Chris Petters przedstawia wiadomości dnia. Wojna w Kaszmirze, groźba ataku nuklearnego. Nowy rząd w Pakistanie, wywodzący się z ostatniego puczu, deklaruje, iż nie mając już nic do stracenia, zamierza bronić honoru wszystkich Pakistańczyków, miażdżąc znienawidzone Indie. Nowa moda: coraz więcej studentów notuje się na giełdzie, chcąc, by akcjonariusze finansowali w ten sposób ich naukę. Zwracają im później dług proporcjonalnie do osiągniętych sukcesów. Amazonia: U'wa, leśny lud tubylczy, postanowił popełnić zbiorowe samobójstwo, jeśli nie zaprzestanie się pompować ropy naftowej na ich świętym terytorium. Twierdzą, że ropa jest krwią ziemi…
Kolejne zabójstwo seryjnego mordercy posługującego się sznurówką. Tym razem ofiarą padła znana aktorka i modelka Sophie Donahue. Morderstwa dokonano w następujący sposób…
– No chodź tutaj, Gwendoline!
Gwendoline pojawia się w drzwiach, ma smutną minę. Jest obrażona.
– Nie interesuje mnie to.
– Co się dzieje? – pytam, sadzając ją sobie na kolanach i głaszcząc ją po włosach, jak to robię często z kotem.
– Wydadzą twoją książkę. Mnie by się to nigdy nie udało.
142. ENCYKLOPEDIA
MASOCHIZM: U źródeł masochizmu leży obawa – przed bolesnym wydarzeniem, które ma nastąpić. Człowiek boi się, gdyż nie wie, kiedy zostanie poddany próbie i w jakim stopniu okaże się ona nieprzyjemna. Masochista rozumie, że temu lękowi można zapobiec poprzez sprowokowanie wydarzenia, którego tak się obawia. Wtedy przynajmniej wie, kiedy i w jaki sposób do niego dojdzie. Wywołując nieprzyjemne doznania, masochista ma poczucie, że wreszcie panuje nad swoim przeznaczeniem.
Im więcej bólu sobie zadaje, tym mniej obawia się życia. Wie, że nikt nie zdoła dorównać bólowi, jaki on sam sobie zada. Nie musi już nikogo się bać, gdyż sam jest swoim najgroźniejszym wrogiem.
Kontrola nad sobą samym pozwala mu również na łatwiejsze panowanie nad innymi.
Nic więc dziwnego, że tak wielu ludzi trzymających władzę ma w swoim życiu prywatnym tendencje masochistyczne, mniej lub bardziej spełnione.
Cena, jaką muszą za to zapłacić, jest jednak wysoka. Łącząc pojęcia cierpienia i kontroli nad losem, masochista staje się antyhedonistą. Nie pragnie już przyjemności, życie upływa mu na pogoni za nowymi, coraz bardziej bolesnymi próbami. Często popada w uzależnienie.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
143. IGOR. 22 LATA
Brakuje mi pieniędzy? Cóż, sam je sobie zorganizuję. Rozpoczynam karierę włamywacza. Co mam do stracenia? W najgorszym wypadku znów wyląduję w więzieniu, gdzie jak podejrzewam, spotkam niejednego z mojej bandy Wilków. Stanisław wchodzi ze mną w spółkę. Wykorzystujemy ten sam sprzęt, co na wojnie. Z miotacza ognia przerzucamy się na palnik do spawania. Żaden zamek, żaden sejf nie jest w stanie mu się oprzeć. Na włamania najlepsza jest magiczna czwarta piętnaście nad ranem. O czwartej piętnaście na ulicy nie ma żadnych samochodów. Ostatni imprezowicze wreszcie kładą się spać, a pierwsi pracownicy jeszcze nie wstali. O czwartej piętnaście wszystkie główne arterie miasta są puste.
W ciągu dnia robimy rozpoznanie, a o czwartej piętnaście w nocy rozpoczynamy akcję. Tak jak na wojnie, potrzebny jest plan i strategia.
Jesteśmy właśnie w trakcie okradania bogatej willi położonej w północnej dzielnicy miasta, gdy Stanisław bierze do rąk portrecik stojący na jednym ze stolików i mówi:
– Hej, Igor, popatrz, czy ten facet z portretu nie przypomina ci tego, którego zdjęcie nosisz w swoim medaliku?
Drgnąłem. Porównuję obydwa zdjęcia i przyznaję, że nie może tu być cienia wątpliwości. Te same wąsy. Ta sama arogancka postura. To samo chytre spojrzenie. Włamaliśmy się do… domu mojego ojca. Rozglądam się uważniej wokoło. Znajduję dokumenty i zdjęcia, które świadczą o tym, że mój ojciec stał się bogatym i ważnym człowiekiem, że posiada wiele domów i ma wielu wpływowych przyjaciół.
