Przez okna widzę zajętych wewnątrz ludzi. Niektórzy dostrzegają mnie i ich usta układają się na kształt litery „o".
„Bądź szybki albo martwy"? W tej chwili jestem wyjątkowo szybki i wkrótce będę też martwy.
Ziemia zbliża się z zatrważającą prędkością. A może popełniłem głupstwo? Może powinienem był jednak pomyśleć przez chwilę?
Ulica znajduje się teraz dziesięć metrów pode mną. Zamykam oczy. Ledwie mam czas poczuć nieprzyjemną chwilę, w której moje kości roztrzaskują się o asfalt. Ze stanu stałego zmieniam się w ciecz. Tym razem mnie nie odratują. Przez sekundę przeszywa mnie ból, który zdaje się trwać całą godzinę, a potem wszystko się zatrzymuje. Czuję, jak opuszcza mnie życie.
165. VENUS. 25 LAT
Rozwiodłam się z Richardem. Umawiam się teraz z moim prawnikiem, Murrayem Benettem, słynnym tenorem ławy adwokackiej. W ciągu jednego tygodnia zawładnął moim życiem, sercem, ciałem, moimi meblami i umowami.
Związek z nim przypomina swego rodzaju stały kontrakt. Murray uważa, że życie we dwoje, czy to w konkubinacie czy to w małżeństwie, powinno być uregulowane przez system trzy – sześć – dziewięć, jak przy wynajmie mieszkań. Co trzy lata, na życzenie partnerów, należy przejrzeć i poprawić warunki umowy lub też, jeśli wspólne życie im odpowiada, przedłużyć kontrakt na zasadzie cichej zgody.
Na ten temat Murray może mówić godzinami. „Klasyczne" małżeństwo uważa za głupotę. To umowa na okres całego życia, podpisywana przez strony, które nie rozumieją poszczególnych klauzul z powodu zaślepienia uczuciami i strachem przed samotnością. Jeśli małżonkowie zdecydują się na jej ratyfikowanie w wieku, powiedzmy, dwudziestu lat, umowa ta będzie obowiązywać przez mniej więcej sześćdziesiąt, bez możliwości wprowadzenia jakichkolwiek zmian. Tymczasem społeczeństwo, zwyczaje i ludzie ewoluują. Nieuchronnie nadchodzi chwila, gdy kontrakt się unieważnia.
Kpię sobie z całej tej prawniczej gadaniny, wiem tylko, że Murray uwielbia się kochać w szalonych pozycjach. Przy nim doświadczam tego, czego nie pokazano nawet w Kamasutrze. Zabiera mnie w najdziwniejsze miejsca, gdzie za każdym razem możemy zostać nakryci przez pierwszego lepszego przechodnia. Niebezpieczeństwo to niesamowity afrodyzjak.
Kiedy jemy kolację w towarzystwie jego „paczki", składającej się głównie z byłych partnerek, odnoszę wrażenie, że zazdroszczą mi statusu najświeższej kochanki. Kiedy Murray coś opowiada, wszyscy wokoło są wyraźnie rozbawieni.
– Jak każdy adwokat, nienawidzę niewinnych klientów. Jeśli wygram proces niewinnego, ten uważa to za naturalne. Jeśli przegram, ma do mnie pretensje. Z winnym natomiast sprawy wyglądają zupełnie inaczej: jeśli przegram, ten uważa, że to było nieuniknione, jeśli zaś wygram, całuje mnie po stopach!
Wszyscy pokładają się ze śmiechu. Oprócz mnie.
Już na samym początku Murray i ja określiliśmy nasze terytoria w mieszkaniu. To będzie mój pokój. To będzie moje biuro. Tutaj kładę szczoteczkę do zębów, a ty kładziesz swoją tutaj. W szafach wszystkie miejsca w zasięgu wzroku zajmują jego marynarki, swetry i koszule. Moje rzeczy zostały oddelegowane na najwyższe i najniższe półki. Powinnam była zwrócić wcześniej uwagę na te szczegóły umowy.
Ze wszystkich mężczyzn, których poznałam, Murray jest pierwszym, który przywiązuje taką wagę do pojęcia „terytorium".
Każdy manewr jest dobry, żeby je powiększyć:
Kto trzyma w ręce pilota i wybiera programy w telewizji?
Kto pierwszy okupuje rano łazienkę?
Kto czyta w niej sobie spokojnie gazetę, nie zwracając uwagi na to, że ktoś inny czeka?
Kto odbiera dzwoniący telefon?
Kto wynosi śmieci?
Czyich rodziców podejmujemy w niedzielę?
Wolę jednak nie angażować się w te codzienne przepychanki i szukam schronienia w aktorstwie.
A jednak powinnam była być czujna. Powinnam była zareagować natychmiast, gdy Murray zaczął zabierać dla siebie całą kołdrę, podczas gdy ja marzłam.
