Выбрать главу

Są jeszcze ofiary wypadków drogowych. Krążymy nad nimi niczym sępy.

Czasami jakiejś wędrującej duszy udaje się przedostać do ciała rannego, który kilka minut później umiera w szpitalu. Co za pech!

Chodzi więc o to, by znaleźć ciało w dobrym stanie, tylko chwilowo opuszczone przez zdrowego właściciela. Niełatwa to sprawa.

W międzyczasie można się jedynie włóczyć. Żeby choć na chwilę zapomnieć o moim smutnym położeniu, ruszam na mały obchód różnych mediów, które mają zdolność słyszenia naszych głosów. Zaczynam od Ulissesa Papadopulosa. Przychodzę i kogóż to widzę? Venus. Venus Sheridan. Idolkę mojej młodości. Chce za pośrednictwem Greka porozumieć się ze swoim aniołem stróżem. Genialnie. Nadchodzę.

169. JACQUES. 25 LAT

Ulegając namowom mojego wydawcy, udaję się na Targi Książki w Paryżu na spotkanie połączone z podpisywaniem mojej książki. Targi Książki to swego rodzaju tradycja, wielkie doroczne święto, podczas którego wszyscy autorzy spotykają się ze swoimi czytelnikami.

Alejkami przetacza się tłum ludzi, choć chętnych do zobaczenia się ze mną jest niewielu. Patrzę w sufit i mam wrażenie, że tracę swój cenny czas, który mógłbym o wiele lepiej spożytkować, pracując nad moim kolejnym dziełem.

Po Szczurach napisałem już inne książki. Jedną o raju, jedną o podróży do środka Ziemi, jedną o ludziach, którzy wiedzą, jak wykorzystywać nieznane dotąd właściwości mózgu. We Francji żadna z tych powieści nie odniosła sukcesu. Jednak mój wydawca wciąż nie traci we mnie wiary, gdyż w Rosji moje książki sprzedają się doskonale.

Czekam. Kilkoro dzieci podchodzi do mnie i pyta, czy jestem sławny. Odpowiadam, że nie, ale jeden z dzieciaków mimo to wyciąga do mnie kartkę papieru z prośbą o autograf.

– Może nie jest sławny teraz, ale kto wie, może kiedyś nim się stanie – wyjaśnia koledze.

Jacyś gapie biorą mnie za księgarza i wymagają, bym im podawał rozmaite tytuły. Pewna pani pyta, gdzie jest toaleta. Wybijam nogą rytm. Hostessa prowadzi Auguste'a Mérignaca. Jesteśmy – praktycznie rzecz biorąc – w tym samym wieku, chociaż zdecydowanie różnimy się wyglądem. Tweedowa marynarka, jedwabny fular, Mérignac imponuje mi jeszcze bardziej niż wtedy, gdy oglądałem go w telewizji. Gdy tylko Mérignac siada, mały tłumek ustawia się w kolejce po autograf.

Rozpaczliwie szukam „mojego czytelnika", niczym wędkarz, który czeka, aż ryba chwyci haczyk, do którego zapomniał przyczepić przynętę, podczas gdy czerpak mojego sąsiada wypełnia się w szybkim tempie. Wokół Mérignaca zgromadził się taki tłum, że ten, nie chcąc tracić czasu na wymianę grzeczności, zakłada na uszy słuchawki od walkmana i podpisuje książki machinalnie, nie dodając nawet najkrótszej dedykacji.

Jakby przypadkiem, jego publiczność składa się głównie z młodych dziewcząt. Niektóre z nich dyskretnie kładą na stoliku wizytówki z numerem telefonu. Te tylko obdarza spojrzeniem, chcąc sprawdzić, czy warte są jego zachodu.

Nagle, jakby dotknięty nieoczekiwanym zmęczeniem nadgarstka, autor daje znak hostessie, że na tym dziś skończy. Odsuwa krzesło, wstaje wśród jęków rozczarowania kobiet, które na próżno czekały, i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu kieruje swoje kroki w moją stronę.

– Przejdziemy się? Już od jakiegoś czasu chciałem z tobą porozmawiać, Jacques.

Auguste Mérignac zwraca się do mnie per ty!

– Najpierw ja ci podziękuję, a następnie ty mi podziękujesz.

– A za cóż to? – pytam, podążając za nim.

– Ja za to, że podkradłem ci główny pomysł z twojej książki o raju, żeby wykorzystać go w mojej najnowszej powieści. Zresztą wykorzystałem też strukturę Szczurów do napisania Mojego szczęścia.

– Co? Moje szczęście to plagiat?

