Выбрать главу

Poza tym czuję, że nie mogę tak zostawić mojej książki. Została wydana, muszę jej teraz bronić, pokazywać, wyjaśniać.

Podczas pierwszego wywiadu, jakiego udzielam, dziennikarz bierze mnie za specjalistę od szczurów, który napisał dzieło popularnonaukowe. Zaprasza się mnie bardzo rzadko do programów telewizyjnych lub audycji radiowych, gdzie znajomość mojej książki przez rozmówców ogranicza się zazwyczaj do przeczytania notki z okładki. Jestem proszony o streszczenie mojej opowieści. Wytyka mi się technikę rysunku na obwolucie. Tak, jakbym to ja ją wybrał… Pojawia się kilka artykułów, które naprawdę odnoszą się do mojego dzieła, te jednak zostają umieszczone w rubryce „zwierzęta" lub „nauka". Pewien dziennikarz nie zawahał się przed określeniem mnie jako starego amerykańskiego naukowca.

Nikomu nie udało się dostrzec mojej pierwotnej intencji: mówię o ludziach poprzez opisanie zachowań zwierząt, które żyją w społeczności. Jestem rozżalony. Kiedy już dochodzę do głosu, padające pytania nie pozwalają mi się wytłumaczyć. Pyta się mnie: „Jak długo żyje szczur?", „Ile małych rodzi się w jednym miocie?" albo jeszcze: „Jak skutecznie pozbyć się tych gryzoni?".

Tak bardzo bym chciał choć raz porozmawiać z filozofami, socjologami, politykami, omówić ustalone role, trudności z przełamaniem stałych stosunków pomiędzy wykorzystującym, wykorzystywanym, samodzielnym i popychadłem. Niestety jedynym rozmówcą, jakiego proponuje mi stacja radiowa, jest specjalista od deratyzacji, cytujący długą listę produktów chemicznych, które człowiek ma do dyspozycji. Trudno tu wdawać się w jakąkolwiek dyskusję. Mogę jeszcze tylko liczyć na marketing szeptany. Nic więcej nie zdołam uczynić dla mojej książki. Moje zadanie jest skończone. Muszę oczyścić umysł. Ale jak? Telewizja! Wiadomości.

Chris Petters wydaje się jakiś odmieniony. Jego włosy zmieniły kolor. Z pewnością je zafarbował. Prezenter oznajmia, iż w Arkansas banda uczniów rozstrzelała, posługując się pistoletem maszynowym, grupę dzieci na boisku szkolnym. Istnieje pewne określenie, by opisać ten fenomen: „Amok". Przed śmiercią pojawia się potrzeba wymordowania jak największej liczby bliźnich.

Wiadomości zawsze działały na mnie kojąco. Nieszczęścia innych pozwalają mi zapomnieć o moich własnych, a jednocześnie podsuwają pomysły do nowych historii. Chris Petters kontynuuje swoją litanię mniejszych i większych codziennych horrorów.

Skandal w bankach spermy: wiele kobiet wybierało tego samego dawcę, Hansa Gustavsona, wysportowanego blondyna o niebieskich oczach. Mężczyzna ten mógłby być obecnie ojcem co najmniej pół miliona dzieci. Hans zarzeka się, że nie miał pojęcia o sukcesie swojej spermy, a oddawał ją jedynie po to, by zdobyć środki finansowe na studia. Odtąd jednak zachowa swoje gamety dla siebie.

Słabe trzęsienie ziemi w Los Angeles. Sejsmolodzy uważają, że wstrząs może mieć związek z rozpowszechnieniem się podziemnych prób nuklearnych.

Medycyna: w Rosji odkryto nieznaną do tej pory chorobę – nowotwór pępka.

Meteo: bezchmurnie.

Giełda: spadek indeksu Dow Jonesa.

Jest coraz lepiej. Wszyscy ci ludzie, którzy rzucają się sobie do gardeł w walce o nowe terytoria lub o władzę, przypominają mi szczury z mojej powieści. Rzucam okiem na stolik, na którym spoczywa moje dzieło. Szczury. Przedmiot ten wydaje mi się magiczny, żywy. Niech teraz zacznie swoje życie, już beze mnie.

154. VENUS. LAT 22,5

Po tym, jak zostałam zaatakowana przez Chrisa Pettersa, poprosiłam Richarda, żeby częściej przebywał u mnie w domu. Dzięki temu dane mi było przekonać się, czym jest wspólne gospodarstwo domowe z mężczyzną. Wszystkie małe wady, które do tej pory udawało się Richardowi ukrywać, wyszły nagle na światło dzienne.

Wiedziałam, że mężczyźni są z zasady egoistami, a aktorzy zaślepieni własną osobą, nie sądziłam jednak, że do tego stopnia!

