płycie, robiąc miejsce kolejnym. Odnoszę wrażenie, że nie udaje mi się dokończyć żadnej myśli.

Tylko matka pozostaje wyryta rozgrzanym do czerwoności żelazem w moim mózgu. Pamiętam każdy grymas jej twarzy z dnia, w którym mnie porzuciła na dziedzińcu przed kościołem. Chwytam się tego bólu. Dziękuję ci, mamo, przynajmniej na coś mi się przydasz. Matka jest ostatnim dowodem na moje istnienie. Określam się poprzez wściekłość, jaką odczuwam w stosunku do niej. Pewnego dnia być może zapomnę, jak mam na imię, nie będę już się rozpoznawał w lustrze, ale z całą pewnością będę o niej pamiętał.

Wreszcie któregoś ranka, popołudnia czy też wieczoru (minął tydzień, miesiąc czy rok?) drzwi się otwierają. Mam się stawić u dyrektora azylu.

Idąc, rozkoszuję się najdrobniejszymi informacjami, jakie docierają do mojego mózgu. Zapach chloru, łuszcząca się farba na ścianach korytarzy, śmiechy w oddali, dźwięk kroków, skrawki nieba przebłyskujące przez zakratowane okna, dotyk ręki pielęgniarzy, którzy trzymają mnie za ramiona, gdyż ręce wciąż są uwięzione w kamizelce związanej na plecach. Każde szczeknięcie: „Naprzód", „Za nami", brzmi dla mnie jak najpiękniejsza melodia.

Zostaję wepchnięty do gabinetu dyrektora. Koło niego stoi mężczyzna w mundurze. Mam wrażenie, jakbym ponownie przeżywał tę samą scenę, gdy milicjant ratuje mnie od zamarznięcia na schodach kościoła lub gdy pułkownik armii powietrznej przychodzi po mnie do sierocińca, chcąc zaoferować mi rodzinę. Ciekawe, co ten mi zaproponuje?

Dyrektor patrzy na mnie z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Myślę o mamie. Może wiedziała, co mnie czeka i chciała mi oszczędzić tych wszystkich cierpień.

– Chcemy ci zaoferować ostatnią szansę na odkupienie twoich win. W Czeczenii znów trwają walki. Straty w ludziach są większe, niż zakładaliśmy. Armia potrzebuje ochotników, którzy wyruszą na front. Pułkownik piechoty Dukuskoff, tutaj obecny, stoi na czele oddziałów szturmowych. Dajemy ci wybór: możesz zostać tutaj w izolatce albo być wcielonym do jednostki komandosów.

82. JACQUES. 17 LAT

Udało mi się sprzedać moje opowiadania do pewnego czasopisma drukującego teksty science fiction. Dzięki temu zdobywam pierwsze własne pieniądze. W nagrodę wyjeżdżam sobie na wakacje na wybrzeże baskijskie. Tam spotykam Anais.

Anais jest malutką brunetką, niezwykle pociągającą, która nieco przypomina mi Martine, z tym że jej twarz jest bardziej okrągła. Kiedy Anais się uśmiecha, w jej policzkach robią się dwa dołeczki.