Выбрать главу

– Może powinnaś zmienić pracę – sugeruję po tym, jak przepłakała całą noc z powodu śmierci jednego z epileptycznych dzieciaków.

Nigdy mi nie wybaczyła tego zdania.

– Łatwo pomagać ludziom, gdy się ich nie widzi, nie dotyka, nie rozmawia z nimi bezpośrednio. To łatwe, wygodne, bez ryzyka!

– Chyba nie uważasz, że powinienem siedzieć koło każdego z moich czytelników gotów do dyskusji?

– Myślę, że właśnie to powinieneś robić! Wybrałeś sobie to zajęcie, żeby uciec od świata. Zamykasz się w swoim pokoju, tylko komputer dotrzymuje ci towarzystwa. Spotykasz się z kimś? Ze swoim wydawcą? Kilkoma kumplami? To nie jest świat. Żyjesz w wyimaginowanym wymiarze, infantylnym wszechświecie, który tak naprawdę nie istnieje, robisz wszystko, żeby nie dorosnąć. A jednak pewnego dnia rzeczywistość cię dorwie, mój świat, w którym miotam się przy chorych, zdeprymowanych, napastowanych. Swoimi książkami nie wyeliminujesz nędzy, głodu i wojen.

– Kto wie? Moje książki przekazują pewne idee, a te mają na celu modyfikowanie stanów ducha i zachowań.

Ghislaine parska śmiechem.

– Te twoje bajeczki o szczurach? Nie ma co, ładny mi rezultat! Ludzie zaczną darzyć współczuciem szczury, chociaż brak im go w stosunku do własnych dzieci.

Tydzień później Ghislaine odchodzi ode mnie. To było zbyt piękne, żeby mogło trwać. Zaczynam rozmyślać. Czy to, co robię, naprawdę jest niemoralne? Dla poprawienia sobie nastroju wieczorem wybieram się do kina na Lisy, rodzaj filmu, jakie zazwyczaj omijam szerokim łukiem.

Niemal każda scena ukazuje to, co najbardziej interesuje Ghislaine: biednych, chorych i nieszczęsnych, którzy zabijają się nawzajem. Jeśli to ma być rzeczywistość – wolę kino w mojej własnej głowie. W filmie gra jednak pewna przecudnej urody aktorka, Venus Sheridan. Zachowuje się tak, jakby całe życie była rosyjskim żołnierzem. Richard Cuningham, grający główną rolę męską, też jest niezły. Wspaniale wcielił się w swoją postać.

To co wydarzyło się w Czeczenii, jest naprawdę straszliwe, ale cóż ja na to mogę poradzić? Dodać motto adresowane do moich rosyjskich czytelników: „Proszę, kochajcie się, a nie wojujcie"?

Słowa Ghislaine działają na mnie niczym bomba z opóźnionym zapłonem. Nie mogę pisać. Jestem perwersyjną istotą, która czerpie przyjemność z tworzenia dziwnych historii, gdy tymczasem cały świat wokół mnie cierpi. Może powinienem walczyć u boku „Lekarzy Świata"? Przemierzyć Afrykę, szczepiąc każde dziecko, które wpadnie mi w ręce?

Czuję zbliżający się kryzys „pocotowszystko". Jedynym lekarstwem, jakie znam, jest zamknięcie się w toalecie i oddanie rozmyślaniu. Czy to źle, że piszę? Czy to źle, że nie wspieram wszystkich nieszczęśników tego świata? Czy to źle, że nie walczę przeciwko tyranom i wyzyskiwaczom?

Ostatecznie wysyłam czek do pewnej organizacji charytatywnej i siadam znów do pisania. Tak bardzo kocham moje zajęcie, że gotów jestem płacić za święty spokój.

Wydawca dzwoni do mnie.

– Dobrze by było, gdybyś wyszedł od czasu do czasu z domu, podpisał parę książek, zjadł kolację z dziennikarzami…

– Czy to konieczne?

– Absolutnie. Właściwie to od tego powinieneś był zacząć. Poza tym spotkania z ludźmi poddadzą ci trochę pomysłów. Postaraj się. Potrzebujesz prasy, księgarzy, kontaktów z ludźmi z branży, powinieneś pojawiać się na targach książki… Żyjąc jak mnich, skazujesz się na krótkoterminowość.

Jak do tej pory rady Charbonniera zawsze były słuszne. Ale robienie z siebie klauna na salonach, z kieliszkiem szampana w dłoni i słuchanie najświeższych branżowych ploteczek… to nie dla mnie.

Zgoda na podpisywanie książek na targach. Nie łudzę się specjalnie, że dzięki temu rozkwitnie moja kariera, ale być może kontakt z ludźmi zainteresowanymi moją książką i z pisarzami pozwoli mi lepiej zrozumieć, dlaczego nie udaje mi się dotrzeć do szerokiej publiczności we Francji.