Richard bierze narkotyki. Już z samego rana musi wciągnąć kreskę koki, do kawy i rogalików. Nie potrafi bez tego żyć.

Kiedy kręci film, jego zapotrzebowanie na nie rośnie. Mówi, że to zwiększa jego możliwości. W każdym razie ta przypadłość robi znaczny uszczerbek w naszym budżecie.

Kiedy mówi mi o kinie, zaczynam marzyć. Plany filmowe wydają mi się o wiele bardziej atrakcyjne niż studia fotograficzne. Richard opowiada mi niewiarygodne historie o reżyserach, którzy posuwają się do rękoczynów wobec operatorów, ponieważ nie zgadzają się z nimi co do miejsca ustawienia kamery.

Widzowie zawsze wyobrażają sobie, że aktorzy są od nas, modelek, o wiele bardziej inteligentni, ponieważ scenarzyści wkładają im w usta pasjonujące zdania, ja natomiast zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że w wywiadach moje poglądy mogą wydawać się dość ograniczone. Żałuję, że nie skończyłam jakichś poważnych studiów, nie popracowałam nad zdobyciem wiedzy. Kiedy ktoś zadaje mi pytanie, marzę o tym, żeby w kącie pojawił się mały, łysy scenarzysta w okularach, który by mi podyktował odpowiedź.

Powiedzmy to sobie szczerze – w życiu prywatnym Richard nie jest mistrzem konwersacji. Dzwonnik z Notre Dame jest dla niego czystą kreacją Walta Disneya, a Paryż – miastem w Teksasie.

Richard nie ma pojęcia, gdzie znajduje się Portugalia albo Dania, zresztą jest mu to całkowicie obojętne. Opuścił swoje rodzinne Kentucky, żeby ćwiczyć mięśnie w Hollywood i jakimś cudem, jak to często bywa w świecie filmu, wieśniak ten stał się ulubieńcem większości panienek na całym świecie.

Dialog między nami sprowadza się do: „Jak się masz, kochanie?" lub: „Czy wszystko w porządku, koteczku?" albo jeszcze: „Ładna pogoda, prawda?".

Richard bez przerwy zajęty jest analizowaniem swojej mocy uwodzicielskiej.

Zauważyłam, jak zerka do lusterka stojącego na nocnym stoliku, żeby sprawdzić, jaką minę ma w chwili orgazmu. W ramach przygotowań do wyjątkowo namiętnej sceny przewidzianej w najnowszym scenariuszu, zastanawiał się, od której strony pokazać swój podbródek, by wypaść jak najlepiej.

Nie przepadam specjalnie za Richardem, ale mam zamiar posłużyć się nim jak trampoliną do świata filmu. Ja także wiem, że czas płynie nieubłaganie. Wczoraj zrobiłam mu scenę, zmuszając go do zatrudnienia mnie przy jego kolejnym filmie. Zaczął twierdzić, że zawód aktora nie polega na improwizacji. Jako kontrargument przedstawiłam mu długą listę aktorek bez talentu, które przebiły się do krainy marzeń tylko dzięki swojej urodzie. A ponieważ to nie wystarczyło, żeby go przekonać do rozmowy z jego producentami, stłukłam kilka talerzy i wyciągnęłam zdjęcia Richarda w towarzystwie nieletnich chłopców, które otrzymałam pocztą od „anonimowej przyjaciółki, która dobrze mi życzy". Z pewnością to tylko zazdrosna figurantka…

– Takie zdjęcia pozwolą mi nie tylko otrzymać rozwód, lecz także zabrać ci całą kasę i zniszczyć twoją reputację wielkiego uwodziciela.

Richard przekonał więc producentów, żeby dali mi w jego najnowszym filmie Lisy rolę kobiety z rosyjskiej armii walczącej w Czeczenii. On sam gra bohatera, starszego sierżanta dowodzącego komandem o nazwie „Lisy". Ja zaś mam być jedną z jego podwładnych, wyjątkowo rozgarniętą królową miotacza ognia. Dwie uzupełniające się role.

Na szczęście scenarzysta włożył mi w usta mnóstwo wspaniałych wypowiedzi. Wreszcie mogę poszczycić się idealnym poczuciem humoru, o jakim zawsze marzyłam, lecz którego żaden chirurg plastyczny nie był w stanie wszczepić mi do mózgu.

Lisy będą kręcone w Rosji, żeby nadać całemu przedsięwzięciu więcej realizmu, a także żeby zaoszczędzić na gażach dla statystów.

Teraz dopiero czuję tremę. Chcę zostać wielką gwiazdą, czarną Liz Taylor.