Выбрать главу

W tym szpitalu marnieję. Wiem, że dzięki najnowszym zdobyczom medycyny mógłbym żyć jeszcze długo, ale nie mam ochoty walczyć, nawet przeciwko mikrobom. Tym udało się w końcu zwyciężyć w wojnie przeciwko moim limfocytom. Ale nie rozsiądą się na długo w moich jelitach.

Moje stare serce powoli daje za wygraną. Nadeszła pora, bym opuścił stanowisko na tej Ziemi. Zwróciłem więc wszystko, co kiedyś mi ofiarowano. Wszystkie dobra doczesne oddałem organizacjom charytatywnym. Poprosiłem, żeby pochowano mnie w moim ogrodzie. Ale nie byle jak, tylko w pozycji pionowej. Z nogami skierowanymi w stronę wnętrza Ziemi, głową zaś w stronę gwiazd. Żadnej trumny, żadnego ochronnego worka, żeby robaki mogły mnie sobie doszczętnie zjeść. Zażyczyłem sobie również, by nad moją głową posadzono drzewko owocowe.

Chcę jak najszybciej powrócić do cyklu natury.

Powoli szykuję się do wielkiego skoku. Choruję poważnie już od dziewięciu miesięcy, tyle samo, ile przygotowywałem się do narodzin. Warstwa po warstwie, zrzucam jedno zabezpieczenie po drugim, jak ubrania.

Po przybyciu do szpitala zmieniłem ubranie na piżamę. Jak dziecko. Zmieniłem pozycję z pionowej na poziomą. Jak dziecko.

Oddałem zęby, a raczej moją sztuczną szczękę, gdyż zęby straciłem już dość dawno. Moje szczęki są gołe, jak u dziecka.

Pod koniec oddałem też pamięć, towarzyszkę ostatnimi czasy coraz bardziej ulotną. Pamiętam tylko najdawniejsze lata. To pomaga mi odejść bez żalu. Bałem się, że dotknie mnie choroba Alzheimera i nie będę w stanie rozpoznać najbliższych ani wiedzieć, kim jestem. Bałem się tego. Dzięki Bogu, ta przykrość mnie ominęła.

Oddałem włosy. Zresztą i tak były już białe. Jestem łysy. Jak dziecko.

Oddałem głos, wzrok i słuch. Stałem się praktycznie rzecz biorąc niemy, ślepy i głuchy. Jak noworodek.

Staję się noworodkiem. Jak noworodka owija się mnie w pieluszkę, karmi papkami, a moja mowa przypomina dziecięce gaworzenie. Uwiąd starczy polega po prostu na cofaniu filmu. Wszystko, co nam kiedykolwiek zostało dane, musimy zwrócić, tak jak się zwraca kostium do szatni po skończonym występie.

Nathalie jest moją ostatnią warstwą ochronną, moim ostatnim „okryciem". Muszę więc odsunąć ją od siebie, żeby moje odejście zbytnio jej nie bolało. Ale ona nie chce mnie słuchać, pozostaje głucha na moje lamenty. Kiwa tylko głową z uśmiechem, jak gdyby mówiła: „Rób sobie, co chcesz, ja i tak cię kocham".

Lekarz, który się mną opiekuje, pojawił się któregoś dnia w towarzystwie księdza. Młody człowiek o bladej cerze, który bardzo się poci. Prosto z mostu proponuje mi przyjęcie ostatniego namaszczenia. Podobno tak samo postąpiono z Jeanem de La Fontaine. Na łożu śmierci musiał się wyprzeć swoich dzieł erotycznych, żeby móc zostać godnie pochowanym na cmentarzu zamiast we wspólnej mogile. Jean de La Fontaine poddał się. Ale nie ja.

Przedstawiam mój punkt widzenia. Wszyscy ci, którzy mają wiarę, denerwują mnie. Cóż trzeba mieć za tupet, żeby sądzić, że się wie, jak wygląda wyższy wymiar!

Jestem przekonany, że religie wyszły już z mody. Czym więc powinniśmy się zainteresować? Wznoszę wzrok do sufitu i dostrzegam pająka tkającego pajęczynę. Jaka sprawa zasługuje na nasze zainteresowanie? Pojawia się odpowiedź, niczym grom z jasnego nieba: Życie.

Życie takie, jakim je widzimy. Jest na tyle magiczne, że nie trzeba wymyślać niczego poza nim.

– Nie woli pan, żebyśmy raczej porozmawiali o pańskim lęku przed śmiercią? – pyta ksiądz.

– Boimy się umierać tak długo, jak długo czujemy, że nie nadeszła jeszcze odpowiednia na to pora. Ja wiem, że mój czas już nadszedł. Więc się nie boję.

– Wierzy pan w raj?

