Выбрать главу

Postanowili zwiedzić swoje schronienie. Ich entuzjazm wyraźnie opadł, gdy okazało się, że wszystkie drzwi są pozamykane na klucz. Pukali, walili w nie pięściami, krzyczeli – nic to jednak nie dało. Natalia zaproponowała, żeby i te zamki przestrzelić, ale Kuba wolał nie podejmować tak drastycznych kroków. Po pierwsze, nie wiedział, co znajduje się za drzwiami. Choć nie dochodziły stamtąd żadne dźwięki, wolał jednak dmuchać na zimne. Po drugie, nie chciał niepotrzebnie marnować amunicji, której i tak niewiele zostało.

Zdecydowali się przeczekać. Jeżeli wszystkie drzwi są pozamykane, mogą tu bezpiecznie siedzieć do momentu, w którym sytuacja się ustabilizuje. Wtedy będą mogli wyjść.

Jakże krucha okazała się ich cierpliwość.

Już pół godziny po podjęciu decyzji o czekaniu na pomoc, Natalia zaczęła wariować. Stwierdziła, że nikt po nich nie przyjdzie. Że te potwory wejdą tu, znajdą jakiś sposób, żeby dostać się do środka i zagryzą ich na śmierć. Zjedzą. Wypatroszą, zbezczeszczą, a truchła pozostawią na pastwę kruków i wron, które co prawda po kościele nie latają, ale dla spanikowanej dziewczyny nie miało to najmniejszego znaczenia. Najpewniej przyjdą podstępnie, jak tylko Natalia z Kubą padną ze zmęczenia. Na nic zdały się zapewnienia męża o tym, że będzie czuwał. Nawet wpadł na pomysł, że zaryglują się w konfesjonale albo zbudują piramidę z ławek i wejdą po niej na balkon, gdzie znajdują się organy. Nic to nie dało. Kobieta zaczęła dramatyzować, bić pięściami w pierś Kuby i wypłakiwać się w jego zmęczone ramię.

A potem padła i tak śpi do tej pory. Za dużo emocji, przeciążenie systemu i twardy reset. Kuba nawet był za to wdzięczny. Może to i wredne z jego strony, ale przynajmniej miał chwilę, żeby na spokojnie zebrać myśli. Tylko, cholera, jakoś w ogóle mu to nie szło.

W akcie desperacji sięgnął po Pismo Święte leżące dumnie na bogato zdobionej mównicy. Zanim je podniósł, przez chwilę bał się, że kościół zacznie się przez to walić. „Chyba w dzieciństwie naoglądałem się za dużo Indiany Jonesa” – pomyślał. Nie liczył specjalnie, że w księdze odnajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania czy plan działania w wypadku ataku zombie. Jednak w miarę przeglądania tej najczęściej tłumaczonej książki świata, zaczął się głęboko zastanawiać nad jej treścią. Nie był osobą wierzącą, ba, nawet uparcie nie dawał się zaklasyfikować jako popularny „wierzący, niepraktykujący”. Szczerze powiedziawszy, w kościele był pierwszy raz od swojej komunii. Biorąc pod uwagę okoliczności towarzyszące tym dwóm wizytom, pierwsza była zdecydowanie bardziej udana. Z Natalią łączył go tylko ślub cywilny. Przez głowę przebiegła mu myśl, że jeżeli Bóg istnieje, to Kuba ma cholernie dużo do nadrobienia, bo zostało strasznie niewiele czasu, żeby wkupić się w jego łaski.

„Co za ironia losu” – pomyślał. On, twardy pan policjant w skórzanej kurtce i z petem w zębach trafia do kościoła, uciekając przed bandą napalonych trupów.

– Phi – obwieścił na głos swoje stanowisko w tej kwestii Jezusowi, nonszalancko przypatrującemu się mu z krzyża.

Następnie zważył w dłoni pistolet. Światło, wpadające przez witraże, odbijało się od ciemnego, wypolerowanego metalu, przywołując u Kuby uczucie spokoju i dodając mu otuchy. Tak, z gnatem było mu zdecydowanie lżej na sercu.

Jednak coś było inaczej. Czuł dziwny spokój i był bardzo rad, że Natalia usnęła i nie musiał zgrywać przed nią twardziela. Wszystkie problemy zostały zamknięte za starymi, ciężkimi wrotami świątyni. I waliły teraz w te wrota, uparcie starając się wejść do środka. Ale nie tylko o to chodziło. Kuba, rozglądając się po wysokim sklepieniu, zadał sobie pytanie – czy przypadkiem właśnie tak to się nie miało skończyć? Może coś go pchało wprost do tego dusznego kościoła, może to jakaś forma odkupienia za wszystkie grzechy, których zdążył się dopuścić w swoim niezbyt długim życiu? A może ktoś tam na górze daje mu bardzo dobitnie do zrozumienia, że czas najwyższy się nawrócić? „Hm, pewnie już wcześniej dawał, ale mój zakuty łeb nie rejestrował tych znaków” – stwierdził.

