„Uważaj, bo cię dziabnie” – rozbrzmiało echo w głowie Tomka. Nagle chłopak oprzytomniał. Jak w zwolnionym tempie zobaczył, że mężczyzna wyciąga rękę w jego stronę – dzieliły ich już tylko trzy stopnie. Tomek odruchowo uchylił się i jednocześnie kopnął napastnika, który swobodnym, aczkolwiek krótkim lotem powrócił na początek schodów. Sekundę później chłopak był już we własnym mieszkaniu, za zamkniętymi drzwiami, przysuwając do nich szafkę z butami i inne graty, aby tylko jak najskuteczniej zabarykadować wejście.
Mokotów, godzina 14:00.
I co? – zapytała Karolina, siedząca w kucki pod oknem.
Jacek podniósł się spod drzwi. Próbował wyjrzeć przez szparę na korytarz, bo samo nasłuchiwanie było niewystarczające.
– Sam nie wiem – odpowiedział niepewnie. – Wygląda na to, że sobie poszli.
Karolina pokiwała w ciszy głową, wpatrując się w kolegę.
– Ale pewny nie jesteś… – raczej stwierdziła, niż spytała.
– Nie – odpowiedział krótko.
Podszedł do koleżanki i kucnął obok.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Słabo – odpowiedziała dziewczyna. – Ręka ciągle boli i pulsuje, a na dodatek zaczyna mi się kręcić w głowie.
Jacek dotknął jej czoła i stwierdził, że jest rozpalone. Rozejrzał się po raz kolejny po zamkniętej łazience, szukając czegoś, co mogłoby być w tym momencie do czegokolwiek przydatne. Zupełnie nic. „Marność nad marnościami i wszystko marność” – biblijna sentencja rozbrzmiała mu echem w głowie. Nawet nie był pewien, czy dokładnie tak to szło. I niezbyt go to w tym momencie obchodziło. Poczuł się zmęczony całą tą sytuacją – niczego nie pragnął bardziej, niż tylko położyć się, zwinąć w kłębek i usnąć. Tak by było zdecydowanie najprościej. Niestety wiedział, że nie ma na to najmniejszych szans. Przynajmniej nie w tej chwili.
– Ile czasu tu już siedzimy? – Karolina spojrzała nań pytająco.
Chłopak rzucił okiem na swoje srebrne Casio zapięte ciasno na nadgarstku. Kiedy kupił ten zegarek parę lat temu, był taki dumny i pewny siebie. A teraz, spoglądając na ten nic niewarty zlepek metalu, kół zębatych i śrubek, poczuł się totalnie beznadziejnie. Nagle zalała go fala wściekłości – już sięgał, żeby zdjąć zegarek i cisnąć go przez okno, gdy nagle usłyszał:
– Jacek? Ej, jesteś tam?
Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na Karolinę.
– Tak – odpowiedział, starając się stłumić targające nim negatywne uczucia.
– Możesz mi powiedzieć, która jest godzina?
– A jaką ci to zrobi różnicę? – zapytał, podwijając jednocześnie mankiet koszuli. Cała wściekłość powoli zeń ulatywała.
– Żadną, po prostu chciałabym wiedzieć.
– Druga – odparł i przeciągnął ręką po zmęczonej twarzy. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc i podszedł do okna. Ulica, na którą patrzył, była pusta jak zawsze. Stało parę zaparkowanych samochodów, nikogo nie było widać.
– Jak się czujesz? – zapytała po chwili milczenia dziewczyna.
Jacek nie odpowiadał. Zastanawiał się, skąd u niego taki nagły atak wściekłości i agresji. Był przecież raczej osobą spokojną, bezkonfliktową – ale też nie dawał sobie w kaszę dmuchać. „Może tak na mnie działa ekstremalny stres?” – pomyślał.
Odwrócił się w stronę Karoliny.
– Okej. Bywało lepiej, ale jakoś daję radę – uśmiechnął się przy tym, świadomy, jak blady był to uśmiech.
– Nie wyglądasz „okej” – odparła zupełnie poważnie Karolina. – Ale skoro tak twierdzisz…
Oparła głowę o ścianę. Z minuty na minutę robiła się bledsza.
– To ile my już tu siedzimy, ze trzy godziny? – zapytała po chwili.
– Nie, raptem około godziny – odpowiedział.
– I co dalej?
– Co masz na myśli?
– No, czy będziemy tu siedzieć do usranej śmierci, czy w końcu stąd wyjdziemy.
