Выбрать главу

Nie chciał już się opierać… Te jej gierki i zastraszanie irytowały go. Walczyć przeciwko Solange oznaczało przeobrazić się w nią. Była jak chwast w ogrodzie. Musiał starać się rosnąć, nie dając się zagłuszyć.

Bilsheim, policjant bez złudzeń, naciągnął na siebie strój speleologa, przewiązał się liną w pasie i przewiesił przez ramię walkie-talkie.

– Gdybym nie wrócił, chcę, żeby wszystko, co posiadam, przekazano osieroconym dzieciom policjantów.

– Stek bzdur, mój drogi Bilsheim. Wróci pan i wszyscy pójdziemy uczcić to do restauracji.

– Na wypadek, gdybym nie wrócił, chciałbym pani coś powiedzieć…

Zmarszczyła brwi.

– Proszę skończyć z tą dziecinadą, Bilsheim!

– Chciałbym pani powiedzieć… Kiedyś każdy z nas zapłaci za złe czyny.

– Co pan taki mistyczny! Nie, Bilsheim, myli się pan, nie płacimy za złe czyny! Być może istnieje dobry Bóg, jak pan mawia, ale jemu kompletnie na nas nie zależy! I jeśli nie korzystał pan z życia, to po śmierci również pan nie skorzysta!

Zaśmiała się krótko, a następnie zbliżyła się do swego podwładnego, niemal go dotykając. Bilsheim wstrzymał oddech. Nawdycha się jeszcze wystarczająco ohydnych zapachów w tej piwnicy…

– Nie umrze pan jednak tak szybko. Musi pan rozwiązać tę sprawę. Pańska śmierć nie zdałaby się na nic.

Uczucie niezadowolenia sprawiało, że policjant czuł się jak dziecko. Jak dzieciak, któremu odebrano grabki i który wiedząc, że już ich nie odzyska, próbuje jeszcze rzucić kilka obelg.

– Do licha, moja śmierć byłaby porażką pani osobistego śledztwa. Zobaczymy, jaki będzie rezultat pani przyłożenia się do sprawy.

Podeszła jeszcze bliżej, jak gdyby miała pocałować go w usta. Zamiast tego przemówiła, opryskując go kropelkami śliny:

– Nie lubi mnie pan, co? Nikt mnie nie lubi i mam to gdzieś, zresztą ja pana też nie lubię. I nie mam żadnej potrzeby bycia lubianą. Chcę tylko, by się mnie bano. Mimo to musi pan o czymś wiedzieć: jeśli pan zdechnie tam w dole, nie przejmę się tym i wyślę trzecią ekipę. Jeśli naprawdę chce mi pan zaszkodzić, proszę wrócić żywym i zwycięskim, będę wtedy pańskim dłużnikiem.

Nic nie odpowiedział. Wpatrywał się w białe odrosty jej modnej fryzury – działało to nań kojąco.

– Jesteśmy gotowi! – powiedział jeden z żandarmów, unosząc broń.

Wszyscy związali się liną.

– OK, chodźmy.

Skinęli ku trzem policjantom, którzy utrzymywali z nimi kontakt na powierzchni i zagłębili się w piwnicy.

Solange Doumeng zasiadła przy biurku, na którym zainstalowano nadajnik.

– Powodzenia, wracajcie szybko!

3

Trzy odyseje

Samica 56 nareszcie znalazła, idealne miejsce do założenia swego miasta. To okrągłe wzgórze. Wspina się na nie. Ze szczytu dostrzega miasta wysunięte najbardziej na wschód: Zoubi-zo-ubi-kan i Gloubi-diu-kan. Teoretycznie połączenie jej gniazda z resztą Federacji nie powinno stanowić dużego problemu.

Bada dokładnie okolicę – ziemia jest nieco twarda i ma szary kolor. Nowa królowa szuka miejsca, gdzie podłoże byłoby nieco bardziej miękkie, ale wszędzie napotyka opór. Nagle, w momencie gdy zanurza żuwaczkę w glebę, aby wykopać swą pierwszą godową lożę, czuje dziwny wstrząs: jakby trzęsienie ziemi, lecz nazbyt skoncentrowane w jednym miejscu, by mogło nim być rzeczywiście. Nakłuwa ponownie ziemię. Wstrząs powtarza się, jeszcze mocniejszy; wzgórze podnosi się i ześlizguje się w lewo…

Za swego mrówczego życia widziała wiele niesamowitych rzeczy, ale żywego wzgórza – nigdy! To porusza się teraz całkiem szybko, ścinając wysokie trawy, miażdżąc krzaki.

