Godzina trzynasta. W Bel-o-kan pracuje się pełną parą. Trzeba wykorzystać ciepło i umieścić w solarium jajeczka, poczwarki i mszyce.
– Przyniosłem denaturat, żeby się jeszcze lepiej paliło – oznajmia Philippe.
– Świetnie – mówi Jean – ja kupiłem trutkę. Dwadzieścia franków za jedną dawkę, zdzierstwo!
Matka bawi się swoimi roślinami mięsożernymi. Odkąd tu są, zastanawia się, czemu nie ustawiła muru obronnego, jak zamierzała od samego początku. Potem zaczyna rozmyślać o kole. Jak wykorzystać ten genialny pomysł? Można by stworzyć wielką kulę z lepiszcza, którą popychałoby się i miażdżyło w ten sposób przeciwnika. Musi podsunąć córkom ten pomysł.
– Dobra, wszystko jest: denaturat i środek chwastobójczy.
Gdy Jean wypowiada te słowa, jedna z badaczek wspina się na niego. Maca materiał jego spodni końcami czułek.
Wyglądasz na olbrzymią żyjącą istotę, czy możesz pokazać swoje identyfikatory?
Chwyta ją i rozgniata między kciukiem a palcem wskazującym. Pfut! Żółto-czarny sok spływa mu między palcami.
– No, jedną załatwiliśmy – oznajmia. – Dobra, odsuń się! Teraz zaczną się fajerwerki!
– Będzie super wybuch! – cieszy się Philippe.
– Apokalipsa według świętego Jana! – rechocze drugi.
– Ile ich tam jest, jak myślisz?
– Pewnie miliony. Podobno w zeszłym roku mrówki zaatakowały willę w okolicy.
– Ich też pomścimy – mówi Jean. – Chodź, schowamy się za drzewem.
Matka rozmyśla o ludziach. Musi im zadać więcej pytań następnym razem. W jaki sposób oni wykorzystują koło?
Jean zapala zapałkę i rzuca ją w kierunku stożka z gałązek i igieł. Następnie zaczyna uciekać w obawie przed odpryskami.
Wreszcie armia chlipoukanijska dostrzega Miasto Centralne. Jakże jest wielkie!
Zapałka zaczyna opadać.
Matka postanawia porozmawiać od razu. Musi im też powiedzieć, że bez problemu może zwiększyć ilość dostarczanej spadzi – tegoroczna produkcja zapowiada się wspaniale.
Zapałka opada na gałązki.
Armia chlipoukanijska jest już wystarczająco blisko, by rozpocząć natarcie.
Jean wskakuje za wielką sosnę, gdzie kryje się już Philippe.
Zapałka nie trafia na żadne miejsce nasączone denaturatem i gaśnie.
Chłopcy wstają.
– Cholera!
– Wiem, co zrobimy. Podłożymy kawałek papieru – większy płomień dotrze w końcu do denaturatu.
– Masz jakiś papier?
– Hmm… tylko bilet z metra.
– Dawaj.
Wartownicy stojący na straży na szczycie kopuły zauważają coś dziwnego: od jakiegoś czasu niektóre dzielnice śmierdzą alkoholem, na dodatek pojawił się też wbity w czubek mrowiska kawałek żółtego drewna. Nawiązują natychmiast kontakt z jedną z komórek roboczych, by umyły gałązki nasączone alkoholem i wyciągnęły żółtą belkę.
Inna czujka podbiega pędem do drzwi numer 5.
Alarm!Alarm!Atakuje nas armia rudych mrówek!
Kartonik się pali. Chłopcy ponownie chowają się za pniem sosny.
Chlipoukanijki nacierają pędem, tak jak to robią hodowczynie niewolników.
Pierwszy wybuch. Cały stożek staje w płomieniach. Kolejne wybuchy, odłamki.
Jean i Philippe próbują utrzymać oczy otwarte mimo rozchodzącej się fali gorąca. Są zachwyceni widowiskiem. Suche drewno szybko się zajmuje. Gdy płomień dociera do środka chwastobójczego, następuje wielka eksplozja. Detonacje, zielone, czerwone i różowe snopy iskier tryskają z „Miasta zabłąkanej mrówki”.
Armia chlipoukanijska staje jak wryta. Płomienie ogarniają najpierw solarium ze wszystkimi jajeczkami, żywym inwentarzem, a następnie całą kopułę.
