– A masz jakiś pomysł? – chłopak zwrócił się do niego z nadzieją w głosie.
– Na razie stacje są pozamykane – zaczął z wolna mężczyzna. – Stać na którejś z nich i czekać, aż ktoś się po nas łaskawie zjawi, to raczej słaby pomysł. Te pojeby z tunelu dopadną nas szybciej. Wobec tego musimy iść, aż znajdziemy czynną.
– A jeżeli wszystkie będą zamknięte? Jeżeli odcięli całe metro, bo wybuchła jakaś zaraza i boją się, żeby się nie rozprzestrzeniła?
Paweł wydał z siebie ciche westchnienie.
– Racja. Młody jesteś, ale dobrze kombinujesz. Jeżeli jest tak, jak mówisz, to znajdziemy jakiś kanał serwisowy czy ewakuacyjny i nim wyjdziemy.
Maxa taki plan wyraźnie podniósł na duchu. Fakt, że jest ktoś, kto się nim opiekuje i mówi mu, co ma robić, był rozwiązaniem znacznie bezpieczniejszym i lepszym niż samodzielne podejmowanie decyzji.
Ruszyli dalej.
Bielany, godzina 14:07.
Tomek nie wiedział, co ze sobą zrobić. Chodził nerwowo po mieszkaniu, to zerkając na zawalone niezliczoną ilością gratów drzwi, to podchodząc do okien i monitorując sytuację na zewnątrz. Czuł się jak tygrys zamknięty w klatce, chociaż porównanie Tomka do tygrysa to, delikatnie mówiąc, lekka przesada. Dobrze, czuł się więc jak domowy kot zamknięty w klatce.
Na szczęście uporczywe walenie do drzwi ustało w momencie, w którym sąsiad zwabiony hałasem otworzył swoje. Chłopak słyszał krzyki i odgłosy szarpaniny, ale nie miał odwagi podejść do wizjera, nie mówiąc już o odkopaniu barykady i ruszeniu sąsiadowi z pomocą. Po paru minutach zapanowała błoga cisza. Cisza, która tak naprawdę była straszniejsza od wszystkiego, co Tomek słyszał w swoim życiu. Niemalże czuł jej fizyczną gęstość, która rosła z każdą minutą, skutecznie pozbawiając oddechu. Wiedział, że mordercy sąsiada czekają za drzwiami.
– Myśl, myśl, myśl… – powtarzał szeptem niczym mantrę.
Podszedł do okna i ponownie wyjrzał nieśmiało na ulicę. Zobaczył jeszcze więcej ciał i jeszcze więcej krwi. I o wiele mniej zwykłych ludzi. Szczerze mówiąc, prawie w ogóle ich już nie widział, pozostali tylko ci upiorni kanibale, uparcie odmawiający przewidywalnych reakcji. Przecież gdy się dostanie strzał w klatkę piersiową i to z odległości paru metrów, to nie wypada dalej się normalnie poruszać i w dodatku upiornie jęczeć. Należy się grzecznie położyć i wykrwawić, ewentualnie od razu wyzionąć ducha. Jakiś porządek powinien zostać zachowany, chociaż niezbędne minimum. Tomkowi cała ta sytuacja coraz mniej się podobała.
Nagle poczuł złość. Złość na rodziców, że akurat teraz wyjechali, zostawiając go samego z siostrą, która aktualnie też gdzieś sobie poszła. Że też wszyscy musieli go opuścić w ten jeden feralny dzień. Akurat dzisiaj. Nie mogli jutro czy pojutrze. Nie, musieli dzisiaj.
Banda samolubnych dupków.
Do jego uszu doleciało ciche „bip”, wydobywające się z komputerowych głośników. Chłopak już zapomniał o włączonym urządzeniu, ale na szczęście ono o nim nie zapomniało. „Dobry komputer” – pomyślał czule.
Tomek usiadł przed monitorem, ale tylko jedną nogę wsunął pod biurko – drugą, na wszelki wypadek, zostawił wystawioną poza meblem, żeby w razie niebezpieczeństwa móc szybciej zareagować.
Połączył się z internetem. Sam nie był do końca przekonany, dlaczego to robi – czy chciał po prostu znaleźć informacje na temat tego, co się działo od kilkunastu godzin, czy też podświadomie szukał złudnego poczucia bezpieczeństwa i normalności, jakie dawał mrugający monitor i automatyka rytuału, któremu zapamiętale oddawał się od tak dawna.
Zaczął jak zwykle. Najpierw sprawdził pocztę, następnie portale społecznościowe i komunikatory. Na poczcie spam; w komunikatorach cisza i pustka. Nikogo aktywnego, wszystkich gdzieś wywiało. „No dobra, jest środek dnia, ale bez przesady” – pomyślał. „W sieci przecież zawsze ktoś jest”.
Widać, jednak nie zawsze. Powoli do Tomka docierało, że sytuacja może być poważniejsza, niż mu się do tej pory wydawało. Zaczął się zastanawiać, co się dzieje z jego siostrą. Czy jest bezpieczna? Miał nadzieję, że ta cała farsa z ludźmi zjadającymi się nawzajem nie sięga zbyt daleko… „Może to jakiś wirus czy coś?” – pomyślał. „Może choróbsko rozprzestrzeniło się na małym terenie, który wojsko błyskawicznie odizolowało i tyle. Wystarczy przeczekać. Siostra jest pewnie bezpieczna poza obszarem objętym kwarantanną” – przekonywał sam siebie. Widział takie rzeczy dziesiątki razy w filmach. Wszędzie kręcą się naukowcy, wojsko zakłada kombinezony ochrony przeciwchemicznej, odcina teren i pali zwłoki w starych szopach. Tych, którzy przeżyli, dokładnie się bada i podaje się im wynalezione w ostatniej chwili antidotum. „Dokładnie tak” – stwierdził po namyśle. Wstał i znowu podszedł do okna. Ruch był znikomy, ale trzeba przyznać, że parę osób się kręciło. Wszyscy wyglądali tak samo, zakrwawione ubrania i wzrok tęskniący za rozumem.
