Widzę ich, są tam wysoko, na grzbiecie. Nieprzyjaciele. Zarzucam na ramię pas z nabojami, do buta wsuwam sztylet, a do wydrążonego zęba wkładam kapsułkę z cyjankiem. Tak nakazuje regulamin. Podobno Czeczeni to sadyści, choć zdziwiłbym się, gdyby udało im się zmusić mnie do mówienia. Mam grubą skórę. Dziękuję, mamo, tobie ją zawdzięczam.
92. VENUS
Cholera, złamałam sobie paznokieć. Cholera! Cholera! Cholera! Nie mam czasu go dosztukować. Dają mi już znaki, że nadchodzi moja kolej. Tylko bez paniki.
93. IGOR
Sygnał. Pora na nas. Stanisław po mojej prawej. Dlaczego tak się z nim kumpluję? Bo to gość odpowiedzialny za miotacz ognia. Skoro nie mam ochoty przypadkowo oberwać strumieniem płonącej benzyny, wolę trzymać się w jego pobliżu. Moja chęć przeżycia decyduje teraz o wyborze przyjaciół. Doświadczenie z Wanią nauczyło mnie, że przyjaciół powinno się wybierać nie pod kątem tego, co możemy im zaoferować, ale tego, co oni mogą zaoferować nam. Koniec z litością, liczy się tylko czysty interes.
Ponownie spoglądam przez lornetkę na nasz cel, czyli na grzbiet góry.
– Nie będzie łatwo – mówię do Stanisława.
– Nie boję się – odpowiada. – Mam swojego anioła stróża, który nade mną czuwa.
Anioł stróż…
– Taa… Czuwają nad nami, ale często zapominamy ich wezwać, kiedy znajdujemy się w potrzebie. Ja nie zapominam. Przed ruszeniem do ataku wzywam go i czuję się bezpieczny.
Wyjmuje spod koszuli złoty medalik z wizerunkiem anioła rozpościerającego skrzydła i dotyka go wargami.
– Święty Stanisław – mówi.
Ja na szyi noszę medalik z wizerunkiem ojca; jeśli kiedykolwiek uda mi się go odnaleźć, to nie po to, by go pobłogosławić.
Wypijam łyk wódki, żeby się nieco ogrzać. Do walkmana wkładam kasetę z muzyką, która wprawia mnie w dobry humor. Nie jakaś dekadencka, zachodnia melodia, lecz klasyczna kompozycja z naszych stron, która aż emanuje wschodnią duszą: Noc na Łysej Górze. Dobrze się składa – dla tych tam na tej czeczeńskiej Łysej Górze ta noc będzie wyjątkowa.
94. TECHNIKA KONTROLI PRĘDKOŚCI
Wraz z Freddym, Raoulem i Marilyn Monroe opracowujemy procedurę nawigacji w przestrzeni kosmicznej, dostosowaną do naszego anielskiego stanu. Żeby potrenować, oddalamy się od Raju i ćwiczymy trochę nad Układem Słonecznym, w strefie gwiezdnej pustki.
Najpierw sprawdzamy napęd.
Oczywiście wyzbyci powłoki cielesnej nie odczuwamy tarcia i poruszamy się tysiące razy szybciej niż ziemska rakieta. Odległości są tu jednak tak olbrzymie, iż wydaje nam się, że się wleczemy.
Po wielu próbach udaje nam się osiągnąć prędkość 1000 kilometrów na sekundę, a następnie 5000 kilometrów.
– Jesteśmy zdolni do poruszania się jeszcze szybciej – mówi z przekonaniem Freddy.
Staram się wyobrazić sobie jeszcze większą odległość, zapuszczając spojrzenie w dal. Przyspieszamy. 10 000 km/s, 30 000 km/s, 100 000 km/s.
100 000 km/s! Sama tylko myśl przyprawia mnie o dreszcze.
Jak zwykle Raoul próbuje wyżej podnieść poprzeczkę:
– 300 000 km/s, musimy osiągnąć prędkość światła.
– Zawsze warto spróbować – przytakuje Freddy.
Ruszamy. 100 000, 150 000, 200 000 i udało się: 300 000 km/s! Lecąc z tą prędkością, dostrzegamy cząsteczki światła, słynne fotony, pędzące z tą samą prędkością co my. Kiedy fotony nieruchomieją, oznacza to, że osiągnęliśmy równą prędkość. Udaje mi się nawet nieco je wyprzedzić!
Cała moja istota jest prędkością, płynnością. Ślizgam się przez kosmos niczym po olbrzymim stole, lekko tylko zdeformowanym przez leżące na nim gwiazdy.
Szybko.
Bardzo szybko.