Pień Zakazanego Miasta zajął się już w pierwszych chwilach katastrofy. Dozorczynie wyleciały w powietrze. Wojowniczki pędzą, by uratować jedyną płodną mrówkę – królową. Niestety, jest już za późno – udusiła się toksycznymi gazami.
Informacje alarmowe rozprzestrzeniają się bardzo szybko. Pierwsza faza alarmu: pobudzające feromony; druga faza: słychać ponure bębnienie we wszystkich korytarzach; faza trzecia: oszalałe mrówki biegają po galeriach, zarażając inne swą paniką; czwarta faza alarmu: wszystko co cenne (jajeczka, płciowe mrówki, trzoda, pożywienie) jest znoszone na najniższe poziomy mrowiska, wojowniczki natomiast podążają w przeciwnym kierunku, by stawić czoło niebezpieczeństwu.
W kopule poszukuje się rozwiązania. Legionom artyle-rzystek udaje się zgasić niektóre obszary, zraszając je kwasem mrówkowym o dziesięcioprocentowym stężeniu. Zaimprowizowane brygady strażaków widząc swą skuteczność – polewają teraz Zakazane Miasto – może uda im się w ten sposób uratować pień.
Ogień jednak zwycięża. Mieszkańcy duszą się w oparach trującego dymu. Kawałki rozżarzonego drewna spadają na przerażony tłum. Pancerzyki topią się i zwijają jak plastik. Nic nie oprze się atakowi potwornego żaru.
EPIZOD: Pomyliłem się. Nie jesteśmy równi, nie stanowimy konkurencji. Obecność człowieka jest zaledwie krótkim epizodem ich całkowitego panowania na Ziemi.
Są liczniejsze, nieskończenie liczniejsze od nas. Posiadają więcej miast, zajmują o wiele więcej niszy ekologicznych. Żyją na suchych, zimnych, ciepłych lub wilgotnych obszarach, gdzie jeszcze żadnemu człowiekowi nie udało się przetrwać. Gdzie tylko spojrzymy – tam są mrówki.
Były tu już sto milionów lat przed nami, i biorąc pod uwagę fakt, że okazały się jednym z nielicznych gatunków, które przetrwały wybuch bomby atomowej, będą tu żyły jeszcze kolejne sto milionów lat po nas. Jesteśmy tylko trwającym trzy miliony lat wydarzeniem w ich historii. Gdyby istoty pozaziemskie pojawiły się pewnego dnia na naszej planecie, miałyby rację, próbując nawiązać kontakt właśnie z nimi – z prawdziwymi władcami Ziemi.
Edmund Wells, Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej
Następnego dnia kopuła całkowicie zniknęła z powierzchni ziemi. Ogołocony, czarny pień sterczy pośrodku spalonego miasta.
Zginęło pięć milionów mieszkanek – czyli właściwie wszystkie mrówki znajdujące się w kopule i jej najbliższej okolicy. Ocalały tylko te, którym trzeźwość umysłu nakazała zejść pod ziemię.
Ludzie żyjący pod Miastem nie zauważyli niczego z powodu dzielącej ich olbrzymiej granitowej płyty. Poza tym wszystko wydarzyło się podczas jednej z ich sztucznych nocy. Śmierć Be-lo-kiu-kiuni stanowi największe zagrożenie – pozbawione składającej jajeczka Matki Miasto może nie przetrwać.
Tymczasem armia chlipoukanijska również stoczyła walkę z ogniem. Gdy tylko wojowniczki dowiadują się o śmierci Belo-kiu-kiuni, wysyłają kurierów z wiadomością do swojego Miasta. Kilka godzin później niesiona na grzbiecie rohatyńca Chli-pou – ni we własnej osobie przybywa, by obejrzeć straty.
Mrówki-strażacy jeszcze ciągle polewają popioły. Nie ma już o co walczyć. Królowa chce usłyszeć opowieść o niezrozumiałej katastrofie.
Ponieważ nie ma już innych płodnych królowych, w sposób naturalny zajmuje miejsce Belo-kiu-kiuni i wprowadza się do królewskiej komnaty.
Jonatana budzi odgłos drukarki komputera. Na ekranie pojawia się słowo. Dlaczego?
A więc nadawały w ciągu nocy. Chcą rozmawiać. Wystukuje na klawiaturze tradycyjne zdanie, którym poprzedza każdą rozmowę.
CZŁOWIEK: Witam, jestem Jonatan. MRÓWKA: Jestem nową Belo-kiu-kiuni. Dlaczego? CZŁOWIEK: Nową Belo-kiu-kiuni? Gdzie jest poprzednia?