Выбрать главу

Lekarz raz jeszcze zapytał, czy Kuba nie potrzebuje pomocy, ale kiedy ten potrząsnął przecząco głową, ruszył w stronę ocalonej dziewczyny.

– Dobrze się pan spisał.

Kuba spojrzał w prawo i zobaczył stojącego nad sobą ogromnego strażaka. Facet był naprawdę wielki – skojarzył mu się z górskim olbrzymem, który biega po dolinach z maczugą i chroni owce przed wilkami. Z tą różnicą, że zamiast skóry i wełnianej czapki miał na sobie ognioodporny kombinezon i hełm. Przypomniało mu to oglądany niegdyś program, w którym strażacy podpalali pustostany w celach treningowych i jeden z takich pustostanów eksplodował – strażak przeżył tylko dzięki oprzyrządowaniu oraz temu, że wcześniej opuścił szybkę w hełmie. Ciekawe, czy nasze polskie hełmy też mają taką wytrzymałość?

– Widział pan w środku innych ocalałych? – zadudnił strażak-olbrzym.

– Dziękuję – odpowiedział Kuba, wypuszczając z ust kłąb dymu. – Tylko jednego mężczyznę, ale pańscy koledzy już do niego biegli. Poza tym nikogo, ale nie zapuszczałem się zbyt głęboko – dodał zgodnie z prawdą.

– Okej. – Olbrzym odwrócił się, krzyknął coś do dwóch strażaków i pobiegł w stronę wejścia do płonącego budynku. Ziemia wprost zatrzęsła się pod jego stopami.

Kuba rozejrzał się i zobaczył, że w akcji biorą udział już trzy wozy strażackie, a w oddali majaczyły światła kolejnego, który mozolnie przebijał się przez korek.

Westchnął głęboko i przetarł ręką spocone czoło. Pomyślał, że na nic się tu już nie przyda – czas bohaterów się skończył, teraz trzeba wracać do rzeczywistości i do żony, która czeka w samochodzie, prawdopodobnie odchodząc ze zmartwienia od zmysłów. Spojrzał na swoje ubrudzone i delikatnie osmolone ubranie, po czym rzucił okiem na płonący budynek. Po chwili przeniósł wzrok na most i zobaczył, że ustawiły się na nim tłumy gapiów, którzy z daleka oglądali niecodzienne widowisko. Szczerze gardził takimi ludźmi, ale jako stróż prawa nie mógł po prostu podejść i opieprzyć każdego po kolei – nie, jeżeli stali w bezpieczniej odległości i nie utrudniali akcji ratunkowej. A tak niestety było w tym przypadku. Wyrzucił niedopałek na ziemię, zdeptał go i ruszył powoli w stronę mostu.

Zauważył, że kilka twarzy jest zwróconych wprost na niego. Zignorował spojrzenia i skierował się w stronę schodów, prowadzących na górę. Kilka minut później stał już przy swoim samochodzie.

– Nic ci nie jest? – zapytała Natalia, widząc stan jego garderoby. Choć jej głos był spokojny, spojrzenie wyrażało ogromną troskę. Kuba po raz kolejny ucieszył się w duchu, że dane mu było znaleźć tak cudowną dziewczynę. Podszedł i objął ją czule.

– Nie, mnie nic.

– Wiesz, co się stało?

Wzruszył ramionami. Po chwili zadumy odpowiedział:

– Nie. Chyba w powietrze wyleciała stacja benzynowa, a rozprzestrzeniający się ogień zajął centrum… Ale to nie był raczej zwykły pożar, chociaż może i był… Nie wiem, nie jestem ekspertem.

– Pewnie stąd fruwające kawałki budynku – skomentowała Natalia. – Pospadały na samochody i nie można przejechać.

Kuba rozejrzał się po ulicy. Faktycznie, na niektórych samochodach leżały cegły, na jednym nawet znalazły się płonące deski. Miał tylko nadzieję, że obyło się bez rannych. Przynajmniej tu, na górze.

– Musimy poczekać na strażaków, aż to usuną, wszystko jest gorące – powiedział.

– Nawet płonącą deskę? – zapytała Natalia. Jej twarz przypominała gipsową maskę bez wyrazu, a brwi były delikatnie uniesione. – Chcesz czekać na strażaków, żeby usunęli płonącą deskę? Serio? – zapytała ponownie, przeciągając słowa, i wdzięcznie zamrugała oczami.

Zerknął w jej stronę.

– Nie, nie tylko płonącą deskę, ale i całą resztę gruzu – odpowiedział, przedrzeźniając ją. – Chociażby te samochody, które zderzyły się przez wybuch. Ja tego przecież nie zrobię.

Zapadła cisza. Kuba wsiadł do samochodu, pozostawiając otwarte drzwi i jedną nogę na asfalcie. Zamyślił się, patrząc na powolnie płynącą rzekę.

– Co tam się stało? – zapytała po chwili Natalia.

– Mówiłem ci już, że nie wiem.