Szybko – ten przymiotnik wydaje się zbyt słaby, by opisać to, co czuję. Jesteśmy niczym pociski w przestrzeni. To już nie jest podróż. Nie jesteśmy już tylko bardzo szybkimi istotami. Jesteśmy… promieniami światła.
95. ENCYKLOPEDIA
DYLEMAT WIĘŹNIA: W 1950 roku Melvin Dresher i Merrill Flood odkrywają tak zwany dylemat więźnia. Oto na czym on polega: dwóch podejrzanych zostaje zatrzymanych przed bankiem i zamkniętych w oddzielnych celach. By przyznali się do napadu, policja składa im pewną propozycję.
Jeśli żaden z nich nic nie powie, każdy zostanie skazany na dwa lata więzienia. Jeśli jeden wyda drugiego, a drugi nic nie powie, ten, który wydał towarzysza, zostanie wypuszczony na wolność, a ten, który będzie milczał, zostanie skazany na pięć lat więzienia.
Jeśli obydwaj nawzajem wydadzą swojego wspólnika, obaj przesiedzą w więzieniu cztery lata.
Wiedzą, że została im złożona taka sama propozycja.
Co się zatem dzieje? Obaj myślą: „Wiem, że tamten się załamie. Wyda mnie, ja zostanę tu na pięć lat, a on wyjdzie na wolność. To niesprawiedliwe". Przychodzi im więc do głowy ta sama myśclass="underline" „Jeśli go wydam, najprawdopodobniej zostanę uwolniony, przecież nie ma sensu, żebyśmy siedzieli tu obaj, skoro jeden może wyjść z tego cało".
W obliczu tej sytuacji większość podejrzanych wydaje towarzysza. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że obaj rozumowali w ten sposób, zostają skazani na cztery lata więzienia.
Gdyby jednak pomyśleli i obaj zachowali milczenie, odsiedzieliby tylko dwa lata więzienia.
Co dziwniejsze: jeśli powtórzymy to doświadczenie, dając podejrzanym możliwość przedyskutowania wspólnie propozycji, ich zachowanie będzie dokładnie takie samo. Ustaliwszy wspólną strategię, ostatecznie zdradzą się wzajemnie.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
96. JACQUES
Wciąż jeszcze brakuje mi czegoś, co pozwoli mi zaistnieć w pełni pośród postaci z mojej powieści. Muzyki. Odkryłem, że muzyka pomaga mi w pisaniu. Słucham jej ze słuchawkami na uszach. Słuchawki sprawiają, że lepiej odbieram dźwięki, a na dodatek izolują mnie od świata zewnętrznego i zwyczajnych hałasów rzeczywistości. Muzyka pobudza mnie do myślenia. Wybija rytm dla mojego tekstu. Melodie o energicznym rytmie sprawiają, że tworzę krótkie zdania. Długie sola instrumentalne pobudzają mnie do rozciągniętych zdań. Do łagodnych scen dobieram muzykę klasyczną, do scen wojennych hard rock, a do opisów marzeń sennych New Age.
Muzyka to delikatne narzędzie. Wystarczy niewiele, by z pomocnej dłoni zmieniła się w uciążliwego sąsiada. Czasami nawet źle dobrane słowa potrafią mnie zdekoncentrować.
Doświadczenie nauczyło mnie, że najlepiej pracuje się przy ścieżkach dźwiękowych z filmów, gdyż niosą one w sobie potężną dozę emocji i napięcia. Czasami, gdy muzyka wpasowuje się w opisywaną przeze mnie scenę, czuję się, jakbym śnił na jawie.
97. VENUS
Pierwsze takty Tako rzecze Zaratustra zapowiadają defiladę kandydatek na Miss Universe. Mam tremę.
Przede wszystkim nie mogę drżeć. To będzie widać. Chwytam torebkę i wyciągam z niej fiolkę ze środkami uspokajającymi. Wiem, że mama często z nich korzystała. Maksymalnie dwie tabletki dziennie, tak radzą w instrukcji. Połykam sześć. Naprawdę się denerwuję.
Muszę zdobyć tytuł Miss Universe. Muszę. Delikatnie poruszając biodrami, wchodzę w krąg światła rzucany przez reflektory.
98. IGOR
Świta. Niebo ma jeszcze ciemnoczerwony kolor. Na grzbiecie góry dostrzegamy małe światełka, jakby plamki ognia na niebie koloru krwi. Z kominów unosi się dym. Owce są w owczarni. Wkrótce zaskoczą ich wilki.
99. LOT KOSMICZNY. KIERUNEK
Opanowawszy prędkość, staramy się znaleźć sposób na orientację w przestrzeni. Musimy opracować trójwymiarową mapę kosmosu. Zadanie to jest tym trudniejsze, że wszechświat jest nieskończony. A nieskończoność ciężko nanieść na mapę…