Jeśli Zozem opiekuje się anioł instruktor, który wie o istnieniu Ziemi, oznaczałoby to, że Edmund Wells, mój własny mentor, wie z kolei o Czerwieni.
– Czy nie jest pan przypadkiem „siódemką"? – pyta Raoul.
Anioł instruktor rzuca nam potępiające spojrzenie.
– Wy też znajdujecie się bardzo daleko od waszych klientów, powinniście już wracać.
– Nasi klienci świetnie sobie dają radę sami – mówi Raoul.
– Hmm… Jesteś tego taki pewien? Czerwienne przysłowie mówi, że „mleko kipi wtedy, kiedy akurat nie patrzy się na garnek". Nie ponoszę za was odpowiedzialności, więc nie będę dawał wam dobrych rad, ale jeśli chodzi o Zoza, nie zgadzam się, żebyście sprowadzali go na złą drogę. Zrozumiano, Zoz? Żeby przypadkiem nie przyszło ci do głowy spacerować sobie po tej ich „Ziemi".
Zoz opuszcza głowę z pokorą, spogląda na nas nieśmiało na pożegnanie i oddala się u boku swojego instruktora, który rzuca jeszcze przez ramię:
– Koniec przerwy! Pora, żebyście wszyscy wrócili do pracy.
162. ENCYKLOPEDIA
ISTOTA POZAZIEMSKA: Najstarszy zachodni tekst wspominający o istotach pozaziemskich przypisywany jest Demokrytowi i datuje się go na czwarty wiek przed naszą erą. Nawiązywał on do spotkania badaczy ziemskich i pozaziemskich na innej planecie, mieszczącej się pośród gwiazd. W drugim wieku Epikur stwierdza, że istnienie światów podobnych do naszego jest rzeczą jak najbardziej logiczną. Nieco później tekst ten zainspiruje Lukrecjusza, który w swoim poemacie De natura rerum ponownie rozważy możliwość istnienia ludów pozaziemskich, żyjących z dala od Ziemi.
Tekst Lukrecjusza spotkał się z ogólnym zainteresowaniem. Arystoteles, a później święty Augustyn starają się przekonać, że Ziemia jest jedyną planetą zamieszkaną przez żywe istoty, a żadna inna istnieć nie może, gdyż Bóg tak sobie zażyczył. Podążając w tym samym kierunku, papież Jan XXI zezwolił na wykonywanie kary śmierci na każdym, kto choćby wspomniał o innych zamieszkanych światach. Trzeba było czterystu lat, by istoty pozaziemskie przestały być swego rodzaju tematem tabu. Filozof Giordano Bruno, na przykład, został spalony na stosie w 1600 roku za między innymi podtrzymywanie tej tezy.
Cyrano de Bergerac napisał w 1657 roku dzieło pod tytułem Tamten świat, obrazujące podróż do państw Księżyca i Słońca, do której to książki nawiązał Fontenelle w Rozmowach o wielości światów, a także Wolter, w 1752 roku, w powieści Micromega (Mały-duży), opowiadającej o wielkim podróżniku z przestrzeni kosmicznej, który z Saturna przybywa na Ziemię jako turysta.
W 1898 roku H.G. Wells zdejmuje z kosmitów człowieczą maskę i nadaje im w swojej Wojnie światów wygląd przerażających potworów, przypominających ośmiornice na hydraulicznych podnośnikach. W 1900 roku amerykański astronom Percival Lowell oznajmia, że udało mu się dostrzec kanały irygacyjne na powierzchni Marsa, co miałoby świadczyć o istnieniu tam inteligentnej cywilizacji. Pojęcie istoty pozaziemskiej traci swoją stronę fantasmagoryczną. Trzeba będzie jednak poczekać na Stevena Spielberga i jego E.T., aby kosmici mogli stać się synonimami przyjaznych towarzyszy.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
163. JACQUES
Czerwień.
Śnię, że na pokładzie statku kosmicznego, jakim bawiłem się w dzieciństwie, docieram do czerwonej planety. Mieszka tam bóg, który lubi eksperymentować. Tworzy światy, które następnie umieszcza w przeźroczystych pojemnikach i obserwuje ich dojrzewanie. W maleńkich probówkach hoduje prototypy zwierząt, które następnie bardzo ostrożnie przenosi za pomocą pincety na powierzchnię nowego świata. Jeśli aklimatyzacja danego zwierzęcia się nie powiedzie, bóg próbuje je odzyskać. W przypadku gdy wybrakowane stworzenia zanadto się rozmnożą, bóg czym prędzej tworzy drapieżniki (zwierzęta większe albo całkiem malutkie, jak na przykład wirusy), których zadaniem jest wytępienie niezrównoważonych organizmów. Na ich miejsce bóg przygotowuje inne zwierzę. W moim śnie bogowi nie udaje się naprawić wszystkich swoich błędów, mnoży więc gatunki, starając się opanować jakoś ten żywy chaos.
