A przecież wyznaczanie kresu danej epoki czy życia ludzkiego ma ogromne znaczenie dla równowagi psychicznej każdego z nas. Jedynie tak zwane prymitywne społeczności wciąż podkreślają doniosłość żałoby. Na Madagaskarze, gdy ktoś umiera, w całej wiosce nie tylko przerywa się wszelkie zajęcia, by uczestniczyć w żałobie, lecz także organizuje się aż dwa pogrzeby. Podczas pierwszego ciało zostaje pochowane w atmosferze smutku i skupienia. Nieco później odbywa się druga ceremonia, połączona z zabawą – jest to tak zwane odejście ciała.
Tym sposobem strata bliskiej osoby jest akceptowana dwukrotnie.
Nie chodzi też tylko o śmierć. Istnieją jeszcze inne „wydarzenia końcowe": odejście z pracy, odejście od partnera życiowego, odejście z rodzinnego domu.
Żałoba stanowi wtedy swego rodzaju formalność, którą wielu uważa za niepotrzebną, choć taką nie jest. Bardzo ważne jest wyznaczanie etapów. Każdy ma prawo do własnych rytuałów żałobnych. A te mogą być od najprostszych, jak na przykład zgolenie wąsów, zmiana fryzury lub stylu ubierania się, po najbardziej szalone: zorganizowanie wielkiego przyjęcia, upicie się do nieprzytomności, skok ze spadochronem…
Gdy żałoba nie jest odpowiednio przeżyta, poczucie braku swobody zakorzenia się w nas niczym uciążliwy chwast.
Być może należałoby uczyć o znaczeniu żałoby już w szkole. Zaoszczędziłoby to, w przyszłości, wielu lat cierpienia.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
135. JACQUES. 21 LAT
Jeden z moich kolegów z pracy chce wezwać policję, gdyż pewna klientka restauracji nie ma pieniędzy, żeby zapłacić za posiłek.
Przyglądam się jej. Jest wątła, delikatna, cała ubrana na czarno. Przypomina mi pisklę, które wypadło z gniazda. W ręce trzyma książkę Kwiaty dla Algernona Daniela Keyesa.
Reguluję za nią należność i pytam, o czym jest jej książka. Ona dziękuje mi, mówi, że nie powinienem był tego robić, a następnie zgadza się porozmawiać ze mną na temat książki. To opowieść o mężczyźnie, kompletnym idiocie, który staje się inteligentny dzięki specjalnej terapii farmakologicznej, która zadziałała na mysz zwaną Algernon. Chory psychicznie człowiek opowiada historię swojego życia i ozdrowienia w pierwszej osobie. Czytając, mamy wrażenie, że uczestniczymy w odzyskiwaniu przez niego zmysłów. Sposób pisania ewoluuje w trakcie powieści. Gdy jeszcze był idiotą, robił błędy ortograficzne niemal w każdym słowie, nie używał znaków przestankowych, ale w miarę postępu kuracji widzimy, jak się rozwija.
Dziewczyna przedstawia się. Nazywa się Gwendoline. Dodaje, że o ile jej wiadomo, pisarz ów, Daniel Keyes, napisał tylko tę jedną książkę, lecz stworzenie takiego arcydzieła daje mu prawo, by umrzeć w spokoju. Jego „misja dla ludzkości" została wypełniona. Zrealizował dzieło, dla którego został stworzony. Gwendoline uważa, że każdy z nas ma swoje dzieło do wykonania i dopiero gdy wypełni swoją funkcję, może umrzeć.
Patrzę na nią. Jej oczy w kształcie migdałów błyszczą, ma bardzo jasną skórę. Moim zdaniem dziewczyna, która czyta science fiction, musi być interesującą osobą. Ma jeszcze jedną cechę, która mi się w niej podoba – wygląda na bardziej zagubioną ode mnie.
Idziemy razem. Wyjaśnia mi, że jest przeklętą poetką. Mówię, że dobrze się składa, bo ja jestem przeklętym pisarzem.
Gwendoline jest przekonana, że znajdujemy się na tej Ziemi po to, by cierpieć i uczyć się na własnych błędach.
Idziemy dalej w milczeniu. Ujmuję ją za rękę – jest lodowata. Rozgrzewam ją w swojej dłoni. Dziewczyna zatrzymuje się i wpatruje we mnie z miną zagubionej myszki. Stwierdza, że wyglądam jej na sympatycznego człowieka i że ma ochotę się ze mną kochać, ale jak do tej pory unieszczęśliwiała wszystkich mężczyzn, z którymi się kiedykolwiek umawiała.
– Będę wyjątkiem.
– Przynoszę pecha – wzdycha.
– Nie jestem przesądny. A wiesz dlaczego? Bo bycie przesądnym… przynosi pecha.
Gwendoline zmusza się do uśmiechu, lecz po chwili znów radzi mi, bym ją zostawił.