Nie spodziewał się tak konkretnego pytania z jej ust – mile go zaskoczyła. Jednak sam nie był w stanie dać jej równie konkretnej odpowiedzi. Oczywiście, że chciał stąd wyjść, nie było to jednak tak proste, jak mogłoby się wydawać. Najpierw ktoś dobijał się do łazienki, ale Jacek nie otworzył. Może dlatego, że ten ktoś nie odpowiadał na jego pytania, tylko uparcie walił w drzwi, wydając przy tym nieartykułowane dźwięki niczym dzikie zwierzę.
– Powinniśmy chyba pójść do szpitala – stwierdził.
– Nie lepiej byłoby zadzwonić po lekarza? – usłyszał w odpowiedzi.
Jacek popatrzył na nią, unosząc brwi z niedowierzaniem.
– A masz telefon…?
Karolina posłała mu mętne, nieobecne spojrzenie z rodzaju: „Czy ja, kurwa, lubię poziomki?”. Ostatnie w miarę trzeźwe, gdyż w tym momencie pokój zalała mgła, delikatnie, acz nieubłaganie pochłaniając wszelkie kształty i zaburzając percepcję. Po wieczności spędzonej na wpatrywaniu się w bliżej nieokreślone coś, dziewczyna poczuła, jak jej ciało rzuca się bezwładnie w torsjach – do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu… „Pewnie umieram” – pomyślała. Nagle podłoga zapadła się, a Karolina przez ułamek sekundy lewitowała, po czym została dosłownie wciągnięta w czarną otchłań, która ukazała się tuż pod nią. Zaczęła spadać, nabierając coraz większej prędkości. Miała wrażenie, że środek Ziemi jest coraz bliżej, niemalże czuła już ciepło jądra planety. Zupełnie niespodziewanie wypadła z dziury i znalazła się w kosmosie. Unosiła się bezwładnie w próżni. Jej wzrok przykuła malutka kula światła, zataczająca powolny łuk na wschodzie. Kula nabierała prędkości, rosła i zmierzała prosto w jej kierunku. Karolina chciała krzyknąć, lecz nie była w stanie wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku – kometa trafiła ją prosto w twarz.
Do uszu dziewczyny dotarło głośne plaśnięcie. Policzek zapłonął żywym ogniem. Spojrzała przed siebie i ujrzała Jacka. Ten głośno westchnął i rozmasował czerwoną dłoń.
– Jesteś znów ze mną? – zapytał. – Słyszysz mnie, słyszysz cokolwiek?
Kiwnęła głową.
– Ile widzisz palców? – Kolejne pytanie.
Karolina popatrzyła przed siebie i skupiła wzrok.
– Trzy.
– Dobra – powiedział Jacek i usiadł przed nią na podłodze.
– Dlaczego mnie uderzyłeś?
Jacek popatrzył jej głęboko w oczy.
– Bo odleciałaś – odparł po chwili milczenia. – Zapytałem, czy masz telefon, a ty jakbyś straciła kontakt z rzeczywistością. Mówiłem do ciebie, pstrykałem palcami, próbowałem cię szczypać i tobą potrząsać, ale to nic nie dawało. Gdy źrenice powędrowały ci do góry, pomyślałem, że muszę coś zrobić, bo to nie wygląda dobrze. No to cię spoliczkowałem. I udało mi się sprowadzić cię na ziemię. – Mężczyzna był wyraźnie z siebie dumny.
Karolina patrzyła na kolegę w milczeniu. Pamiętała dokładnie każdą sekundę swojego „odlotu”, jak to określił. Ale nie potrafiła powiedzieć, ile czasu to trwało. Czuła się coraz dziwniej.
– Dziękuję. Chyba… – powiedziała słabym głosem, by po chwili dodać nieco pewniej: – Może spróbujmy stąd wyjść, bo chyba faktycznie przydałby mi się lekarz.
Jacek kiwnął głową, wstał i podszedł do drzwi. Nadstawił ucha, odczekał parę sekund, po czym delikatnie, bardzo cicho i powoli przekręcił zamek. Wyjrzał na korytarz.
Na drodze prowadzącej w kierunku głównego biura panował spokój. Nie zobaczył nikogo, do jego uszu nie doleciał najmniejszy nawet dźwięk. Poza krwią wsiąkającą w wykładzinę i spływającą po ścianach, poza ciężkim, metalicznym zapachem przyprawiającym o mdłości, wszystko wydawało się być po staremu. Niepewnie zrobił krok do przodu, starając się poruszać jak najciszej i omijać plamy krwi. Czuł się jak na planie jakiegoś horroru. Od paru godzin jego umysł uparcie odrzucał możliwość zaakceptowania faktu, że to, co się dzieje, nie jest fikcją, że wszystko, czego doświadcza, dzieje się naprawdę. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał pogodzić się z sytuacją. Niemniej starał się odwlec ten moment jak najdłużej mógł.