Tata porzucił mamę, gdy była jeszcze w ciąży ze mną, ale wcale nie jest pozbawiony potomstwa. Wręcz przeciwnie! W willi mieszka wiele jego dzieci!
Ogarnięty wściekłością chwytam za palnik i niszczę jedną po drugiej wszystkie zabawki z pokoju dziecięcego. Powinny należeć do mnie! Powinny wypełniać radością moje dzieciństwo! Nie dane mi było z nich korzystać, inni też nie będą mogli się nimi więcej cieszyć. Wreszcie opadam na kanapę, osłabiony przez poczucie niesprawiedliwości.
– Najpierw rozejm, a teraz jeszcze odnalezienie ojca, to dla mnie za dużo!
– Weź, wypij to, poczujesz się lepiej – mówi Stanisław, podając mi butelkę amerykańskiej whisky.
Dewastujemy wszystko w domu mojego ojca: meble, naczynia, przedmioty codziennego użytku. Dowie się dzięki temu, że istnieję. Pijemy jeszcze, by uczcić tę masakrę, wreszcie padamy na rozprute poduszki. Rano budzą nas milicjanci i prowadzą na komisariat. Komisarz siedzący za biurkiem wygląda bardzo młodo. Pewnie trafił tutaj dzięki znajomościom. Jego twarz wydaje mi się znajoma. Wania. Nie zmienił się zbytnio od czasów sierocińca. Wstaje i oświadcza, że ma do mnie żal. Ludzie, świat zwariował. Ma do mnie zapewne żal o to, że wyrządził mi tyle złego, a ja mu się nie odwdzięczyłem tym samym.
– Wybacz mi – zwracam się do niego, jak do opóźnionego w rozwoju.
– Wreszcie! – odpowiada. – Tyle przez ciebie wycierpiałem, wiesz? Dużo o tobie myślałem, po tym jak opuściłeś poprawczak.
Mam ochotę powiedzieć: „A ja bardzo szybko wyrzuciłem cię z pamięci", ale milczę.
Wania przybiera wyraz twarzy, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałem – minę pełną obłudy.
– Jestem pewien, że uważasz, że to ja źle postąpiłem.
Grunt to nie dać się sprowokować.
– Myślałeś tak, co? Przyznaj się.
Jeśli potwierdzę, zezłości się, a jeśli zaprzeczę – uczyni to samo. Postanawiam milczeć. To najlepszy wybór. Zapewne moje milczenie zostaje przez niego zinterpretowane jako przyznanie się. Wania oznajmia, że przyjmuje moje przeprosiny i gotów jest pomóc nam w aferze z włamaniem. Ma na tyle dużą władzę, by sprawę umorzyć.
– Ale uwaga – dodaje – koniec z zabawami w złodziejaszków. Nie chcę żadnej recydywy, bo następnym razem będę zmuszony cię zapuszkować.
Ściskam jego dłoń i ograniczam się do zdawkowego „dziękuję". Ciao.
– Jeszcze jedno – dodaje Wania.
– Tak?
Stoję nieruchomo, licząc, że cena za jego pobłażliwość nie wzrośnie.
– Chciałem ci zadać pewne pytanie, Igorze…
– Wal…
– Dlaczego nigdy mi nie dołożyłeś?
Muszę zachować spokój. Nie denerwować się. Grunt to nie stracić panowania nad sobą. Ręka mi drży. Oczami duszy widzę ten jego świński ryjek rozgnieciony moją twardą pięścią. Czuję w ramieniu siłę ciosu, który mógłbym zadać. Ale dojrzałem. Zawsze powtarzałem moim Wilkom: „Nie bądźcie jak byki, które nacierają, gdy tylko im się pomacha przed oczami czerwoną płachtą. Nie dawajcie się ponieść emocjom. To wy, a nie przeciwnik, macie decydować, gdzie i kiedy uderzyć".
Wania jest komisarzem otoczonym uzbrojonymi kolegami, wszystkich nie uda mi się pokonać. Poza tym, jeśli chciałby się do mnie dobrać, może zawsze zlecić zabicie mnie jednemu ze swoich podwładnych. Nie zamierzam wszystkiego zaprzepaścić przez Wanię. Byłby to dla niego zbyt duży honor. Udało mi się oprzeć mamie, chłodowi, chorobom, izolatce, kulom i pociskom, nie umrę przecież teraz na komisariacie milicji z powodu jednego drażliwego pytania.
Nie odwracając się, udaje mi się zmusić wargi do wypowiedzenia następujących słów:
– Hmm… Nie wiem. Może dlatego, że mimo wszystko cię lubię.