Nie wiedziałem, że w Raju również można się pasjonować informatyką.
– Obecnie nie mamy zbyt dużego wpływu na komputery, umiemy tylko wywoływać „niewyjaśnione awarie". Komputery są jednak coraz doskonalsze. Sprawa przedstawia się tak, jak z doktorem Frankensteinem i jego monstrum. Człowiek uczynił z komputera swoją zastępczą postać. Wprowadził do niego to, co miał najlepszego, pochodzące z owych maleńkich cząsteczek krzemu, kwarcu i miedzi. Dzięki temu wkrótce w maszynach tych zabłyśnie świadomość. Nawet Jacques Nemrod mówił, przypomnij sobie: „Pius 3,14", informatyczny papież. To też jest jakiś pomysł, swoją drogą…
Słowa Edmunda dają mi do myślenia. Chyba zaczynam rozumieć.
– Zwykły człowiek, czwórka, może stać się mędrcem – piątką, dzięki pomocy minerału. Stąd równanie 4+1=5.
– Tak jest. Po minerale, roślinie, zwierzęciu i człowieku ewoluujemy w stronę człowieka zjednoczonego z minerałem. Być może potem przyjdzie czas na człowieka zjednoczonego z rośliną, człowieka zjednoczonego ze zwierzęciem, albo może nawet na trójki: minerał – roślina – człowiek, albo czwórki: minerał – roślina – zwierzę – człowiek. To dopiero początek. Świadomy minerał w komputerach stanowi kolejny środek działania, wkrótce jednak świadomość zacznie się ujawniać w nowych formach życia, tak zwanych aliażach. Swoją drogą muszę o tym wspomnieć w mojej Encyklopedii wiedzy względnej i absolutnej. Znasz moje dzieło, prawda?
Potakuję. Cieszę się, że Edmund nie wspomniał o tym, jak zakłóciłem spokój skrybie, Papadopulosowi. Zapewne zdążył już znaleźć sobie jakiegoś zastępcę na to stanowisko.
– W planach mamy również wykorzystanie stworzeń innych niż koty jako pośredników w rozmowach z ludźmi. Wahamy się jeszcze, kogo wybrać: delfiny czy pająki. Osobiście jestem za pająkami, to bardziej oryginalny pomysł, ale sądzę, że zwyciężą jednak delfiny. Mają doskonałą opinię wśród szerokiej publiczności, poza tym są w stanie emitować niezwykle subtelne dźwięki.
Wpatruję się w Edmunda w napięciu.
– Czy mógłbyś mi teraz powiedzieć, czym jest „siódemka"? Bogiem? A może ty sam jesteś „siódemką"?
Edmund Wells spogląda na mnie, uśmiechając się przyjacielsko.
– Znajduję się na siódmym poziomie świadomości, ale wybrałem zajęcie instruktora w niższym wymiarze. Może pamiętasz, jak w dniu twojego Sądu Ostatecznego zaproponowano ci powrót na Ziemię i egzystencję „WW", Wielkiego Wtajemniczonego, abyś bezpośrednio pomagał ludziom, żyjąc wśród nich, albo awans na anioła wspierającego ich z wysokości. Podobnie postąpiono ze mną. Jako „siódemka" mogłem powrócić pomiędzy anioły, by pełnić rolę Wielkiego Wtajemniczonego Anioła, czyli właściwie archanioła.
– Czyli archaniołowie są Wielkimi Wtajemniczonymi Aniołami?
– Tak jest. Jesteśmy „siódemkami", które z własnej woli pozostały na niższym poziomie, żeby pomagać innym aniołom wspinać się na wyżyny. Ja, Edmund Wells, jestem pełnoprawnym archaniołem, tak samo jak Rafał, Gabriel czy Michał. Mogłem więc zostać archaniołem albo przejść poziom wyżej i kontrolować wszystko z góry. Wybrałem pierwszą opcję. A ty co wybierzesz?
Z przekonaniem odpowiadam:
– Chcę się dowiedzieć, co jest powyżej!
Przemierzamy Raj w stronę Szmaragdowych Wrót.
Po drodze spotykamy Raoula Razorbaka, rozdartego pomiędzy podziwem a zazdrością.
– Niech ci będzie. Najwyraźniej da się ratować klientów, stosując łagodne środki. Wygrałeś zakład, Michaelu.
– A jak tobie idzie z Nathalie Kim? Chyba nieźle, co?
Raoul zwraca dłonie ku górze, przywołując kulę byłej towarzyszki życia mojego klienta.