Miłość nie może wszystkiego wybaczać. Żaden z moich poprzednich adoratorów nigdy by mnie nie podejrzewał o taką potulność i łagodność. Salon, kuchnia i przedpokój zostały uznane za terytoria neutralne. W imię dobrego smaku Murray bardzo szybko zlikwidował wszystkie bibeloty, które tak mi się podobały i zastąpił je zdjęciami z wakacji ze swoimi byłymi dziewczynami. Z lodówki znikło normalne jedzenie, a pojawiły się jego ulubione produkty, przedziwne dania zakupione w aptece, tak cenne ze względu na ich właściwości wyszczuplające.
W salonie natomiast króluje olbrzymi fotel, na którym nikt poza Murrayem nie ma prawa usiąść.
Ponieważ z powodu lenistwa nie chcę marnować czasu na bójki, moje terytorium osobiste skurczyło się do bardzo nędznych rozmiarów. Właściwie to porzuciłam na rzecz Murraya niemal połowę mojego mieszkania, by schronić się w małym gabineciku, chociaż i tutaj muszę wymontować zamek z drzwi, gdyż Murray nie chce, żebym zamykała się w nim na klucz.
Zostałam pokonana. Tymczasem Murray zręcznie negocjuje prawa do moich filmów z producentami, mogę więc uznać, że mimo wszystko nie jestem tak całkowicie stratna. Ponieważ musiał wtrącić się nawet do sposobu umeblowania mojej jedynej kryjówki, mojego gabineciku, zdecydowałam się go poinformować, że nie zamierzam przedłużyć umowy o wynajem.
Murray przyjął tę wiadomość z wyższością.
– Beze mnie stracisz wszystko. Producenci zjedzą cię żywcem.
Podejmuję to ryzyko. Nie mając najmniejszego zamiaru dołączenia do „paczki jego byłych", proszę, żeby nie próbował się już ze mną kontaktować. Wpada w furię. Oznajmia mi, że cały mój sukces zawdzięczam tylko jemu. „Beze mnie nigdy nie stałabyś się natchnioną aktorką". W rezultacie żąda połowy tego, co zarobiłam przez okres naszego związku. Zgadzam się, nie dyskutując. To prawda, uczynił moje życie nieznośnym, spychając mnie w najdalszy kąt mojego mieszkania, lecz przez to dostawałam coraz więcej ról, co znacznie zwiększyło moje dochody. Powróciły migreny. Błagam Billy'ego Wattsa, mojego agenta, żeby znalazł na to jakiś sposób.
– Są dwie opcje – uważa Billy. – Pierwsza, klasyczna, to udać się do Paryża, do profesora Jeana-Benoit Dupuis, francuskiego specjalisty od migren i spazmofilii. Druga opcja polega na skonsultowaniu się z moim nowym medium.
– Nie widujesz się już z Ludivine?
– Po sukcesie jej indywidualnych seansów stworzyła grupę rozważań, a gdy i tu odniosła sukces, niestety zdecydowała się na założenie sekty. SPW. Strażnicy Prawdziwej Wiary. Nie są źli, ale składki ustalają wysokie, a ci, którzy chcą się wypisać, zostają „ekskomunikowani". To wystarczyło, żeby mnie nieco ostudzić. Teraz Strażnicy żądają, żeby ich wiara została uznana za pełnoprawną religię.
– A kim jest twoje nowe, wybitnie uzdolnione medium?
– Ulisses Papadopulos. Były mnich eremita. Podobno przydarzyły mu się w życiu niesamowite rzeczy. Od tamtego czasu ma dar. Rozmawia bezpośrednio z aniołami. Pozwoli ci porozumieć się z twoim aniołem stróżem, który wytłumaczy ci, dlaczego wciąż padasz ofiarą tych straszliwych bólów głowy.
– Myślisz, że naprawdę można porozmawiać bezpośrednio ze swoim aniołem stróżem, nie… jak by to powiedzieć?… nie przeszkadzając mu w pracy?
166. ENCYKLOPEDIA
ODDYCHANIE: Kobiety i mężczyźni nie postrzegają świata w ten sam sposób. U większości mężczyzn wydarzenia ewoluują w sposób liniowy. Kobiety natomiast zdolne są postrzegać świat pod postacią fali. Być może czują, że świat bez przerwy pulsuje, gdyż co miesiąc otrzymują dowód na to, że wszystko co się buduje, może również zostać zniszczone, by następnie znów się odrodzić. W ich ciele zapisany jest fundamentalny sekret: wszystko, co rośnie, może się skurczyć, wszystko co się wznosi, w końcu opadnie. Wszystko „oddycha" i nie można odczuwać strachu przed tym, że po wdechu następuje wydech. Najgorszą z rzeczy byłoby chcieć wstrzymać oddech. To prowadziłoby do uduszenia się.