Budzę się cały spocony, Ghislaine leży przy mnie. Ghislaine to moja nowa towarzyszka życia. Wybrałem ją, bo nie jest zwariowana, jej rodzice nie wtrącają się do naszego związku i nie wygląda mi na osobę o osłabionej psychice. W dzisiejszych czasach niewiele osób może poszczycić się tymi zaletami.
Tak szczerze mówiąc, to nie jest do końca prawda. Głównym powodem, dla którego wybrałem Ghislaine jest to, że to ona mnie wybrała. Ghislaine jest lekarzem pediatrą. Łagodna, umie słuchać i przemawiać do dzieci. A ja jestem dzieckiem.
To przecież nie jest normalne, żeby w wieku dwudziestu pięciu lat interesować się wciąż zamkami, smokami, księżniczkami, kosmitami i bogami w przestworzach.
Ghislaine przypomina mi księżniczkę. Ma ciemne włosy, drobną budowę ciała i mimo swoich dwudziestu czterech lat wciąż ubiera się w sklepach z odzieżą dla dzieci.
Zna się na nowych metodach pobudzania rozwoju najmłodszych. W weekendy udziela się w organizacji pomagającej dzieciom nieprzystosowanym do życia w społeczeństwie. To ją wykańcza, ale twierdzi, że nikt tego nie będzie robił za nią.
– Ty też jesteś nieprzystosowanym dzieciakiem – mówi, głaszcząc mnie po moich gęstych włosach.
Ghislaine uważa, że każda istota ludzka ma w sobie coś z dziecka, z dorosłego i rodzica. Kiedy powstaje związek, każda ze stron wybiera sobie rolę, jaką chce odgrywać względem drugiej osoby. Zazwyczaj jedno staje się rodzicem, drugie zaś dzieckiem. W idealnym układzie dwoje pragnęłoby być dorosłymi, co pozwoliłoby im rozmawiać ze sobą poważnie.
Próbowaliśmy. Nie udało nam się. To jest silniejsze ode mnie, zachowuję się jak dziecko. Jako dziecko czuję się najlepiej, jako dziecko czuję lekkość umysłu. Dziecko nie jest niczego pewne i wszystkim się cieszy. Poza tym lubię być niańczony.
Ghislaine była zdziwiona, gdy dowiedziała się, że lubię gry fabularne. Wyjaśniłem jej, że pomagają mi one w tworzeniu zarysów bohaterów i wytyczaniu im najodpowiedniejszych tras życiowych.
Na moim biurku wala się cała sterta materiałów pomocniczych. Plany bitew, szkice twarzy moich postaci (często wybieram istniejących aktorów i tak długo analizuję ich rysy, że udaje mi się odgadnąć zasady rządzące ich psychiką) czy też figurki z plasteliny, które mają mi pomóc lepiej wyobrazić sobie scenerię i przedmioty otaczające moje postacie.
– Nigdy bym nie przypuszczała, że do napisania zwykłej historyjki potrzebne są wszystkie te graty! – woła Ghislaine. – Twoje biurko przypomina laboratorium. Nie powiesz mi jednak, że korzystasz z planów katedry i tych resztek plasteliny…
Ma mnie za wariata i wspina się na czubki palców, żeby mnie pocałować.
Przy Ghislaine czuję się dobrze, choć naszemu związkowi brakuje wzniosłości, która pozwoliłaby mu trwać. Zaczynamy się sobą nudzić. Gdy minęło oczarowanie dorosłym, który zachowuje się jak dziecko, Ghislaine dostrzegła, że wykonuje trudny i marnie płatny – w porównaniu ze mną – zawód.
Praca z dziećmi zabiera jej dużą część energii. Maluchy doświadczyły już tak ciężkich przeżyć, że nie potrafią być dla niej miłe. Przyjmują postawę małych porzuconych piesków. Dzieci bite, wykorzystywane seksualnie, epileptyczne i astmatyczne… Jak Ghislaine może dać sobie radę z tą potężną armią sama jedna? Wyznaczyła sobie misję, która jest zdecydowanie ponad jej siły.
Wieczorami opowiada mi o pacjentach, którzy danego dnia umarli jej na rękach. Jest roztrzęsiona, a ja nie wiem, jak ulżyć jej cierpieniu.