– Ma 590 punktów. Pokładam w niej wielkie nadzieje. Chwilowo nosi żałobę po twoim Jacques'u. Naprawdę go kochała, wiesz?
– Mam nadzieję, że ci się uda i że znów się spotkamy, by wspólnie przeżyć kolejne przygody.
– Teraz, kiedy wiem już, że wygrana jest możliwa, postaram się, możesz być pewien! – mówi Raoul.
Szepcze mi na stronie, wskazując na Szmaragdowe Wrota: „Jeśli zdołasz, postaraj się dać mi znać, co jest za tymi drzwiami".
Freddy Meyer bierze mnie w ramiona. Znów zajmuje się swoimi klientami.
– Wkrótce do ciebie dołączymy, Michaelu. – Jeszcze dane nam będzie razem odwiedzić Czerwień.
Marilyn również pozdrawia mnie po przyjacielsku, czuję jednak, że nie powinienem za bardzo przedłużać tych pożegnań.
– Pozdrówcie ode mnie Zoza, kiedy go spotkacie – mówię.
I z Edmundem Wellsem u mojego boku przekraczam dziarskim krokiem próg Szmaragdowych Wrót.
I co teraz?
202. ENCYKLOPEDIA
RZECZYWISTOŚĆ: „Rzeczywistość to coś, co wciąż istnieje, nawet gdy przestaniemy w to wierzyć", twierdził pisarz Philip K. Dick. Musi być więc gdzieś obiektywna rzeczywistość, która wymyka się wiedzy i wierzeniom ludzi. Tę właśnie rzeczywistość pragnę zrozumieć i poznać.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
203. OSTATNIE ODKRYCIA
Edmund Wells kładzie mi rękę na ramieniu.
– Nie lubisz niespodzianek? Dlaczego chcesz wszystko wiedzieć z wyprzedzeniem? Czy nie lubisz uczucia, jakie towarzyszy nam w chwili, gdy mamy się dowiedzieć, co się znajduje za zakrętem? Nie lubisz, by zaskakiwało cię to, czego nie wiesz? Powiem ci… Wkrótce zmienisz się w coś innego… coś lepszego. To wszystko, co w tej chwili powinieneś wiedzieć.
Próbuję użyć wybiegu:
– Dobrze, a zatem jedno ostatnie pytanie. Nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz: czy wierzysz w Boga?
Edmund wybucha śmiechem.
– Wierzę tak samo, jak wierzy się w liczby. Czy istnieje liczba 1? Czy kiedykolwiek uda mi się spotkać wcielenie liczby 1, 2 albo 3?
– Nie. To tylko pojęcie.
– No więc nawet jeśli liczby 1, 2 lub 3 są jedynie „pojęciami", jak je nazywasz, pozwalają na rozwiązanie wielu problemów. Jakie znaczenie ma więc fakt, czy się wierzy czy też nie…
– To nie jest odpowiedź.
– Moja właśnie tak brzmi.
Następnie popycha mnie naprzód.
– Dokąd mnie prowadzisz?
– Wiedząc, że ciekawość jest twoją główną cechą, dam ci początek odpowiedzi na najważniejsze z zadawanych przez ciebie pytań.
Edmund prowadzi mnie do okrągłego pomieszczenia, w którego centrum znajduje się wielka świetlista kula zawierająca całą masę mniejszych kuleczek.
– Oto kula przeznaczenia aniołów – oznajmia.
Odwraca wnętrze dłoni ku górze i jedna z kul opuszcza swoje stałe miejsce i osiada na jego ręce.
– Oto… twoja dusza – oznajmia. – Zobacz, kim tak naprawdę jesteś – nakazuje mój instruktor.
Podchodzę bliżej. Po raz pierwszy oglądam z bliska własną duszę – przeźroczystą kulkę o błyszczącym jądrze. Mój mentor uczy mnie, jak czytać z duszy i poznawać zapisaną w niej odwieczną historię.
Zanim wcieliłem się w Michaela Pinsona, dyskretnego pioniera tanatonautyki, byłem lekarzem w Sankt Petersburgu w latach 1850-1890. Starałem się poprawić poziom higieny podczas operacji chirurgicznych. Byłem jednym z pierwszych lekarzy, którzy sugerowali mycie rąk mydłem dezynfekującym i noszenie maseczek ochronnych. W owych czasach była to nowość. Wykładałem zasady higieny na uniwersytetach do czasu, gdy umarłem na gruźlicę.