Nagle usłyszał szczęk klucza obracającego się w zamku. W pustym kościele dźwięk był tak donośny, że Kuba natychmiast poderwał się na równe nogi i zaczął rozglądać wokół, z bronią wyciągniętą przed siebie. Parę sekund później drzwi do zakrystii stanęły otworem, a ze środka, jak gdyby nigdy nic, wyszedł niski ksiądz. Pod habitem rysowała się elegancka linia wydatnego brzucha.

– Stój! Kim jesteś? – krzyknął policjant, a echo jego słów rozeszło się po budowli gromkim echem niczym uderzenie pioruna. Natalia zerwała się na równe nogi.

– Co?! Weszli?! – zaczęła wrzeszczeć i rozglądać się wokół jak opętana. Wtedy dostrzegła księdza.

Ten natomiast zdawał się zupełnie nie przejmować napięciem wyraźnie bijącym od przybyszów. Uniósł obie dłonie i zaczął się powoli do nich zbliżać:

– Spokojnie. Nic wam nie zrobię – powiedział kapłan uspokajającym tonem.

– Cholera, prawie księdza zastrzeliłem – zakomunikował Kuba. Opuścił broń i wolną ręką przetarł spocone czoło. – Myślałem, że to jeden z nich.

Ksiądz podszedł do nich. Z jego pomarszczonej twarzy i głęboko osadzonych, szarych oczu bił spokój, pomimo chaosu panującego na zewnątrz. Kuba ocenił, że miał około siedemdziesięciu lat, więc zdecydowanie przeżył już swoje. Chociaż policjant wątpił, żeby kapłan miał okazję stawić czoła czemuś podobnemu do tego, co aktualnie rozgrywało się poza murami kościoła. Może w ogóle o tym nie wiedział? Przebudził się z drzemki i wyszedł odprawić, jak gdyby nigdy nic, wieczorne nabożeństwo. Tak, to jest całkiem prawdopodobne.

– Nie, nie jestem jednym z nich, jak to określiłeś – powiedział ksiądz, starannie dobierając słowa.

Kuba popatrzył na niego przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się, jak ma to wszystko rozumieć.

– Czyli ksiądz wie, co się dzieje? – zapytał w końcu, uważnie przyglądając się starej, pomarszczonej twarzy.

– Oczywiście. Może i jestem stary, ale na pewno nie ślepy i głuchy – odpowiedział. Jego twarz rozjaśnił uśmiech.

– To dlaczego ksiądz nam nie otworzył? – do rozmowy włączyła się Natalia. W jej głosie wyraźnie można było usłyszeć zaczepny ton. – Przecież mogliśmy tam zginąć!

– Ach, no tak. Nie słyszałem waszego pukania. Drzemałem po porannym nabożeństwie, obudził mnie dopiero huk wystrzału – odparł sędziwy kapłan, wyraźnie nie biorąc na siebie nawet grama winy za to, co zaszło. – Nigdy nie lubiłem tego porannego wstawania – dodał ciszej, kierując wzrok na podłogę.

Kuba i Natalia wymienili zdziwione spojrzenia. Wszystkie lata spędzone razem wytworzyły między nimi niewidzialną więź, umożliwiającą komunikowanie się bez słów. Bez znaczenia było, czy układało się im lepiej, czy też gorzej. Więź i tak powstała. W tym momencie bez wątpienia zastanawiali się, dlaczego akurat musieli trafić na starego, w dodatku najwyraźniej nie do końca normalnego duchownego. Bo kto normalny ucina sobie drzemkę w czasie, gdy za ścianą rozgrywa się apokalipsa?

– No dobrze, ale ksiądz powiedział, że wiedział, co się dzieje na zewnątrz – zaczął Kuba, zmieniając nieco tembr głosu. Przybrał teraz głęboki, niemalże dudniący ton, którego zawsze używał podczas przesłuchiwania podejrzanych.

– Tak, wiedziałem – odparł. – Musiałem się jednak naradzić, zanim podjąłem jakiekolwiek działania.

– Z kim się ksiądz naradzał? Są tam jeszcze inni ludzie? – zapytał Kuba, mimowolnie zerkając w stronę drzwi, zza których wyszedł kapłan.

– Z Bogiem, synu. Z Bogiem.

– Nie jestem pańskim synem – zripostował błyskawicznie Kuba. Dopiero pod koniec zdania uświadomił sobie, że taka odpowiedź może wywołać wyjątkowo niepotrzebny w tej chwili konflikt. Kapłan zdawał się jednak być niewzruszonym atakiem młodego mężczyzny.

– Oczywiście, że nie – odrzekł, cały czas zachowując niezmącony spokój. Zaczynało to powoli drażnić Kubę. – Moim nie, ale jesteś synem Bożym. Jak my wszyscy.