56 nie zdążyła otrząsnąć się ze zdziwienia, a już widzi zbliżające się drugie wzgórze. Cóż to za przekleństwo? Nie mając czasu na ześliznięcie się, zostaje wciągnięta w rodeo, a właściwie w miłosną paradę wzgórz, które teraz obmacują się bezwstydnie… Na domiar złego, wzgórze, na którym znajduje się 56, jest samicą. A drugie jest właśnie w trakcie powolnego wspinania się na partnerkę. Powoli wychyla się kamienna głowa, przerażający gargulec otwiera pysk.

Tego już za wiele! Młoda królowa musi zaniechać założenia miasta w tej okolicy. Kiedy już spada u stóp wzgórka, uświadamia sobie, jakiego niebezpieczeństwa udało jej się uniknąć. Wzgórza mają nie tylko głowy, ale też cztery szponiaste łapy i maleńkie trójkątne ogonki.

56 właśnie po raz pierwszy zobaczyła żółwie.

CZAS SPISKOWCÓW: Najbardziej rozpowszechniony wśród ludzi system organizacji jest następujący: złożona hierarchia administratorów – mężczyzn i kobiet przy władzy – kieruje, a właściwie zarządza wąską grupą wynalazców, których pracę przywłaszczają sobie następnie handlowcy pod pozorem dystrybucji… Administratorzy, wynalazcy, handlowcy – oto trzy ludzkie kasty odpowiadające robotnicom, wojowniczkom i płciowym w społeczeństwie mrówek.

Walka między Stalinem a Trockim, dwoma rosyjskimi przywódcami XX wieku, idealnie obrazuje przejście z systemu promującego wynalazców do systemu dającego przywileje administratorom. Trockiemu, matematykowi, twórcy Armii Czerwonej, odbiera władzę Stalin, człowiek intrygant. Karta historii zostaje odwrócona.

Poszczególne warstwy społeczne mogą rozwijać się lepiej i szybciej dlatego, że umieją deprawować, przyjmować morderców, dezinformować, a nie dlatego, że są w stanie tworzyć nowe idee i nowe przedmioty.

Edmund Wells, Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej

4000 i 103 683 powróciły na zapachową ścieżkę prowadzącą do Termitiery ze Wschodu. Mijają żuki zajęte toczeniem kulek z leśnej próchnicy, mrówcze badaczki należące do gatunku o tak małych rozmiarach, że z trudem da się je zauważyć, i inne, tak wielkie, że niemal nie zauważają naszych dwóch wojowniczek…

Istnieje ponad dwanaście tysięcy gatunków mrówek, z których każdy ma własne charakterystyczne cechy morfologiczne. Najmniejsze osiągają zaledwie kilkaset mikronów długości, największe mogą liczyć nawet siedem centymetrów. Rude mrówki leśne mieszczą się gdzieś pośrodku.

4000 zaczyna wreszcie orientować się, gdzie się znajdują. Trzeba jeszcze przedostać się przez tę kępę mchu, wspiąć na ten krzak akacji, przejść pod żonkilami i cel wyprawy powinien znajdować się tam, za pniem martwego drzewa.

Rzeczywiście, minąwszy suchy pniak za zaroślami solirodu zielnego i rokitnika, dostrzegają Rzekę Wschodnią i port w Satei.

– Halo, halo, Bilsheim, słyszy mnie pan?

– Idealnie.

– Wszystko w porządku?

– Tak jest.

– Długość rozwiniętej liny wskazuje na to, że przeszliście już 480 metrów.

– Wspaniale.

– Czy coś zauważyliście?

– Nic konkretnego. Jedynie kilka napisów wygrawerowanych w kamieniu.

– Jakich napisów?

– Formuły ezoteryczne. Mam pani którąś przeczytać?

– Nie, wierzę panu na słowo.

W brzuchu samicy 56 gotuje się. Czuje, jak wewnątrz niej coś ciągnie, pcha, gestykuluje. Mieszkańcy jej przyszłego miasta niecierpliwią się. Postanawia zatem nie wydziwiać już i wybiera wgłębienie w ziemi koloru czerni i ochry – tutaj założy miasto.

Miejsce nie jest najgorzej położone. Nie ma tu śladów zapachowych karłowatych, termitów czy os. 56 wyczuwa nawet feromony świadczące o tym, że Belokanijki już kiedyś tu dotarły.

Próbuje smaku ziemi. Gleba jest tu bogata w mikroelementy, wilgotność jest wystarczająca, ale nie za duża. Znajduje się tu nawet mały krzak.

Oczyszcza powierzchnię o średnicy trzystu głów – taki kształt będzie miało jej miasto.