– Można na to spojrzeć w ten sposób. Przeniosłem „szczurzą" intrygę do świata ludzi. Twój tytuł nie był wiele wart, słowo „szczur" wszystkich odstrasza, natomiast w moim dziele mowa jest o „szczęściu". Twoja książka miała na dodatek nietrafioną okładkę, chociaż to oczywiście wina wydawcy. Powinieneś był przyjść z tą powieścią do mojego. Lepiej by się sprzedała.

– Ma pan czelność bezwstydnie przyznawać mi się, że kradnie pan moje pomysły?

– Dlaczego od razu „kradnie"? Po prostu ponownie je wykorzystałem, ubierając w odpowiednie słowa i nadając im styl. U ciebie wszystko jest zbyt skoncentrowane. Za dużo myśli – czytelnicy nie są w stanie za tobą nadążyć.

Próbuję się bronić.

– Chcę pisać łatwym językiem i w najbardziej bezpośredni z możliwych sposobów.

Mérignac uśmiecha się pobłażliwie:

– Aktualna moda literacka nie zmierza w tym kierunku. Ja po prostu przerobiłem powieść, która nie pasowała do dzisiejszych czasów. Powinieneś potraktować moje zapożyczenia jako wyraz poważania, a nie jako kradzież…

– Ja… ja…

Młody mężczyzna rozchwytywany przez kobiety przygląda mi się z politowaniem.

– Nie masz nic przeciwko temu, żebym zwracał się do ciebie po imieniu? – pyta z lekkim opóźnieniem. – Nie wyobrażaj sobie jednak, że tylko tobie zawdzięczam mój sukces. Nie udało ci się, bo nie było ci to pisane. Nawet gdybyś to ty był autorem Mojego szczęścia, nie zostałbyś doceniony, bo ty – to ty, a ja – to ja.

Bierze mnie pod ramię.

– Prawdę mówiąc, nawet ten twój marny rozgłos jest uciążliwy. Naukowcy wkurzają się, bo mówisz o nauce, nie będąc specjalistą. Wkurzasz wierzących, bo mówisz o duchowości, nie nawiązując do żadnego Kościoła. I wreszcie wkurzasz literatów, bo nie wiedzą, jak cię zaklasyfikować. A to duża wada.

Mérignac staje, by lepiej mi się przyjrzeć.

– Teraz, kiedy stoisz tu przede mną, jestem przekonany, że od zawsze musiałeś wszystkich wkurzać. Nauczycieli, kolegów, a nawet rodzinę… A wiesz, dlaczego tak jest? Bo wyczuwa się w tobie chęć zmiany.

Chcę coś powiedzieć, bronić się, ale nie udaje mi się. Słowa grzęzną mi w gardle. Jakim cudem ten człowiek, którego zawsze uważałem za postać bez znaczenia, zrozumiał mnie tak dogłębnie?

– Jacques, twoje pomysły są wielce oryginalne. Pogódź się z tym, że ktoś inny będzie je przejmował, ktoś, kto dysponuje mocą ożywienia ich i przedstawienia szerokiej publiczności.

Duszę się.

– Myśli pan, że nigdy nie odniosę sukcesu?

Kręci przecząco głową.

– To nieco bardziej skomplikowane. Być może zaznasz sławy, lecz pośmiertnie. Za sto, dwieście lat – mogę cię zapewnić, że tak właśnie się stanie – jakiś dziennikarz pragnący uchodzić za oryginalnego wygrzebie skądś przypadkiem jedną z twoich książek i pomyśli sobie: „Proszę, czemu nie wylansować Jacques'a Nemroda, pisarza niedocenionego za jego czasów?".

Na twarzy Mérignaca zarysowuje się delikatny uśmieszek, który absolutnie nie wyraża negatywnych uczuć, jakby ten naprawdę mi współczuł, po czym mężczyzna dodaje:

– Właściwie to powinienem ci zazdrościć. O mnie się zapomni. Nie uważasz, że te wszystkie moje wyjaśnienia zasłużyły sobie na małe „dziękuję" z twojej strony?

Ku mojemu zdziwieniu bełkoczę małe „dziękuję". Wieczorem zasypiam nieco bardziej rozluźniony. To prawda, wrogowie mogą nas nauczyć wielu rzeczy.

170. ENCYKLOPEDIA

ODPUŚCIĆ SOBIE: Odpuszczanie sobie wywodzi się z jednej z trzech dróg do osiągnięcia mądrości, których zwolennikiem jest Dan Millman, a są nimi: humor, paradoks i zmiana. Koncepcja ta wyprzedza pojęcie paradoksu. Gdy już nam na czymś przestaje zależeć, to coś się wydarza. Odpuszczenie sobie oznacza także odpoczynek dla anioła. Kiedy nikt już niczego od niego nie wymaga, może wreszcie popracować w spokoju.