Mona Lisa II wpatruje się we mnie, jakby chciała powiedzieć: „Wreszcie zadajesz sobie właściwe pytania". Zasypiam samotnie. Pościel jest taka zimna.

164. IGOR. 25 LAT

– Igor, mam dla ciebie fantastyczną nowinę.

Spodziewam się miłej niespodzianki, czuję obecność Tatiany. Zamykam oczy. Całuje mnie. Ryzykuję pytanie:

– Jesteś w ciąży?

– Nie, to coś lepszego.

Przytula się do mnie cała rozpromieniona.

– Igor, mój przyjacielu, mój kochany… zostałeś wyleczony. Czuję się jak rażony gromem.

– Chyba żartujesz?

Odkładam książkę i spoglądam przerażony na promienną minę mojej lekareczki.

– Mam tutaj wyniki twoich ostatnich badań. Przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania. Rak pępka nie trwa wiecznie. Twoje ozdrowienie otwiera nowe drogi dla badań medycznych. Myślę też, że zawdzięczasz to również poprawieniu się twoich warunków życia. Tak, z pewnością, rak pępka ma wyjątkowo psychosomatyczne cechy.

Czuję ogień w płucach. W ustach brakuje mi śliny. Kolana mi się trzęsą. Tatiana otacza mnie ramionami i przytula.

– Mój najdroższy, wyzdrowiałeś, wyzdrowiałeś… To cudowne! Pędzę powiedzieć o tym wszystkim z ekipy medycznej. Urządzimy imprezę, żeby uczcić twój powrót do normalnego życia.

Odchodzi tanecznym krokiem.

„Normalne życie", znam je aż nazbyt dobrze. Nie podobam się kobietom. Właściciele nie chcą mi wynajmować mieszkania bez zaświadczenia o zarobkach. Pracodawcy nie chcą mnie zatrudniać, bo uważają, że byli komandosi to brutale. Jeśli zaś chodzi o pokera, to Piotr umieścił mnie na czarnej liście wszystkich najlepszych kasyn w kraju.

W całym swoim życiu miałem tylko dwa azyle: szpital i Tatianę, ale oto i stąd zostanę wyrzucony. Muszę kogoś zabić, żebym mógł iść do więzienia. Tam odnajdę „normalne życie". Jednak mieszkanie z Tatianą sprawiło, że straciłem wolę walki. Dzięki niej posmakowałem spokoju, uprzejmości, książek i żywych dyskusji. Być może teraz, kiedy jestem zdrów, już nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Znajdzie sobie innego pacjenta z jeszcze rzadszą chorobą niż moja. Z gruźlicą ucha albo niedorozwojem nozdrzy. Wypędzi mnie.

Już od jakiegoś czasu zanudza mnie opowieściami o pewnym nosicielu nieznanej bakterii. Pewnie już z nim sypia.

Biję się mocno w brzuch, wiedząc jednak, że ten cholerny nowotwór i tak robi to, co sam chce. Wkradł się niczym złodziej do mojego ciała i kiedy już, już, zacząłem go akceptować, a nawet lubić – wyniósł się.

Wyzdrowiałem! To prawdziwa tragedia! Czy nie mógłbym oddać mojego ozdrowienia komuś innemu, kto by na nim bardziej skorzystał? Hej tam! Mój aniele, jeśli mnie słyszysz, nie chcę wyzdrowieć. Chcę znów być chory. Oto moja modlitwa.

Klękam na podłodze i czekam. Zawsze czułem, kiedy mój anioł mnie wysłuchiwał. Teraz wiem, że mnie nie słucha. Nawet święty Igor przestał się mną interesować. Cały mój świat się wali.

Wiele byłem w stanie znieść, ale „ozdrowienie" to już dla mnie zbyt wiele. Przelała się czara goryczy.

Czekam na korytarzu na Tatianę, która właśnie oznajmia dobrą nowinę całemu personelowi szpitala.

– Igor wyzdrowiał! Igor wyzdrowiał! – podśpiewuje sobie nieświadoma niczego.

– Proszę cię, mój aniołku, ześlij na mnie jakiś przerzut na znak zgody. Pomagałeś mi w drobnych sprawach, jeśli więc zamierzasz mnie teraz opuścić w tak ważnej chwili, powiem z całkowitym przekonaniem, że jesteś zwyczajnie nieodpowiedzialnym aniołem.

Okno jest otwarte. Wychylam się. Szpital mieści się w wysokim budynku. Upadek z trzydziestego piątego piętra powinien załatwić sprawę.

Muszę działać bez namysłu. Przede wszystkim bez namysłu, bo w przeciwnym razie nie znajdę w sobie wystarczającej odwagi. Skaczę. Lecę w dół jak kamień.