Podrapał się po krótko ostrzyżonej głowie. Może już zaczęli odcinać Bielany, pomyślał. Albo i nawet całą Warszawę, to by dopiero było.
– No dobra. Do roboty – powiedział sam do siebie.
Wrócił do komputera i zapytał „wujka Google”, co robić w przypadku wybuchu epidemii. Po kilkudziesięciu minutach i kilkunastu przejrzanych stronach stwierdził, że dalsze poszukiwania nie mają sensu. Nie skontaktuje się ze służbami ratowniczymi, co zdecydowanie było najczęściej rekomendowanym rozwiązaniem, bo nie miał telefonu komórkowego, a aparat stacjonarny, owszem, był, ale od czterech lat niepodłączony.
Niestety na maila pewnie szybko nie odpowiedzą. Wygląda na to, że został pozostawiony sam sobie. Znalazł kartkę, długopis i zaczął pisać, podsumowując to, co znalazł w sieci – do przeżycia w ekstremalnej sytuacji potrzebna będzie mu latarka, zapasowe baterie, zapas wody pitnej i jedzenia. Dodatkowo należy zabezpieczyć okna, ale wcześniej wywiesić w nich informację, że w mieszkaniu jest ktoś żywy i zdrowy.
Tomek poszedł do łazienki i napełnił wannę wodą. Potem spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Zobaczył dobrze odżywionego siedemnastolatka o bladej, wystraszonej twarzy. Wokół ciekawych świata zielonych oczu pojawiły się głębokie cienie, świadczące o stresie, którego doświadczył. Przejechał ręką po krótkich włosach, gładząc jednocześnie całą okrągłą twarz. Następnie sprawdził stan apteczki i przejrzał szafki kuchenne w poszukiwaniu jedzenia. Po kilkunastu minutach stwierdził, że może przeżyć około trzech dni, a oszczędzając, może nawet i więcej. Dumny z siebie zabrał się do uszczelniania okien watą i taśmą klejącą. Nagle zamarł, pozwalając taśmie owinąć się wokół palca.
– Jestem debilem – obwieścił życiową prawdę meblom w sypialni rodziców.
Ruszył do dużego pokoju i włączył telewizor, szukając jakiegoś kanału informacyjnego. Dopiero teraz pomyślał, że może trochę za bardzo się nakręcił, zbyt gwałtownie zareagował i ta cała szopka z przygotowaniami nie jest potrzebna. Za chwilę wróci Ewa i będzie musiał się ze wszystkiego tłumaczyć. Epidemia? Może po prostu znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie? Chociaż z drugiej strony, wydawało się to mało prawdopodobne. Najpierw wypadek w środku nocy, nie do końca martwy, ale też nie całkowicie żywy kanibal, pożerający w ramach zemsty przypadkowego dresiarza, potem ten sam gość na stacji metra, policja, strzały i chaos. Może ma zwidy? Może jest psychicznie chory i żadna z tych rzeczy nigdy nie miała miejsca? Nagle przestał przełączać dalej. Znalazł kanał informacyjny. „Cholera” – pomyślał. „Albo jestem zdrowy i to się dzieje naprawdę albo już do reszty mi odbiło”.
Chaotycznie zmontowany obraz pokazywał różne części miasta – centrum, Mokotów, Żoliborz, Pragę. Oko kamery zarejestrowało w różnych dzielnicach podobne zdarzenia – ludzie atakujący się wzajemnie, wszędzie krew i ogień. Problemy pojawiły się nawet w metrze, gdzie wykoleił się pociąg, raniąc i zabijając nikomu nieznaną liczbę osób. Nie ma dokładnych danych, ponieważ zarazę wykryto również pod ziemią i zdecydowano, że należy zamknąć oraz zabezpieczyć wszystkie stacje. Media donosiły, że funkcjonariusze policji zostali postawieni w stan najwyższej gotowości; to samo dotyczyło straży pożarnej i służb medycznych. Wszędzie brakowało ludzi, którzy mogliby zapanować nad rozprzestrzeniającym się zamętem. Oficjalny komunikat głosił, że w stronę stolicy zostały skierowane oddziały Armii Wojska Polskiego. Garnizon w Warszawie ogłosił alarm bojowy, a w miasto wyjechały bojowe transportery opancerzone, wyładowane uzbrojonymi żołnierzami. Prezydent nie zwlekał z decyzją po ataku, który nastąpił w samym Pałacu Prezydenckim. Głowie państwa na szczęście nic się nie stało, agenci BOR-u zareagowali błyskawicznie i zneutralizowali zagrożenie, jednak sam fakt, że do zdarzenia doszło, ujawnił powagę sytuacji i wskazał, jak wielką może mieć ona skalę. Eksperci nie są w stanie jednogłośnie określić ani sklasyfikować problemu. Wiadomo jedynie, że nieznany dotychczas wirus powoduje nadmierną agresję oraz obdarza swojego nosiciela ponadprzeciętną odpornością na ból. Pojawiły się też informacje dotyczące stwierdzonego kanibalizmu.