– Nie o to mi chodzi. Pytam, co widziałeś w budynku – ujęła jego dłoń i spojrzała głęboko w oczy.

Kuba chciał odwzajemnić spojrzenie, ale szybko odwrócił wzrok. Nigdy nie lubił rozmawiać o sprawach, które dotyczyły jego pracy. Bagno, w jakim przyszło mu funkcjonować, było zbyt brudne i zbyt śmierdzące. Chciał tego oszczędzić swojej młodej żonie. Natka jednak nie dawała za wygraną.

– Kochanie, znam cię nie od dziś. Powiedz mi, proszę, ulży ci.

Użyła ciepłego i kojącego głosu, który sprawiał, że Kuba czuł się jak na sesji u psychoanalityka. Dodatkowo zaczęła delikatnie głaskać jego dłoń. Po kilkunastu sekundach tej małżeńskiej terapii pękł.

– Chodzi o to, że… – zawahał się, szukając odpowiedniego słowa. – Widziałem tam płonącego faceta – powiedział szybko i spuścił wzrok.

– Udało ci się go uratować? – zapytała, uważnie dobierając słowa i patrząc głęboko w brązowe oczy męża. Wiedziała, że sprawa jest poważna i nie pora na żarty.

Kuba westchnął głęboko.

– Nie. Ale on był jakiś dziwny – odpowiedział. Trzymał podniesioną głowę i patrzył prosto w twarz żony. – Całe jego ubranie stało w płomieniach… – mówiąc to, zaczął gestykulować rękami, pokazując miejsca, które się paliły – …a on po prostu stał i na mnie patrzył. Potem zniknął w kolejnym pomieszczeniu. Tak o, po prostu wyszedł, popatrzył się na mnie i poszedł sobie dalej. Jakby w ogóle nie czuł płomieni ani bólu.

Natalia dłuższą chwilę spoglądała na niego w milczeniu.

– Bez sensu – dodał, kręcąc głową.

– Może był w szoku? – zapytała. – Wiesz, ludzie w szoku dziwnie się zachowują. U niektórych adrenalina i endorfina jest pompowana z taką mocą, że w ogóle nie czują bólu. Widziałam kiedyś taki program na Discovery, o żołnierzach.

Natalia nie była pewna, czy jej mąż w ogóle słyszał to, co przed chwilą mówiła. Kuba wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc. Odwrócił się w stronę dziewczyny.

– Wiem, o czym mówisz – odparł. – Weź jednak pod uwagę, że już nie raz widziałem ludzi w szoku. Ten facet był inny. Było w nim coś dziwnego. Niepokojącego.

– Okej, rozumiem – odparła nieprzekonana Natalia.

Nagle usłyszeli strzał. Po sekundzie kolejny. Kuba zjeżył się i spojrzał w stronę schodów, po których wszedł na most. Zobaczył, jak stado gapiów, które mijał i którym tak bardzo gardził, rozbiega się we wszystkie strony, wrzeszcząc wniebogłosy. Automatycznie złapał ręką kaburę, w której tkwiła służbowa broń, i rzucił się w kierunku źródła hałasu. Przepychał się łokciami przez tłum. Powietrze przeszywały kolejne huki wystrzałów.

– Policja, przejście! – krzyczał zdenerwowany.

Nie wszyscy go usłyszeli, ale część ludzi się odsunęła. „Dobre i to” – pomyślał. Po chwili dotarł do szczytu schodów i stanął jak wryty.

Zobaczył, jak policjanci, którzy stali za radiowozem, strzelali do ludzi, powalając ich na ziemię. Krzyczeli, kazali się zatrzymywać, w końcu celowali w nogi. Ostatecznie strzelali, jednak ranni dalej czołgali się w ich stronę. Nie mieli broni, nie wyglądali na terrorystów – więc o co chodziło? Policji już doszczętnie odbiło? Jeśli nawet, to nie tylko im, bo Kuba dostrzegł, że strażacy też walczyli – wodą pod ogromnym ciśnieniem polewali osoby powoli idące w ich stronę. Nawet z takiej odległości było widać w ich ruchach nerwowość i strach. Coś było zdecydowanie nie tak. Ludzie byli przewracani i odrzucani – część z nich dosłownie leciała na samochody, część wywracała się wzajemnie o siebie. Jednak każdy niezmiennie wstawał i kontynuował obrany wcześniej kierunek marszu.

Nagle kilkanaście osób zaszło od tyłu grupę strażaków i wbiło się w szeregi, skutecznie ich rozdzielając. Kilku z nich zaczęło odpychać ludzi toporami. Olbrzym, z którym Kuba miał okazję parę minut wcześniej rozmawiać, stał w samym środku broniącej się grupy i wymachiwał bronią, trzymając atakujących na dystans. Jednak jednemu z napastników udało się przedrzeć i rzucić wprost na jego rękę – wyglądało to tak, jakby zaczął go gryźć. Strażak odepchnął go i błyskawicznie ugodził toporem w kolano. Strumień gęstej krwi rozlał się na jezdnię.