Kilka tygodni później ta mała porzucona myszka wprowadza się do mojej kawalerki. Bardzo szybko okazuje się, że jest doskonałą panią domu. Problem polega jednak na tym, że kiedy się kochamy, odnoszę wrażenie, że chce wyświadczyć mi tym przysługę albo opłacić w ten sposób czynsz.
Od czasu do czasu spogląda na mnie swoimi wielkimi oczyma i mówi: „Lepiej będzie, jeśli odejdę, jestem dla ciebie zbyt dużym ciężarem". Wtedy staram się ją pocieszyć. Kupuję jej kolorowe ubrania. Czerń na co dzień robi się nieco monotonna. A ona wkłada je raz, a potem chowa do szafy. Zabieram ją do kina na filmy Monty Pythona. Jako jedyna na sali Gwendoline się nie śmieje. Mówię jej o „telewizji zen" – mojej nowej filozofii, polegającej na całkowitym wyzbyciu się wszelkich myśli poprzez intensywne oglądanie telewizji. Bez skutku. Mona Lisa II łasi się do niej, lecz ona głaszcze jej futerko automatycznie, zagubiona w swoich myślach.
Wieczorem wślizguje się delikatnie do mojego łóżka, jej lodowate stópki dotykają moich łydek. Pyta, czy chcę się kochać, jak gdyby pytała kontrolera w metrze, czy konieczne jest skasowanie biletu, a następnie zasypia, głośno chrapiąc. W środku nocy kopie mnie i gestykuluje, jak gdyby walczyła z niewidzialnym wrogiem, jęcząc przy tym cichutko.
Wraz z Mona Lisą II postanawiamy podjąć wyzwanie i wyrwać tę młodą damę z rozpaczy.
Gwendoline zostawia zapalonego papierosa w pościeli i moja urocza kawalerka omal nie idzie z dymem. Zapomina zakręcić kurki w łazience i cała łazienka zostaje zalana. Nie zamyka drzwi na klucz i niechciani goście zabierają mi moją wieżę hi-fi.
Za każdym razem dziewczyna przeprasza mnie, zalewa się łzami, wtula w moje ramiona i przypomina: „Mówiłam ci, że przynoszę pecha". A ja za każdym razem odpowiadam: „Ależ nie, ależ nie…”.
Obecność Gwendoline sprawia, że mam ochotę przepisać na nowo i poprawić Szczury. Czuję się w obowiązku odnosić sukcesy za nas oboje.
Spycham kota z kolan, zarzucam koc na telewizor, by przestał się na mnie gapić swoim wielkim, kwadratowym okiem. Siadam ponownie do klawiatury i po raz trzydziesty zaczynam moją powieść o szczurach: strona 1.
Muszę postawić sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Potrzebna mi jest intryga, która wzbudzi ciekawość nawet najbardziej tępych wydawców.
Wpadam na nowy pomysł: stworzyć w głębi kanałów miejsce, gdzie dziać się będą straszliwe i tajemnicze rzeczy, których nie będę opisywał. Wiadomo: wyobraźnię najbardziej pobudza to, czego nie widać. Każdy czytelnik znajdzie w moich ściekach to, czego najbardziej się boi.
Mona Lisa II daje mi znak pyszczkiem, że powinienem napisać coś o lustrze. Opisać scenę, w której szczur dostrzega swoje odbicie w lustrze. Ty to się na wszystkim znasz, moja droga Mona Liso! Zawsze będę słuchał twoich rad. Ziemia nie jest moją planetą, ale zdecydowanie ty jesteś z mojej. Być może pochodzę z niebieskiego królestwa kotów. Egipcjanie czcili koty, które według nich były bogami.
Mona Lisa II jest być może moją muzą, której od dawna szukałem.
Piszę przez całą noc.
136. IGOR. 21 LAT
Otrzymawszy stopień starszego sierżanta, powołałem nowe komando Wilków. Wybrałem najbardziej zażartych rekrutów. Wpoiłem im zdanie: „Bądź szybki albo martwy". Wymyśliłem mnóstwo gier, które miały na celu rozwijanie ich odruchów i zwinności. Żonglują odbezpieczonymi granatami, potrafią unikać strzał lecących prosto na nich, kładą dłonie na stole i sprawdzają się w jak najszybszym trafianiu nożem między palcami. Niektórzy są tak zwinni, że potrafią gołymi rękami łapać małe króliczki. Coś w nich rozbudziłem – zwierzę. Coraz mniej mówią. Żaden z nas nie pogrąży się w nudnej, intelektualnej dyskusji. – Kiedy jeden Wilk zwraca się do drugiego, to tylko po to, by go ostrzec: „Uwaga, za tobą!". Tak naprawdę nie wypowiada nawet słowa „uwaga", tylko „za tobą". Słowa mają pomóc nam przeżyć. Wilki reagują na każde moje skinienie. Nie jestem już sierżantem – jestem przewodnikiem stada.