– Przykro mi, ojcze. Wierzę, że po śmierci niczego nie ma.

– Co? – woła ten z oburzeniem. – Pisał pan o raju, ale nie wierzy pan w niego?

– To była tylko powieść, zwykła powieść.

Jeszcze tego samego wieczora umieram. Nathalie jest przy mnie. Zasnęła, trzymając moją dłoń. Moje ciało powróciło do pozycji embrionalnej. Moją ostatnią myślą było: „Wszystko dobrze".

199. ENCYKLOPEDIA

KARMA LASAGNE: Przyszedł mi do głowy dziwaczny pomysł. Czas być może nie jest linearny, lecz „lasagnowaty". Zamiast po sobie następować, warstwy czasowe nakładają się na siebie. Oznaczałoby to, że nie przeżywamy jednego wcielenia po drugim, ale równocześnie.

Być może przeżywamy naraz tysiąc istnień w tysiącu różnych epok przyszłych i przeszłych. To, co bierzemy za regresję, jest tylko uświadomieniem sobie równoległych wcieleń.

Edmund Wells,

Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV

200. SĄD OSTATECZNY MOICH KLIENTÓW

Igor i Venus na dłużej zabawili w Czyśćcu, rozmyślając nad minionym życiem. Niektórym duszom śpieszno jest stawić się przed trybunałem archaniołów, inne wolą najpierw wylizać swoje rany. Igor i Venus należą właśnie do tej drugiej grupy.

To było wyjaśnienie techniczne. Krótko mówiąc, obydwoje potrzebowali porozmawiać z bliskimi zmarłymi. Igor chciał podyskutować z matką, zaś Venus ze swoim bratem. Być może podświadomie czekali na Jacques'a, by zostać wspólnie osądzonymi.

Po śmierci Jacques'a, Venus i Igor przyjęli go, jak gdyby był członkiem rodziny, wreszcie zjednoczonej. Wzruszający jest widok klientów, którzy tak siebie wyglądają.

Dziwnie jest jednak zobaczyć młodziutkiego Igora, nieco bardziej dojrzałą Venus i staruszka Jacques'a, którzy witają się niczym starzy przyjaciele.

Wszystko zrozumieli. Przed rozpoczęciem procesu wiem, że sami już się osądzili. Zastanawiam się zresztą, czy archaniołowie są tu jeszcze potrzebni. Tak naprawdę każdy powinien sam wydawać na siebie wyrok.

Jako adwokat staję na miejscu, które zajmował swego czasu Emil Zola. Moi trzej klienci będą wzywani jeden po drugim do barierki, w porządku chronologicznym ich śmierci.

Pierwszy Igor. Rozprawa przebiega bardzo sprawnie. W poprzednich wcieleniach zdobył 470 punktów. Wyzwolił się z pewnością z obsesji dotyczącej swojej rodzicielki, jednak nie zyskał przez to wiele. Zabił wielu ludzi, gwałcił kobiety, wreszcie popełnił samobójstwo. Niełatwa sprawa. Grozi mu stagnacja. Na początku miał 470 punktów i wciąż ma tyle samo.

W jego przypadku zawiodłem. Na dodatek archaniołowie zdradzają, że gdyby zdecydował się rozwinąć swój talent, byłby wspaniałym tenorem.

– Wyrok: reinkarnacja.

W wypadku Venus mam więcej argumentów. Stworzyła szczęśliwy związek. Wychowała siedmioro dzieci.

Miała 320 punktów. Teraz ma… 321. Niełatwo. Tylko jeden punkt? Nie osiągnęła nawet średniej ludzkości, 333.

Archaniołowie zauważają, że miała wrodzony talent do rysunku. Już we wcześniejszych wcieleniach chciała zostać malarką i od dawna przygotowywała się do tej misji. Tymczasem jedyne, co miało związek z malowaniem w tym życiu, to robienie sobie makijażu!

Wstaję. Podnoszę, że moja klientka stworzyła poprzez swoje role w filmach postać dynamicznej kobiety. Archaniołowie odpowiadają, że źle życzyła swojej rywalce, sprawiała cierpienie mężczyznom, grając na ich uczuciach i konsultowała się z medium, przez które przemawiały wędrujące dusze.

– Ale to właśnie dzięki tej wizycie znalazła szczęście z Raymondem!

Archanioł Rafał przygląda mi się, średnio przekonany.

– No i co z tego? Tym gorzej. Widział pan ich? Jaki cel ma szczęście w letargu? Pański klient kompletnie nie ewoluował, trwał w tym samym punkcie. Stagnacja jest jeszcze gorsza od regresji. 321/600! Wyrok: reinkarnacja.

Podchodzę do Venus. Z bliska jest jeszcze piękniejsza niż w mojej kuli obserwacyjnej. Nachylam się, żeby pocałować ją w rękę.